Biegłem. Nie wiedziałem po co ale biegłem. Prosto. Przed siebie. Nagle przystanąłem, lecz po chwili biegłem dalej. Niespodziewanie na mojej drodze pojawiły się płomienie, z których dobiegał czyjś szyderczy śmiech. Podszedłem bliżej. Śmiech stawał się coraz głośniejszy. Kiedy byłem już tak blisko, że ogień prawie palił końcówki moich butów, wszystko stało się czarne. Czułem się tak, jakbym pływał w jakimś ciemnym, kleistym jeziorze. Śmiech stawał się coraz głośniejszy i głośniejszy. Czułem jak rozsadza mnie od wewnątrz. Usłyszałem łagodny, ale z innej strony upiorny głos. Nie umiałem określić czy należy do kobiety czy mężczyzny.
-Witaj synu...-powiedział.
Nie wiedziałem co robić. Płynąłem przed siebie jak najszybciej umiałem. Nagle zauważyłem jakąś postać sunącą po tafli wody w moim kierunku. Zalała mnie dziwna fala zimna i poczułem jakbym już nigdy nie miał być szczęśliwy, a w głowie usłyszałem rozpaczliwy krzyk jakiejś kobiety: synu... synu... synu...-Draco! Ile można cię wołać? Złaź!- wrzeszczała z dołu Narcyza. Westchnąłem głośno i stoczyłem się z łożka na dywan. Byłem w tym domu już ponad dwa tygodnie, przez które matka opowiadała i uczyła mnie o świecie czarodziejów. Już piąty dzień z rzędu przyśnił mi się ten okropny koszmar. Czułem potrzebę opowiedzenia go komuś, ale uznawałem że Narcyza chyba nie będzie idealna. Kiedy zszedłem na dół czekała na mnie świeża porcja śniadania. Na stole poza jedzeniem leżało jeszcze kilka rzeczy między innymi, zdjęcia jakiegoś budynku i obrazek przedstawiający potwornie wyglądającego węża wijącego się z otworu w czaszcze. Wzdrygnąłem się lekko, ale zacząłem jeść. Kiedy skończyłem, Narcyza powiedziała:
-Draco... Dzisiaj poznasz smutną prawdę o swojej rodzinie...
Przestraszyłem się lekko, ale też mnie to zaciekawiło. Matka podeszła do stołu i podniosła jedno zdjęcie. Był na nim uchwycony jakiś upiór, o jadowicie czerwonych oczach i szyderczej twarzy. O ile to można było nazwać twarzą.
-Mówiłam Ci już o podziale czarodziejów na dobro i zło? - spytała.
-Tak. O Śmierciożercach. - powiedziałem dumnie, bo byłem pewien, że mówię prawidłowo, nie po mugolsku.
-To jest właśnie ten Lord Voldemort.- wskazała na zdjęcie. Wzdrygnąłem się lekko. Narcyza zrobiła małą przerwę. Już miałem coś powiedzieć, ale niespodziewanie wybuchła:
-TO JEST PRZEKLEŃSTWO NASZEJ RODZINY! Pamiętasz Blacków?- przytaknąłem- Oni byli po jego stronie. Moja siostra Bellatrix... A twój ojciec... Malfoyowie zawsze byli mu bardzo wierni... Twoja cała rodzina to Śmierciożercy... I TY TEŻ BĘDZIESZ MUSIAŁ NIM ZOSTAĆ!- wrzasnęła i wybuchnęła płaczem. Chciałem ją uspokoić, ale świadomość, że kiedyś będę jednym z nich... Mnie to cieszyło. Nie jestem zły. Ale perspektywa posiadania takiego wyróżnienia zwyciężała. Jak matka mogła się z tego nie cieszyć? Oczywiście nie dla samego Voldemorta czy zabijania! Absolutnie! Dla samej władzy...
- To dlaczego wyszłaś za ojca?- zaptałem zdziwiony, kiedy matka już się trochę uspokoiła.
-Nie pamiętasz, że śmierciożercy robią śluby aranżowane?
-Och no tak. W takim razie kto będzie moją żoną? - zapytałem zaciekawiony.
Pogrzebała chwilę w stosie papierów i wyjęła zdjęcie pewnej szatynki.
-Pamiętasz ją? - zapytała. Przytaknąłem.
-To Astoria... Lestrange?
-Greengrass. - Poprawiła mnie Narcyza. - Urocza z niej dziewczynka. - dodała po chwili, chociaż w jej głosie wyczułem trochę sarkazmu.
-Całkiem ładna. - Stwierdziłem.Popołudnie minęło mi bardzo dobrze. Myślałem o Śmierciożercach i Astorii. Czy ona też jest śmierciożerczynią? -zastanawiałem się.
________________________________
Eloooooo
Wróciłaaaam. xD Wiem, rozdziału długo nie było ale już macie 😘Lunaaaaa
CZYTASZ
Szlama i...arystokrata? // Dramione || ZAWIESZONE
FanfictionOSTRZEGAM, BARDZO STARE I CRINGE'OWE Draco Malfoy, Malfoy, Malfoy, czystokrwisty Malfoy! Ale czy napewno? Jakie wyzwania stawia przed Draconem bycie "Malfoyem" i co przez to traci? Czy udawane, nagłe zerwanie znajomości z pewną dziewczyną i sławnym...