Pierwsze, co poczuła, gdy wysiadła z odrzutowca, to zapach lasu. Piękna, nieco dusząca i gorąca woń drzew i krzewów. Przez chwilę stała otumaniona, mrużąc oczy od słońca. W powietrzu panowała wilgoć, przez co było niezwykle parno, a włosy przylepiały się do skóry. Musiało być świeżo po deszczu.
— Ruiny garnizonu znajdują się jakieś trzy kilometry stąd — poinformowała Natasha. — Bliżej nie możemy podlecieć, więc pójdziemy pieszo.
— Radzę się nie rozdzielać, w razie gdybyśmy mieli natknąć się na jakiś rosyjski patrol — dodał Kapitan, rozglądając się dookoła. — Takie niepozorne tereny mogą być dobrze strzeżone.
Nisha powoli wdychała powietrze do płuc, chłonąc zapach europejskiego lasu. Woń ta przypominała jej o przeszłości, ale nie tylko tej brutalnej. Było w niej coś przyjemnego, sentymentalnego. Wsłuchiwała się w śpiew ptaków, który wydawał się bardzo odprężający. Miło było znaleźć się w spokojnym lesie po miesiącach przebywania w centrum metropolii. Wyobraziła sobie, jak pięknie tu musiało być nocą. Jak wiele gwiazd było widać na niebie. W tamtej chwili słońce uderzało ostrym światłem, jednak kobieta wiedziała, że za kilka godzin będzie chyliło się ku zachodowi, otulając czubki drzew ostatnimi promieniami. Chciała zobaczyć piękny, wielobarwny zmierzch.
Steven podszedł bliżej niej, podając dwa pistolety.
— Nie boisz się dać mi broni? — zapytała, uśmiechając się półgębkiem.
— Tylko do obrony — odpowiedział Kapitan.
Włożyła broń do dwóch kabur udowych i poprawiła zapięcie paska na biodrach.
Ruszyli w drogę przy akompaniamencie odgłosów mieszkańców lasu i łamanych gałęzi pod ich stopami. Wszechobecna zieleń była bardzo uspokajająca, relaksująca. Im głębiej wchodzili, tym ciemniej się robiło. Drzewa skutecznie tamowały promienie słońca. Tylko od czasu do czasu na ściółce ukazywały się plamy złota. Wszyscy szli w pełnej gotowości do ewentualnego ataku. Nisha przyglądała się porośniętym przez mech kamieniom i wygrzewającym się na słońcu owadom. W oddali było słychać szum strumienia. Las wyglądał na nienaruszony przez człowieka. Nieskalany brutalną i niszczycielską ręką. Wysokie krzewy drapały ich po dłoniach, a małe drzewa po twarzach. Grunt chwilami bywał grząski i niebezpieczny, jakby bronił tajemnic lasu przed intruzami. Małe kropelki deszczu błyszczały na ogromnych pajęczynach. Krajobraz był olśniewający i tak różny od szklanej dżungli najludniejszego miasta w Stanach.
— Zupełnie inaczej niż w Nowym Jorku — zauważył, idący na tyłach Clint, widząc, jak Nisha z błyszczącymi oczami obserwuje otoczenie.
— Znacznie przyjaźniej. — Uśmiechnęła się pod nosem.
— Brakuje jeszcze porannej mgły, a poczuję się jak w baśni — rzuciła Natasha z nutą ironii. — Jesteśmy już niedaleko.
Nisha ruszyła przodem jakby zachęcona słowami Natashy. Była ciekawa, co zobaczy w opuszczonym garnizonie, ale i obawiała się tego. Szła powoli, uważnie obserwując teren. Wiedziała, że im bliżej ruin się znajdą, tym więcej niebezpieczeństw na nich czeka.
W pewnej chwili zatrzymała się i zastygła w bezruchu. Wstrzymała nerwowo powietrze i poczuła, jak nagle opuszczają ją wszystkie siły. Wiedziała, że pod jej butem znajduje się coś, czego nie powinno tam być.
„Cholera" przeszło jej przez głowę.
— Co się stało? — zapytał Kapitan, widząc, że cała zesztywniała.
— Nie ruszać się — powiedziała spokojnie, lecz doniośle.
Wszyscy nagle stanęli jak wmurowani. Natasha po kryjomu wyciągnęła pistolet z kabury.
CZYTASZ
Oto człowiek | Kapitan Ameryka
FanfictionCiemności własnego umysłu bywają zgubne. Jak daleko jesteśmy w stanie się podsunąć, by odkryć własne, głęboko skrywane oblicze? Hekate to imię tajemnicy. To imię niedostępnych i zaszyfrowanych sekretów oraz zamazanych wspomnień. Przedarcie się prze...