Rozdział 7

468 17 7
                                    

Po kilku godzinach marszu (nie licząc kilku minutowych postojów) wzdłóż rzeki Bruinen, Gandalf postanowił zrobić dłuższą przerwę, bo przypomniał sobie, że od rana nic nie jadł. Mój brzuch również strajkował, gdyż on także nie został pożywiony śniadaniem, a dochodziła już przecież pora południa.

Usiedliśmy więc w cieniu krzewów, gdyż słońce tego dnia dosyć mocno grzało jak na początek wiosny. Wyjęliśmy część prowiantu z tobołków i zaczęliśmy zajadać. Jedząc sucharki i owoce wsłuchiwalismy się w przepiękny szum pobliskich wodospadów. Dzięki tej ślicznej melodii na naszych twarzach od razu pojawił się uśmiech.

Patrząc w około zauwarzyłam, że Bruinen w tym miejscu stała się wyjątkowo płytka i z łatwością możnaby przekroczyć rzekę po wystających z dna kamieniach. Jednak jej nurt nadal był silny, a kamienie mokre, więc nie trudno byłoby o wypadek podczas próby przedostania się przez wody Bruinen.

Chyba że konno, lecz Gandalf pozostawił w Rivendell swojego wierzchowca, bo nie chciał go za bardzo przemęczać, gdyż podczas jego podróży do Imladris już wystarczająco dużo przeszedł. Czarodziej stwierdził także, że podróżując pieszo odczuję większą satysfakcję, po dojściu do celu.

- Szum rzeki i wodospadów to muzyka dla moich uszu - rzekł Gandalf pijąc wodę ze swej karafki.

- Ahh... będzie mi tego brakować... a tak w ogóle, to ile czasu się idzie do Bree?

- Hmm... przy dużym szczęściu, szybkim marszu i tak ślicznej pogodzie jak dziś... około półtora tygodnia.

- Naprawdę? Myślałam, że o wiele dłużej.

- Wiesz, Claro, zawsze coś może nas opuźnić.

- Coś? - podchwyciłam słowo - Arwena mówiła mi, że to dosyć bezpieczna droga.

- Właśnie... dosyć... - podkreślił Gandalf.

- Czyli zapewne nie unikniemy "nieprzyjemnych" zajść?

- Najgorszym odcinkiem będzie przeprawa przez Siedzibę Trolli. Poźniej powinno pójść gładko - stwierdził czarodziej - Zresztą nie chodzi mi tylko i wyłącznie o trolle, gobliny czy dzikie zwierzęta zamieszkujące te tereny. Przyczyną opóźnień podróżników najczęściej jest pogoda albo zwykły wypadek losowy. Jak już ci mówiłem dziś rano, niczego nie da się przewidzieć.

- Mam nadzieję, że unikniemy takich "wypadków losowych" - powiedziałam chowając resztki posiłku do tobołka.

- Ja również... jesteś już gotowa? - spytał widząc, że siedzę zniecierpliwiona i czekam aż Gandalf wreszcie skończy jeść jabłko.

- Yhym - odpowiedziałam twierdząco.

- No to ruszamy! - wykrzyknął, po czym wstał i rzucił gdzieś daleko w przestrzeń ledwo nadgryziony owoc.

- Co się tak patrzysz dziwnie? Idziemy czy nie? - spytał budząc mnie z myśli nad losem tego biednego jabłka.

- Tak, tak! - odpowiedziałam szybko i natychmiast wstałam z ziemi.

Założyłam tobołek na plecy i ruszyliśmy dalej. Po naszym pierwszym posiłku mój plecak stał się trochę lżejszy pomimo tego, że miałam w nim zapakowany także swój płaszcz, który zdjęłam z uwagi na słoneczną pogodę. Wtedy odkryłam chyba jedyną pożyteczną stronę braku prowiantu. Wraz ze stratą żywności, bagaż traci kilogramy, w skutek czego mam mniej do dźwigania.

Około godziny później Gandalf nagle znów się zatrzymał i wyjął swoją wielką mapę. Rozłożył ją na kamieniu, po czym starał się określić nasze położenie. Przykucnęłam przy nim i podążałam po mapie za wzrokiem czarodzieja.

Elfica w kompaniiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz