fünf

245 11 6
                                    

Przetarłam rękoma zaspane oczy i ruszyłam ostrożnie po oblodzonym chodniku. Dziękowałam Bogu w myślach za to, że jednak postanowiłam zabrać swoje jasnoróżowe trapery i nie jestem teraz skazana na żadne ze szpilek z mojej dość sporej kolekcji. Ścisnęłam mocniej w ręce plik papierów, który przywlekłam ze sobą na skocznie, a drugą owinęłam się szczelniej kurtką w tym samym kolorze co buty. 

-Dzień dobry Panno Bieler. -Usłyszałam w oddali. Odwróciłam się w kierunku osoby, której słowa były skierowane do mnie i w tym samym momencie uderzyłam w coś miękkiego. Uniosłam zdziwiony wzrok ku górze, a moje spojrzenie spotkało się z rozbawionymi tęczówkami prawdopodobnie jednego ze skoczków. Stałam jak wryta patrząc na chłopaka, nawet nie zauważając, że cały stos kartek który znajdował się w mojej lewej dłoni wylądował w mokrym śniegu. Potrząsnęłam szybko głową, aby otrząsnąć się ze stanu, w którym właśnie się znajdowałam. 

-Bardzo Pana przepraszam. -Rzuciłam szybko i schyliłam się aby pozbierać swoje rzeczy. 

-Przecież nic się nie stało. -Powiedział, wykonując te samą czynność co ja. Ulżyło mi w duchu, że nie jest jakimś zadufanym w sobie mężczyzną i że nie ma do mnie pretensji. Bo przecież przez moje rozkojarzenie na niego wpadłam. -Oprócz tego. -Zauważył, chwytając w dłoń kilka przemoczonych dokumentów. Westchnęłam niezadowolona z faktu, że prawdopodobnie będę zmuszona przygotowywać te papiery od nowa. -Mam nadzieje, że nie będziesz mieć problemów w pracy. -Potrząsnął po raz kolejny świstkami i uśmiechnął się szeroko. Zmarszczyłam zdziwiona czoło. Mało się odzywałam, ale to dlatego że niezbyt uśmiechało mi się marnowanie czasu na nowe znajomości. 

-Myślę, że mogę przymknąć oko na te drobne wykroczenie. -Powiedziałam i blado uśmiechnęłam się do chłopaka. Nawet nie zauważyłam, kiedy obok nas znalazł się dobrze znany mi blondyn i z uwagą przyglądał się poczynaniom swojego kolegi po fachu. Opierał się o jeden z drewnianych domków, z niemrawą miną. Na głowię miał fioletową czapkę z logiem tak dobrze znanej mi firmy. Do kompletu brakowało tylko jego firmowego uśmiechu, co było aż dziwne, bo przecież on rzadko opuszczał twarz skoczka. Brunet oddał mi moją własność i oboje podnieśliśmy się do pozycji stojącej. 

-Manuel Fettner. -Powiedział wesoło, wystawiając w moim kierunku dłoń. Chwilę wahałam się czy ją uścisnąć, ponieważ czułam na sobie zdenerwowane spojrzenie Andreasa. Wzięłam jednak głęboki wdech i podałam swoją dłoń Manuelowi. 

-Lena Bieler. -Odpowiedziałam. W tym samym momencie Andreas pojawił się jeszcze bliżej naszej dwójki. Z jego twarz nie szło wyczytać żadnej emocji. Wywnioskowałam, że tej umiejętności nauczył się właśnie ode mnie.

-A ja Andreas Wellinger. -Parsknął. Widziałam jak chłopak stojący przede mną lekko się zmieszał i uniósł zdezorientowane spojrzenie na blondyna. -Lena chodź już. -Pociągnął mnie za łokieć i zabierając po drodze swoje narty ruszyliśmy w nieznanym mi kierunku. Szliśmy w ciszy, bo nawet nie wiedziałam co mogę powiedzieć. Chłopak też nie zamierzał rozpoczynać rozmowy, a mi to było nawet na rękę. Dreptałam dzielnie za blondynem, który nadal mnie ciągnął za sobą. 

-Co to było? -Odważyłam się w końcu coś z siebie wydusić. Blondyn przystanął na chwilę, jakby analizował moje słowa, ale po chwili ruszył dalej. Zupełnie jak gdyby nic nie usłyszał. Strasznie nie lubiłam jak ktoś mnie ignorował, wyrwałam się uścisku chłopaka. 

-Nie chciałem żebyś z nim rozmawiała. -Stwierdził, dalej idąc przed siebie.

-Andreas? -Przerwałam na chwilę. -Czy ty byłeś zazdrosny? -Zapytałam niepewnie. Blondyn zatrzymał się i stał przez dłuższą chwilę w bezruchu. 

Kiss me slowly // ANDREAS WELLINGEROpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz