Zed wezwał swego najlepszego ucznia.
Szpiedzy Zakonu potwierdzili przygnębiające plotki. Znienawidzeni Noxianie odkryli starożytną kosę , równie potężną, co wszelka magia w Ionii. Pojedyncze, szkarłatne oko pełne nienawiści spoglądało z ostrza, kusząc najpotężniejszych wojowników, aby władali nim w walce. Widocznie żaden z nich nie był godny. Każdy, kto dotknął broni, był szybko i boleśnie pochłaniany przez przepełniającą ją nikczemność. Zawinięto ją więc w kolczugę i płótno, a następnie załadowano na strzeżoną karawanę zmierzającą do Bastionu Nieśmiertelności.
Shieda Kayn widział, co ma zrobić. To miał być jego ostateczny test.
Dotarł na przedmieścia nadmorskiego miasta Vindor, zanim zaczął w ogóle rozważać znaczenie tej podróży. Zaatakowanie wroga w jego własnym kraju było śmiałe. Ale taki właśnie był Kayn. Nie było nikogo, kto mógł się z nim równać, nikogo, komu Zed powierzyłby los Ionii, więc nie mogło być inaczej: Kaynowi przeznaczona była wielkość.
Zastawił pułapkę tuż przed zachodem słońca. Nadciągająca karawana była ledwo widoczna z odległości. Dzięki tumanom kurzu wzbijającym się ku pomarańczowemu niebu miał wystarczająco dużo czasu, aby pozbyć się trzech strażników nokstory.
Bezszelestnie prześlizgnął się przez cienie olbrzymiego łuku, gdy pierwszy strażnik rozpoczął patrol. Następnie skorzystał z magii cieni i wszedł w ścianę z czarnego kamienia, jakby była przejściem otwartym tylko dla niego. Widział sylwetki strażników, którzy ściskali oburącz włócznie.
Wynurzył się z budowli otoczony cieniem i pozbawił życia drugiego strażnika gołymi rękami. Zanim trzeci zdążył zareagować, Kayn przybrał postać cienistych macek i pomknął brukowaną drogą, pojawiając się przed ofiarą. Błyskawicznie wykręcił głowę mężczyzny, z łatwością skręcając mu kark.
Pierwszy strażnik usłyszał odgłos upadającego ciała i zwrócił się w stronę Kayna.
Zabójca uśmiechnął się, rozkoszując się chwilą. - On paraliżuje, prawda? - zasyczał, ponownie zanurzając się w cieniu nokstory. - Strach...
Wynurzył się z cienia drżącego żołnierza.
- To moment, w którym uciekasz, Noxianinie. Opowiedz innym, co tu widziałeś.
Żołnierz puścił włócznię i zaczął pędzić w stronę schronienia oferowanego przez Vindor. Daleko jednak nie zabiegł.
Odziany w szaty równie czarne, co te noszone przez Kayna, Nakuri wyskoczył zza nokstory i zanurzył katanę w brzuchu uciekającego żołnierza. Drugi akolita spojrzał w oczy Kayna. - Słynna potęga Noxusu? Cóż za urojenie...
- Wiedziałem, że jesteś porywczy, bracie - splunął Kayn. - Ale to? Podążałeś za mną tak daleko w nadziei, że podzielę się z tobą chwałą?
Nie było czasu na dalsze upomnienia. Słyszeli zbliżającą się karawanę żołnierzy.
- Znikaj, Nakuri. Później się z tobą policzę. O ile przeżyjesz.
Długie cienie zmierzchu skryły ciała, dopóki zbliżający się żołnierze nie znaleźli się praktycznie pod wielkim łukiem.
- Stać! - krzyknął pierwszy z nich, dobywając miecza. - Rozproszyć się! Natychmiast!
Zamieszanie wdarło się w szeregi pozostałych, gdy zsiedli z koni. Wtedy też po raz pierwszy Kayn dojrzał transportowany przez nich ładunek. Wyglądał tak, jak opisywał go Zed - zawinięty w kolczugę i płótno, zamocowany na grzbiecie vindorańskiego wierzchowca.
Cierpliwość nie była jedną z cnót Nakuriego, który nie tracąc czasu lekkomyślnie rzucił się na najbliższego żołnierza. Kayn zawsze rozważnie dobierał cele i dlatego zaatakował przywódcę żołnierzy, zabijając go jego własnym mieczem.
Zwrócił się w stronę wierzchowca, ale kosa zniknęła.
Nie. Zaszedł zbyt daleko, aby ponieść porażkę.
- Kayn! - krzyknął Nakuri, ścinając kolejnych żołnierzy. - Za tobą!
Zdesperowany Noxianin uwolnił broń, której czerwone oko płonęło nieludzkim gniewem. Oczy żołnierza rozszerzyły się, gdy szaleńczo zaczął wymachiwać bronią w kierunku swoich własnych towarzyszy. Było jasne, że nie panuje nad sobą i bezskutecznie usiłuje puścić kosę.
Pogłoski były prawdziwe.
Ponownie korzystając z magii cienia, Kayn zanurzył się w ciele Noxianina spaczonego przez Darkina. Przez ułamek sekundy spoglądał na świat oczami wiecznej istoty, doświadczając tysiącleci wypełnionych zadawaniem bólu i cierpienia, krzykami i lamentami. Ta rzecz była śmiercią, która ciągle rodziła się na nowo. Była najczystszym złem i trzeba było ją powstrzymać.
Wyskoczył z tego, co pozostało po Noxianinie - ciało żołnierza zamieniło się w utwardzone łuski, które rozpadły się na czarne odłamki i dławiący pył. Jedyne, co pozostało, to kosa, której oko było zamknięte. Kayn sięgnął po nią w momencie, w którym Nakuri pozbył się ostatniego wroga.
- Bracie, stój! - krzyknął akolita, strząsając krew z katany. - Co robisz? Widziałeś, do czego jest zdolna! Trzeba ją zniszczyć!
Kayn zwrócił się ku niemu. - Nie. Należy do mnie.
Zbliżyli się do siebie, a żaden nie chciał się wycofać. Poza granicami miasta zaczęły rozbrzmiewać ostrzegawcze dzwony. Chwila zdawała się trwać w nieskończoność.
Nakuri chwycił ostrze inaczej. - To jak będzie, bracie?
Wtedy kosa przemówiła do Kayna. Głos zdawał się rozbrzmiewać w jego umyśle, ale szerzej otwarte oczy drugiego akolity zdradzały, że on też to słyszy.
- Kto okaże się godny?
Kayn przywołał macki ciemności, którymi pochwycił broń i przerzucił prosto w swoje przygotowane dłonie. Zdawała się być częścią niego, jakby od zawsze do niego należała i od urodzenia przeznaczone było mu władanie nią. Obrócił ją pewnie w dłoniach i skierował ostrze w stronę gardła Nakuriego.
- Czyń swą powinność.
CZYTASZ
Dziecka już nie ma, został zabójca | Kayn - League Of Legends
FanficOpowieść z perspektywy Kayna, który jeszcze jako dziecko został zwerbowany w Noxus do dziecięcego wojska i wysłany do Ionii na pewną śmierć, tylko po to, by pokazać Ioańczykom, do czego tamci potrafią być zdolni. Mieszkańcy nie poddawali się bez wal...