Home

734 36 33
                                    

Nie wiem, jakim cudem okazałam się taka naiwna. Zostawiłam Madi samą w aucie i postanowiłam iść podejrzeć, co robią mieszkańcy, a raczej więźniowie statku, który jakiś czas temu przybył na Ziemie. Fakt, że od bardzo długiego czasu nie miałam styczności z kimś, kogo można było nazwać ,,wrogiem" sprawiła, że byłam zbyt nieostrożna. Ktoś mnie zauważył, na całe szczęście oddaliłam się odpowiednio, jednak teraz byłam niemal stuprocentowo pewna, że prędzej czy później, znowu się na siebie natkniemy. Przewiesiłam karabin przez prawe ramię i ruszyłam w stronę, gdzie został samochód.

 Zimne powietrze delikatnie chłodziło moją, zmęczoną i przepoconą twarz. Poza szmerem liści nie było słychać nic, to dobrze. Kroczyłam przed siebie pewnym krokiem, przy okazji rozmyślając. Już kilka razy miałam wrażenie, że któraś ze spadających gwiazd, to statek moich przyjaciół. Za każdym razem wracałam zrezygnowana, a przez kolejne dni nie byłam w stanie się pozbierać, to wszystko okropnie mnie przytłaczało. Obecność małej czarnokrwistej pomagała, jednak potrzebowałam czegoś jeszcze, a raczej kogoś... Tym razem moje szczęście wywaliło poza jakąkolwiek skale. To, co dostrzegłam na niebie, było rakietą. Wystarczył na chwilę się odwrócić, żeby wszystko zostało doszczętnie zniszczone i to w tak zastraszającym tempie. Praktycznie tak szybko, jak się pojawiło.

Byłam już mniej więcej w połowie drogi, kiedy do moich uszu doszedł szmer. Nie taki, który wywoływały liście powiewające na wietrze. Byłam niemal pewna, że to ludzkie kroki. Natychmiast wyrwałam się z zamyślenia i przykucnęłam za pobliskim drzewem. Dostrzegłam kilka, może siedem, osób obu płci, chodzących po polanie. Z ich rozmów wywnioskowałam, że jakiś Mark nakazał im mnie znaleźć i doprowadzić do obozu. Każdy powoli zaczął zmierzać w inną stronę, nie współpracowali, ponieważ na mojego ,,oprawcę" czekało coś specjalnego. Każdy z nich chciał być tym, który mnie znajdzie. 

Stwierdziłam, że przeczekam aż znikną, musiałam jak najszybciej wracać do mojej podopiecznej, musiałam dotrzeć tam przed nimi.

 Kiedy w moim polu widzenie została tylko dwójka, jednak wysoka, ciemnowłosa kobieta z tatuażem na lewym ramieniu i łysy, umięśniony mężczyzna, postanowiłam powoli się wycofywać. Zrobiłam dwa kroki do tyłu, nadal nie spuszczając ich z oczu, co okazało się tragiczną pomyłką. 

Ktoś zakrył mi usta i pociągnął do tyłu, starając się przy okazji zachować jak najciszej. Próbowałam go kopnąć, ale przewidział to i uniknął mojego ciosu. Poczułam, jak przykłada mi coś zimnego do szyi, zapewne jakieś ostrze. Znieruchomiałam, kiedy lekko dotknęło mojej skóry, jednocześnie jednak, nie uszkadzając jej. Po raz kolejny spróbowałam go jakoś uderzyć, tym razem ramieniem, na którym wciąż przewieszona była broń, co okazało się zgubne, bo to właśnie w nią trafił mój łokieć. Zacisnęłam zęby i przestałam walczyć, dopiero wtedy dostrzegłam, że przez cały ten czas, miejsce naszego pobytu się zmieniło. Zaczęło się ściemniać, co było dość dziwne. Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że jesteśmy w jakieś jaskini. Mój oprawca uderzył mnie z całej siły w brzuch i, korzystając z mojej chwilowej niedyspozycji do obrony, związał mi dłonie. Kiedy zaczął to robić, miałam okazję mu się przyjrzeć. 

Był dość wysoki, miał długie, blond włosy i ogromną bliznę ciągnącą się od połowy czoła, przez całą lewą stronę twarzy, kończąc na brodzie. Podniósł na mnie swój morderczy wzrok, co przyprowadziło mnie o ciarki, po czym pchnął mnie na zimną, kamienną, podłogę. Chciałam coś powiedzieć, ale wtedy dostałam czymś w głowę.

Kiedy w końcu miałam tyle siły, żeby otworzyć oczy, rozejrzałam się szybko po jaskini. Nigdzie go nie było, więc przystąpiłam do rozplątywania węzłów. Nie było jakieś specjalnie mocne, więc poszło szybko. W kącie dostrzegłam moją broń. Wiedziałam już, że tego człowieka nie posadzili za porwanie, czy coś w tym stylu. Biedak pewnie okradł jakąś staruszkę, a teraz został zmuszony przez los do czegoś, czego nikt nie chce. Ale cóż, takie jest życie. Przez moment nawet miałam zamiar mu współczuć, ale myśl o tym, jak mnie potraktował szybko mnie ostudziła.

Bellarke - One ShotsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz