Witam, witam!
Maturka tak rozbudziła moje szare komórki, że aż sobie rozdział strzeliłam. Może nie jest jakiś długi, ale po tak długiej przerwie od pisania, to i tak osiągnięcie. Miłego czytania :)Słoneczko przyświeca mi w oczy, jakby chciało zasłonić mi wszystko kurtyną ze swoich promieni. Siedzę na czerwonej ławce, która pierwotnie miała inny odcień, wnioskując po popękanej farbie.
Charlie leży na ziemi. Nawet nie chowa się przed ciepłem. Jego śniada dotąd cera już kilka dni temu osiągnęła wyższy poziom. W tym momencie mogę śmiało stwierdzić, że zazdroszczę Shackefordowi skóry. Moja jest blada i za żadne skarby nie chce się zmienić.
— Myślisz, że słońce kiedyś się zepsuje? — Chłopak siada i chwyta się za kolana.
— Zepsuje? — Co mu odbiło, przecież to nie jest mikrofalówka.
— No wiesz, wypali się albo wybuchnie. Przestanie istnieć, bu — prezentuje wybuch dłońmi i podnosi twarz w stronę nieba.
— Jak ludzie nie postawią na nim jakimś cudem stopy to raczej nie — śmieję się, chociaż tak naprawdę nie mam pojęcia co może się stać.
Odkąd życie na ziemi się zmieniło, ludzie zaczęli zadawać pytania, na które wcześniej nie chcieliby znać odpowiedzi; na które nie potrzebowali odpowiedzi. Gonieni przez postęp, pieniądze i sławę nie mieli czasu. Ci co przeżyli mieli go teraz aż nadto. Ile dzieci tej błękitnej planety odkryje w sobie filozofów? Już nie mogę się doczekać, aż poczytam o nowych teoriach, sensie ludzkiej egzystencji i różnych takich. To wszystko na pewno powstanie, gdy świat wróci do normy. A biedne dzieci w szkole będą mieć więcej do nauki.
— Znalazłam go! — Podskakuję, gdy czyjeś ręce mocno uderzają mnie w ramiona. Lorna mimo swojej maleńkiej postury ma krzepę.
— Kogo? — Dostaję chwilowego laga mózgu, zaskoczona nagłą sytuacją.
— Michaela! — krzyczy. Podnoszę się na równe nogi tak szybko, że przez moment robi mi się ciemno przed oczyma. Chwytam się boku ławki. Nikt jednak tego nie zauważa.
Minęło sporo dni od okropnego wydarzenia spod ciężarówki. Od tego czasu zdążyłam ochłonąć i wszystko sobie poukładać w głowie. Po pierwsze nie mogłam opuścić tego miejsca i udawać, że nic się nie wydarzyło. Może prawo przestało istnieć, ale jest jeszcze coś takiego jak sprawiedliwość. Postanowiłam zostać jej przedstawicielem. Michael to była ostatnia osoba wspomniana przez mojego martwego kolegę z zoo.
Podziemna część budynku okazała się ogromnym kompleksem z masą ludzi. Każdy tutaj pracuje w innej sekcji. Sposób w jaki to wszystko funkcjonuje jest dla mnie zbyt zagmatwany. Zdarza się, że osoby z danej grupy społecznej nigdy nie widują tych z innej. Społeczność nie jest jedną wielką rodziną, albo małą wioską, w której każdy się zna. Dlatego tak ciężko było nam znaleźć tego właściwego Michaela. Zaznaczając, że nikt nie prowadzi życiorysów mieszkańców i spisu ich rodzin. Przynajmniej tak mówi Lorna, ale jaka jest prawda, tego się szybko nie dowiem.
— Chodźmy do niego. — Nie wiem czy powinnam być aż tak podekscytowana. W końcu zamierzam rozmawiać z kolesiem, którego nie znam o Damienie, ich władzy i tym co robią.
— Nie tak szybko. Chłop pracuje w sekcji rolniczej. Wiesz jak ciężko się tam dostać? To taki bank Gringotta. Tylko pracownicy mają dostęp. — Cały mój entuzjazm znika tak szybko jak się pojawił. Wywracam oczami. Dlaczego zawsze jak coś chcę, to moje schody mają o wiele więcej stopni niż przeciętnego człowieka? Nie mogę mieć jak inni?
Dobra, koniec użalania się nad sobą.
— Co teraz? — Charlie wyprzedza mnie z pytaniem. — Jak mamy się do niego dostać?
— Niedługo święto ocalałych. — Marszczę brwi. — Nie pytajcie, okej? To nie ja je wymyśliłam. Ludzie pragną rozrywki, potrzebowali jedynie powodu do świętowania, więc Polly im go dała. Dla was to świetna okazja, aby zakręcić się koło rolników. Nie mogło być lepiej. — Wymachuje rękoma przy swojej wypowiedzi. — Niestety będziecie musieli sami poradzić sobie w wyłowieniu Michaela w tym tłumie bydła. Casey'owi nie podoba się, że się z wami prowadzam. Nie chcę go denerwować, wiecie jaki jest. Jeszcze wywiąże się jakaś afera między wami. Takie przedstawienie nie mogłoby wyjść nam na dobre.
— Jasne — kiwam, w pełni ją rozumiejąc.
— Uważajcie na Polly — ostrzega Lorna. Ta rudowłosa kobieta ma morderczy wyraz twarzy, którego nie zauważyłam, gdy wysłała mnie do zoo. Rzadko kiedy widuje się takich ludzi. Z jej rysów można wyczytać, że w życiu widziała wiele i mogę się założyć, iż nie były to jednorożce.
— Będziemy ją omijać szerokim łukiem — obiecuję. Dziewczyna uśmiecha się półgębkiem i odchodzi.
Spoglądam w stronę wielkiego ogrodzenia i wysokiej wieżyczki, w której siedzą snajperzy. Tak naprawdę nie wiem czy rzeczywiście nimi są, ale mają broń i zabijają zombie. Może by tak się z nimi dogadać i pozbyć się kogo trzeba. Eh... Gdybym jeszcze była zdolna do takich czynów. Moje serduszko krwawi, gdy widzi, że karma spóźnia się z wizytą do złych ludzi.
— Czuję, że wkopiemy się w niezłe bagno — oświadcza Charlie i znów kładzie się na swoim miejscu.
Cóż, bagno zawsze mnie pociągało. Mówicie mi Shrek.
CZYTASZ
Closer to the edge || ZAWIESZONE
Science FictionŚwiat ogarnęła epidemia, kraj pragnący pokoju na kuli ziemskiej doprowadził do niemal całkowitego jej upadku. Broń, która miała być zabezpieczeniem i odstraszyć ewentualnych wrogów, stała się kluczem do drzwi pod nazwą „koniec". Nazywam się Łucja Ch...