1
Dean siedział w kącie pomieszczenia czekając, aż Cassie się obudzi. Wiedział, że może to zająć dłuższą chwilę. Nieźle ją załatwił. Jeszcze trochę, choćby ciupkę dłużej, i mała słodka Zuzanka zeszłaby na tylnej kanapie Impali.
Za ten czas łowca bawił się zegarkiem. Przekładał go z jednego nadgarstka na drugi. Nudził się, ale trwał na posterunku. Potrafił czekać, tym bardziej, jeśli chodziło o niedokończone sprawy. Być może przez przypadek wpadł na morderczynie, wspólniczki w zbrodni, które ośmieliły się popełnić trzynaście morderstw w ciągu miesiąca. Jeśli tak... Nie odpuści im, ani Cassie, ani tym bardziej Callie. A podejrzewał, że to ta druga wszystko zaplanowała.
Tylko nie potrafił sobie wytłumaczyć jednego...
Dlaczego ściągnęły go do rudery i nie zabiły? Coś spartaczyły. Ciekawe, co takiego.
Po dłuższym namyśle Dean niczego nowego nie wydedukował. Twardo obstawiał przy swojej racji, że to siostry wiedźmy mordują. Jak na razie wszystko do siebie pasowało. Cassie pojawiła się na miejscu przestępstwa dokładnie w tym samym momencie, kiedy zawitali tam Dean z Samem. Czekała na nich? Pewnie tak. Pewnie plan dziewczyn był o wiele bardziej skomplikowany niż się braciom wydawało. Jednak skoro Zuzanka wpadła do dziury w podłodze... No, to tłumaczyło, że reszta planu nie wypaliła. Może chciała ich zabić cichaczem, ale się zagapiła.
– Mmm... Callie... – miauknęła Cassie, wciąż nieświadoma, co się działo z jej ciałem. – Uciekaj... – stęknęła. – Dalej...
Temperatura w pomieszczeniu podskoczyła o paręnaście stopni w górę. Cassie poczerwieniała na twarzy, jakby dogorywała w gorączce.
Dean zerwał się na nogi. Chwycił butelkę z wodą i wylał jej zawartość na wiedźmę. Ciecz osiadła na skórze Cassie od razu wyparowała, przeobrażając się w obłoki gęstej pary, jak z parowozu.
– Dalej, Callie... – jęczała. – Dalej...
Dean chwycił dziewczę za ramię, a przynajmniej spróbował, bo ledwo jej dotknął, rękaw garnituru stanął w płomieniach.
Łowca zaklął, zrzucił górę stroju i zadeptał płomień butem.
O nie, tak się bawić nie będziemy, kochana, pomyślał.
W mniemaniu Deana Cassie na moment odzyskała jasność umysłu, jeśli zdołała wywołać ogień, tak więc powinna odpowiedzieć za swój niecny występek. Dlatego stanął nad wiedźmą i posłał jej z góry groźne spojrzenie. Potem rozejrzał się po piwnicy; nie zauważył niczego, czym mogłaby coś zwojować. Gołe ściany bynajmniej nie napawały optymizmem.
– Zaraz się zabawimy. – Strzelił palcami.
Nawet nie był świadomy, jaki okropny uśmiech wypełzł mu na twarz.
Wtedy rozpętało się piekło.
Reszta stroju Deana zajęła się ogniem, a on nie miał przy sobie ni grama wody. Krzyknął, bo cóż innego mu pozostało. Miotał rękami i nogami, ale nawet to nie pomogło.
Pomógł mu dopiero Sam, który zjawił się na zmianę warty. Dean to jednak farciarz. Dobrze zrobił, że ustalił dwugodzinne zmiany. Inaczej by spłonął żywcem, a to jedna z mniej przyjemnych sposobów śmierci. Młodszy Winchester zawitał w prowizorycznej celi dopiero, kiedy starszy zrzucił z siebie większość ubrań.
– Jezu Chryste! Dean! Wyjdź stąd!
Sam capnął brata za ramię i siłą wyciągnął poza granice piwnicy.
CZYTASZ
Supernatural - Fantasmagoria
FanfictionRok dwutysięczny. Bracia Sam i Dean Winchester po zakończeniu łowów w Idaho przyjeżdżają do Caldwell w stanie Nowy Jork, by zająć się kolejną sprawą. Jednak wystarczy, by znaleźli się w nieodpowiednim miejscu w niewłaściwym czasie i już mają zap...