Koszmar trwał. Prawdziwy Dean pocił się ze strachu, ten wyimaginowany stał nieugięty, spoglądając w oczy swego kata.
– Myślałam, że inaczej wyrównamy rachunki – powiedziała Hazumi nad wyraz spokojnym tonem. – Nie rozumiem twojego toku myślenia. Czemu tak bardzo zależy ci na mojej zgubie? – Kciukiem przejechała po dolnej wardze Deana. – Za te odmrożenia? No proszę cię. Przecież nic ci się nie stało, nie został po nich ślad.
Dean nie drgnął.
– No co jest? Wcześniej byłeś bardziej rozmowny.
– Potwory się zabija – wychrypiał; użycie aparatu mowy wywołało silniejszy wylew krwi z rany. Płyny ustrojowe brudziły ubranie łowcy, ostrze oraz podłogę dokoła, a jedna wiedźma pozostawała czysta.
– Zabijając mnie, zabijasz dziesiątki niewinnych ludzi – szepnęła głosem pełnym jadu. Dźgnęła ostrzem ramię łowcy. – A wiesz czemu? Bo ja ich reprezentuję. Przypomnij sobie, ilu zabiłeś w pracy "przez przypadek", co? Hmm? – Zrobiła krótką przerwę. Dean bladł na twarzy. – To jest niesprawiedliwe, nie uważasz?
– Nie dbam o to – zełgał, chociaż w duchu przyznał Hazumi rację.
Nie raz zdarzyło mu się zabić cywili, bo akurat znaleźli się w nieodpowiednim miejscu o niewłaściwej godzinie. Dean tłumaczył sobie, że mieli pecha, ale wiedział, że okłamywał samego siebie. Wielu miał na sumieniu.
Po raz pierwszy łowcy zakręciło się w głowie.
– Świetnie. Zupełnie tak samo cię oni obchodzą, jak mnie ty. Stoisz tutaj jak idiota, czekając na coś, co może się zdarzyć tylko w realu. Gratuluję.
Dean nie mógł dłużej ustać; padł na kolana, krztusząc się krwią. Pokój wirował dokoła niego, a głowa zaczynała ciążyć.
– Ratowałem ludzi – wychrypiał. Tracił głos. – Codziennie. Powstrzymałem Apokalipsę. Dwa razy.
Napadły go senności. W powietrzu dało się wyczuć odór śmierci. Chłopak nie panował nad ruchami, nawet kiedy kładł głowę na kolanach wiedźmy, jakby oddawał jej się w ofierze. Może był to podświadomy symbol żalu za grzechy i chęci odpokutowania.
– Zrobiłem dość. Chciałbym odpocząć.
Skulił się. Nagle odczuł ponury chłód. Czyżby kostucha czekała na rogu?
– Widzisz, sam siebie okłamujesz. Zabiłeś tylu ludzi i potworów, którzy wcale źli nie byli, a teraz jeszcze chcesz mnie. – Wplątała palce we włosy łowcy. – Tak mi cię szkoda, Dean. Porządny z ciebie chłopak, ale głupi jak but. Gdybyś nie był taki uparty i porzucił to desperackie pragnienie... Może to by się inaczej potoczyło. – Cięła ostrzem głębiej, na wskroś przez krtań i tchawicę.
Większość słów Hazumi docierała do Deana jak przez mgłę. W pokoju majaczyły ciemne kształty, które rozpływały się, ilekroć łowca usiłował na nich skupić wzrok. Jednak kiedy patrzył na mary kątem oka, dostrzegał wyraźniejsze zarysy postaci. Zmarłych. Rozpoznał matkę, ojca, paru starych przyjaciół sprzed lat. Oni wszyscy stali i patrzyli na młodego Winchestera w skupieniu i wyczekiwaniu.
Dean kaszlnął i padł na podłogę. Drżał na całym ciele w przedśmiertnych konwulsjach. Hazumi stała nad Winchesterem, tylko patrząc.
– No to. Zabij. Mnie – mówił z trudem. – Skończ.
– Mmm... Nie. Poczekam jeszcze kilka dni, ale przestań mnie ścigać. – Pokręciła palcem. – Inaczej cię zabiję bez chwili namysłu.
CZYTASZ
Supernatural - Fantasmagoria
FanfictionRok dwutysięczny. Bracia Sam i Dean Winchester po zakończeniu łowów w Idaho przyjeżdżają do Caldwell w stanie Nowy Jork, by zająć się kolejną sprawą. Jednak wystarczy, by znaleźli się w nieodpowiednim miejscu w niewłaściwym czasie i już mają zap...