Rozdział 4

473 22 2
                                    

Jednak w końcu w ciemnościach ujrzałam światło, bardzo jasne i przenikliwe. Dopiero, gdy oczy przyzwyczaiły się do niego, zobaczyłam pnące się nademną wysoko smukłe gałęzie drzew porośnięte wszędzie liśćmi, które również wydawały się bić niezwykłym światłem.

Potem zorientowałam się, że leżę na wznak na jakiejś białej, drewnianej podłodze. Szybko wstałam, żeby nikt nie zobaczył mnie w takiej pozycji. Wtedy znowu zaczęłam się wszędzie rozglądać. Okazało się, że jestem na jakimś tarasie zbudowanym w... koronach drzew? Tak, to dość dziwne...

Jednak po chwili nie zwracałem już uwagi na to, w jak bardzo nietypowym miejscu się znajduje, gdyż urzekło mnie piękno tego zakątka. Wszędzie było biało i jasno, co powinno dawać uczucie zimna i chłodu, lecz pomimo wyblakłych barw odczuwało się tu niezwykle ciepłą i przyjazną aurę.

Przez liście drzew przebijało jasne światło słońca, które to zapewne na początku mnie oślepiło. W ogóle od wszystkiego zdawał się bić biały, jasny blask, jakby ktoś rzucił na to miejsce jakiś czar.

"Taras" na którym stałam był cały biały, a po bokach miał srebrne poręcze w kształcie pnących się łodyg. Po jednej stronie zawieszona była drabinka, którą zapewne schodzi się na dół. Za mną i przede mną ciągnęły się schody prowadzące do innych "tarasów", które łączyły je razem tworząc jakby jedno, ogromne miasto.

Zdecydowałam się pójść przed siebie w poszukiwaniu jakiejkolwiek osoby, która wyjaśniłaby mi moje dziwne położenie. Idąc tak i podziwiając tą krainę cały czas miałam jakieś dziwne wrażenie, że skądś kojarzę to miejsce. Jednak nadal nie mogłam sobie skojarzyć skąd...

W końcu zatrzymałam się, gdyż znalazłam się na ogromnym "tarasie", gdzie po środku na małym podwyższeniu znajdowały się dwa trony, jak dla królewskiej pary. One również były w srebrno - białym kolorze i tryskał z nich blask. Widząc, że nikogo nie ma, chciałam na jednym z nich usiąść, lecz nagle usłyszałam za sobą lekko melancholijny, kobiecy głos:

- Proszę, siadaj.

Spłoszona natychmiast się odwróciłam, a wtedy ujrzałam piękną, szczupłą elficę o lekko falowanych, jasnych, blond włosach opadających jej na ramiona. Na głowie miała mały, srebrny diadem, który bił białym blaskiem równie mocno, co jej długa, zwiewna suknia.

Przez dłuższy czas ciszy uważnie się jej przyglądałam, gdyż ona, tak jak to miejsce, również wydawała mi się dziwnie znajoma. Jednak wciąż nie mogłam zebrać myśli i przypomnieć sobie jej osobę.

- Nie bój się - powiedziała widząc jak zaczynam się wycofywać - Nic złego cię tu nie spotka, Claro.

- W - w - witaj - odrzekłam w końcu - Skąd wiesz jak się nazywam?

- Ty również znasz moje imię, lecz zapomniałaś osoby, która je nosi - wyjaśniła - Jestem Galadriela, władczyni krainy, w której właśnie się znajdujesz. Witaj w Lothlórien, Claro!

Dopiero teraz się ocknęłam i skarciłam siebie w duchu, że nie rozpoznałam najpiękniejszej, elfickiej krainy, o której tyle Gandalf mi opowiadał. A tym bardziej, że nie rozpoznałam samej Pani Galadrieli! Co za wstyd...

- Na klejnoty Ereboru! Wybacz mi, Pani, naprawdę... nie wiedziałam... - próbowałam wyjść z tej niezręcznej sytuacji, ale nie umiałam w ogóle dobrać słów.

- Ależ nic nie szkodzi, Claro! - pocieszała mnie podnosząc jednocześnie moją osobę z klęczków - W końcu ostatni raz widziałaś mnie, kiedy żyli jeszcze twoi rodzice, a miałaś wtedy może ze trzy miesiące... ahh... to ja powinnam cię przeprosić, Claro...

Elfica w kompaniiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz