3. Śnieżnobiały ptak

1K 123 16
                                    

     Nie uwierzyłbym, gdyby ktoś mi kiedyś powiedział, iż pojawi się w moim życiu osoba, która będzie mi przypominała, a nawet koślawo zapełniała pustkę po Isabel. Najpewniej wtedy wyśmiałbym pomysłodawcę i wypowiedział pod jego adresem kilka wulgarnych słów.

     Każdego ranka widziałem przed oczami jej ostatnie chwile. Każdego dnia słyszałem jej miły dla ucha głos, a każdego zimnego wieczoru przywoływałem w myślach jej opatulanie mnie szalikiem.

 - Musisz się ciepło ubierać - groziła mi palcem z naburmuszoną miną, a ja tylko wzruszałem obojętnie ramionami.

     Ile bym teraz dał za jej zganienie mnie?

     Siedziałem na łóżku, bezcelowo wpatrując się w widok za oknem. Znałem już go na pamięć, podczas każdej pogody. Dzisiaj świeciło słońce, którego jasne promienie przyjemnie grzały moją twarz. To było częste zjawisko - siedzieć tutaj samemu w tak piękny dzień. Odetchnąłem głęboko. Minęły równe dwa miesiące od ostatniej wizyty chłopaka, który skradł oczy Isabel. Nie wiem dlaczego nadal go pamiętam. Każdy jego ruch, reakcje na moje słowa i na nagłe grzmoty.

     Drgnąłem, słysząc subtelne pukanie do drzwi. Przyłapałem się na otworzeniu szerzej oczu, z niemałą nadzieją na ujrzenie wysokiego szatyna. Zagryzłem wargę, kiedy moje skryte pragnienie się spełniło.

     Dzieciak miał na sobie niebiesko-czarną bluzę, zarzuconą na białą, luźną koszulkę. Do tego założył ciemnoszare dresy, które co rusz poprawiał. Wydawał się dzisiaj wyjątkowo szczęśliwy, jakby zamknięty w innym świecie, spoglądając na wszystko przez pryzmat różowych okularów.

 - Nadal ich nie obciąłeś? - zapytałem, nie czekając na żadne powitanie z jego strony. To było zbędne, czas był ograniczony.

 - Zobacz! - krzyknął, przechylając się do przodu. Dłońmi zaczesał wszystkie swoje włosy na czubek głowy, po czym związał je gumką, którą miał na nadgarstku. Gdy się wyprostował wyglądał komicznie. Z niemalże dziewczęcym kucykiem na głowie, który nie utrzymywał wszystkich niesfornych kosmyków. Moje wargi lekko drgnęły, jakby chciały uśmiechnąć się na ten widok.

 - Chodź - zagadałem, klepiąc miejsce obok siebie. Chłopak ruszył w moją stronę, z lekkim rumieńcem płonącym na policzkach. Usiadł obok, bliżej niż podczas poprzedniej wizyty. - I zdejmij to, bo wyglądasz jak idiota - westchnąłem, ściągając gumkę z jego włosów, na co ponownie opadły mu na twarz. - Jak matury?

     Widocznie zaskoczyło go moje pytanie. Odwrócił wzrok i spojrzał gdzieś w ścianę, w którą się wpatrywał, jak gdyby była dziełem znanego malarza. Studiował ją przez moment, a ja zaś podziwiałem jego twarz z profilu, błądząc wzrokiem po zadartym nosku i malinowych ustach.

 - Myślę, że dobrze. Mam nadzieję, że dostanę się na studia.

 - Trzymam za ciebie kciuki - stwierdziłem, spoglądając teraz na obracany między moimi palcami rozciągliwy materiał. Dostrzegłem na nim pojedynczego włoska, którego musiałem niechcący wyrwać szatynowi.

 - Zdziwił mnie fakt, że mnie pamiętasz - uśmiechnął się lekko, a kiedy ponownie podniosłem na niego wzrok on z lekkim skrępowaniem wpatrywał się w moje oczy.

 - A mnie zdziwiło to, że do mnie wróciłeś - odparłem ni to od niechcenia, ni to bez entuzjazmu. - Myślałem, że to będzie krótki, jednorazowy epizod w twoim życiu.

 - Przyszedłbym wcześniej...

 - Przestań - uciąłem.

 - ...ale nie miałem pieniędzy - westchnął zrezygnowany. - Nie widziałem innego sposobu, by się do ciebie zbliżyć. Czasami stałem jak ostatni debil przed budynkiem, mając nadzieję, że może akurat wyjdziesz, ale chyba zapuściłeś korzenie w tym pokoju - zaśmiał się cicho. - No więc znalazłem pracę dorywczą, żeby...

 - Poszedłeś do roboty, żeby wykupić tutaj marną godzinę ze mną?

     Nie wierzyłem w to co usłyszałem. Ten dzieciak... ten durnowaty szczyl... tak bardzo mu zależało na powrocie do mnie? Naprawdę poszedł do pracy w tym celu?

 - Nie miałem innego wyjścia, a obiecałem, że przyjdę... - znów posłał mi krótkie, dość nieśmiałe spojrzenie, a głos najwyraźniej zastygł mu w gardle. - Ja...

 - Dziękuję ci - wyrzuciłem z siebie. Nie wiem kiedy ostatnio wymówiłem te dwa słowa. Poczułem jakby w pewien sposób kamień spadł mi z serca.

     Wdzięczność. To z pewnością było uczucie, którym teraz darzyłem tego chłopaka. Emocja dziwna, prawie nigdy nie goszcząca w moim życiu.

 - Czy ja mogę coś zrobić? - zapytał cicho, uciekając przed moim wzrokiem. Westchnąłem ciężko.

 - Zasadą są granice rozsądku... Możesz mnie przelecieć, możesz mnie wyzywać, możesz mi kazać sobie obciągnąć, możesz...

 - Nie! - krzyknął, przerywając moją wypowiedź. Złapał się za ramiona, lekko kuląc, zupełnie jakby poczuł przenikliwy chłód. Zraziłem go.

     Rozwarłem delikatnie wargi, nie wiedząc jak zareagować na nagły wybuch chłopaka.

 - Ja tu nie przyszedłem cię zniewalać, ani obrażać, ani szmacić! Ja... chcę tylko jednej rzeczy, ale to wyłącznie za twoją zgodą.

 - Co to za rzecz? - zagadałem, ciekaw cichego pragnienia chłopaka.

     Jego prześwietlające, szmaragdowe tęczówki wbiły się w mój chłodny kobalt.

 - Twoje wargi... czy mogę je dotknąć?

     Spojrzałem na niego zdziwiony. Chciał tylko tyle? Zapłacił za mnie ogromną, wręcz nierealną sumę jak dla przyszłego studenta i prosi o tak drobną czynność?

 - Już powiedziałem. Możesz wszędzie...

 - Nie. Powiedz mi, czy jako ty, ale nie ty w tym miejscu zgadzasz się na to.

 - Tak, bachorze, zgadzam się - westchnąłem ciężko. Chciałem mieć za sobą jego durne pytania.

     Chuda, lecz opalona dłoń sunęła w powietrzu, kierując się ku mojej twarzy. Drżała, co było wręcz widoczne. Po chwili poczułem ciepły dotyk na ustach, a chłopak bardziej się do mnie zbliżył. Zaczepił paznokciem moją górną wargę, samemu skupiając wzrok tylko na niej.

 - Zimna - szepnął, nagle niczym poparzony zabierając rękę. - Przepraszam! To chyba było za długo i...

 - Nie - wtrąciłem. Pewnie złapałem dłoń, którą ode mnie zabrał i zacisnął w pięść, opierając na kolanie. Delikatnie wyprostowałem jego palce i powoli zbliżyłem do swoich ust. Subtelnie musnąłem jego ciepłą, lekko szorstką skórę rozchylonymi wargami.

     Dostrzegłem rumieniec wstępujący na jego policzki. Wpatrywał się we mnie jak w obrazek, kiedy miłymi, powolnymi pocałunkami obdarzałem jego dłoń. Widziałem jak chce coś powiedzieć, być może kazać mi przestać, jednak coś mu uparcie tego wzbraniało.

     Ten śnieżnobiały ptak wkradł się do mojego umysłu, a ja wiedziałem, że już nigdy się go stamtąd nie pozbędę. Jednak skoro nie miałem nawet takiego zamiaru to dlaczego tak często o tym rozmyślałem?

Usidlony ✓ | ereriOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz