- Myślisz, że sobie już poszli? - pyta Nathan, siadając obok mnie na łóżku.
Ma podkrążone oczy i bladą twarz. Całą noc te pieprzone ścierwa drapały we właz. Dopiero nad ranem przestały, mój nowy kolega najwyraźniej ma nadzieję, że dali nam spokój i poszli sobie w pizdu.
- Nie mam pojęcia, Nat - mówię też zmęczonym głosem. W nocy co chwilę budziły mnie te stuki. Nawet w pewnym momencie powiedziałam im, aby spadali, bo to czteroosobowy schron, ale mieli to głęboko w poważaniu.
Charlie i nasz nowy „kumpel" Anderson nie odezwali się ani słowem, odkąd rano otworzyli swe piękne oczęta.
- Moglibyście coś powiedzieć? - rzucam w przestrzeń. Siedzę w tym klaustrofobicznym schronie, a przez ich milczenie dosłownie czuję się, jakbym była w grobie.
- Ale tutaj nikt nie ma zamiaru z tobą rozmawiać - odzywa się Ashton, a ja tylko prycham pod nosem na jego wredną odzywkę. Ten chłopiec chyba nigdy w Polsce nie był. Z całą przyjemnością zafunduję mu wycieczkę w tamten rejon. Gwarantuję, że jak wróci, to będzie cichutki, jak mysz pod miotłą.
- Sprawdzimy, czy tam jeszcze są? - Podchodzę do Shackeforda i leciutko szarpię go za ramię. Obczaimy teren i rozstaniemy się z tym pasożytem. A wydawał się w porządku. Czasami naprawdę zastanawiam się, dlaczego jestem taka dobra i łatwowierna.
- No dobrze, ale musimy to zrobić bardzo, bardzo ostrożnie. Rozumiesz? - Kiwam głową. - Nie chcę, aby któryś wylądował mi na głowie, kiedy będę otwierał właz. Może ty pójdziesz pierwsza? - Zaczyna się szczerzyć, a ja walę go pięścią w rękę.
- Cienias. - Wzrusza ramionami, wystawia mi język i wyciąga dłoń do przodu, abym poszła przed nim. On naprawdę to robi! Szumowina wstrętna.
Podchodzę do wyjścia i ostrożnie zaczynam odkręcać powłokę. Uchylam właz i momentalnie dzienne, ostre światło zaczyna razić mnie po oczach. Przyzwyczajam się do jasności i rozglądam dookoła.
- Tłumy, jak na dodatkowej matematyce - komentuję i wygrzebuję się na powierzchnie. - Nie... Kazik! - Rzucam się w stronę maszyny i zaczynam otrzepywać ją z dużego nadmiaru piasku. Mój motor leży biedny na ziemi, nie wygląda za dobrze. Charlie pomaga mi go podnieść.
- Coś się stało? Zobaczyłaś jakiegoś robaczka? - Ashton wynurza się z nory i zaczyna iść w naszym kierunku. Doskonale, mogę się na kimś wyżyć.
- To się stało! - Wskazuję na Kazimierza i mierzę chłopaka wściekłym wzrokiem.
- Czemu na mnie krzyczysz? To nie moja wina!
- Po części twoja. Gdyby nie ty i kwestia ratowania twojego dupska, to te bestie nigdy by tutaj nie dotarły. A moja maszyna nie leżałaby teraz, jak kupa staranowanego złomu! - wrzeszczę. Jestem wściekła. Może to nie jest do końca jego wina, ale ten chłopak od samego rana mnie denerwuje. Jego bezczelne zachowanie aż się prosi o zemstę.
- To nie trzeba było zgrywać bohaterki i nas ratować! - odbija piłeczkę, a ja mam ochotę go uderzyć.
Łucja uspokój się, za morderstwa grozi kryminał. A nie, nie, nie, czekaj! Przecież trwa zagłada świata, podrzucisz jego ciało do jakiegoś miasta i zombie go wpierniczy. Idealnie!
Zaciskam mocno pięści.
- Ashton, co ci odbija? - Nathan staje obok swojego przyjaciela i spogląda mu prosto w oczy. - Dlaczego jesteś taki arogancki. Dzięki Łucji nie gryziemy gruntu, a właściwie, to nas nie gryzą. A ty zachowujesz się okropnie. - Unosi wysoko brwi. - No więc?
- Nieważne - odpowiada naburmuszonym głosem. - Najlepiej będzie, jeśli w tym momencie się pożegnamy. - Krzyżuje ramiona na piersi.
- Cudownie. - Jego pomysł jest iście perfekcyjny. Nic, a nic bym w nim nie zmieniła. - Na co czekasz?
- Nathan bierz nasze rzeczy i spadamy. - Posyłam brunetowi smutny uśmiech. Nat mógłby z nami zostać. Polubiłam go, ale on zapewne woli wyruszyć ze swoim dziwacznym kumplem. W sumie to mnie to nie dziwi, mnie i Charlie'go praktycznie nie zna.
Mija godzina, a ich już z nami nie ma. Siedzę pod owym pokaleczonym drzewem, przez które wywaliłam się na samym początku. Wkładam palce w długie szramy.
- Motor będzie jeździł. - Odwracam się do Shackeforda, który przez ten czas majstrował coś przy Kazimierzu.
- Jesteś genialny! - krzyczę i rzucam mu się na szyję. Bez jego pomocy, nie udałoby się. - Dziękuję.
- Żaden problem. - Siadamy w tym samym miejscu, sprzed którego przed chwilą wstałam. - Tak w ogóle, to dokąd jedziesz? Jaki jest cel twojej wędrówki?
- Chcę dotrzeć do Luizjany, a dokładnie do Nowego Orleanu. - Charlie spogląda na mnie nieprzeniknionym wzrokiem.
- Co? - pyta. - Przecież to jest na wschodzie kraju. Tam to wszystko się zaczęło, to jedno z najbardziej niebezpiecznych miejsc na świecie! Nie możesz...
- Nie rozumiesz. Ja muszę tam wrócić - zaczynam.
- Wrócić? - przerywa mi.
- Nieważne, zresztą, jak nie chcesz, nie musisz tam ze mną jechać. Sam mówiłeś, że to niebezpieczny region. Nie chcę cię narażać. - Nie zastanawiałam się, co zrobię z Shackefordem. Zaprzyjaźniłam się z nim i zabrałam ze sobą, nie mówiąc właściwie nic. Gdzie jadę. Po co. Dlaczego.
Od dawna wiedziałam, że to moja misja. Wrócić do Nowego Orleanu, znaleźć Toma i wynaleźć lek. Czuję się odpowiedzialna za to wszystko. Co z tego, że nie było mnie tam, kiedy to wszystko się wydarzyło. Przyjechałam do Luizjany z innego stanu tydzień później, byliśmy już na dobrej drodze, a ja zachowałam się, jak kompletny tchórz. Gdy sytuacja zaczęła się pogarszać, uciekłam. Mam dług wobec świata i muszę go spłacić.
- Nie, pojadę z tobą. Nie ma sensu włóczyć się bez celu po kraju. Nie chcesz mi powiedzieć, jaki jest cel, okej. Mam nadzieję, że z czasem zaufasz mi na tyle, aby mi wszystko wyjaśnić. - Wstaje i idzie do schronu.
Czy mu nie ufam? Ależ skąd. Po prostu jest mi wstyd prawdy.
Pakujemy wszystkie najważniejsze rzeczy. Doszliśmy do wniosku, że nie ma na co czekać. Wyruszamy jeszcze dzisiaj.
CZYTASZ
Closer to the edge || ZAWIESZONE
Science FictionŚwiat ogarnęła epidemia, kraj pragnący pokoju na kuli ziemskiej doprowadził do niemal całkowitego jej upadku. Broń, która miała być zabezpieczeniem i odstraszyć ewentualnych wrogów, stała się kluczem do drzwi pod nazwą „koniec". Nazywam się Łucja Ch...