2. Zakrwawiony ptak

1.1K 120 23
                                    

     Kolejny przeciągły, lekko stłumiony i wywołany bólem dźwięk wyrwał się z wnętrza mojego gardła. Ni to jęk, ni krzyk. Forma obrony? Jednak przed czym się bronię? Chyba tylko przed samym sobą. Wszakże nic mnie tutaj nie trzyma. Teoretycznie nic. Praktycznie dwie ogromne, owłosione łapy zaciskają się na moich biodrach, poruszając nimi do swojego wymyślonego rytmu. Wolniej, szybciej. Głębiej, płycej. Będąc tutaj tyle lat nauczyłem się już niemalże wszystkich tych ruchów. Klienci niby się różnili, jedni byli chamscy i wulgarni, drudzy może nieco milsi i delikatniejsi. Jednak każdy z nich przychodził do mnie tylko w jednym celu. Ostro zerżnąć, wyżyć się i zapomnieć zaraz po wyjściu z budynku.

     Tylko on był inny. Chłopak o oczach koloru świeżej mięty i włosach rozsypujących się we wszystkie strony. Tak długich, że dawno już powinien je ściąć. Jednak, mimo że wyglądał przez nie trochę niechlujnie, jednocześnie dodawały mu uroku. Rozmawialiśmy długo. Na wszystkie tematy. Począwszy od kierunku studiów, na które idzie, skończywszy na moim szamponie o zapachu tak specyficznym, że nie mogliśmy jednoznacznie stwierdzić z czego jest.

     Co rusz wąchał moje włosy, śmiejąc się przy tym. Brał między palce pojedyncze kosmyki i przypatrywał im się. Raz nawet wziął do ust taką czarną kępkę, mając nadzieję poczuć smak szamponu. Jakież było jego zdziwienie i zawód zarazem, gdy nie zdołał go odkryć. A ja tylko mu się przypatrywałem, ciesząc się, że wreszcie spotkałem osobę o tak przyjaznym charakterze. Osobę, która nie pytała, a jedynie wspierała. Była obok.

     Opowiedział mi wtedy o swoich przyjaciołach. O okresie jego życia, kiedy postanowił powiadomić najbliższe otoczenie o byciu gejem. Dokładnie, ze szczegółami opisał mi reakcję rodziców, a ja tylko przytakiwałem, zazdroszcząc mu w pewnym sensie. Chciałem być taki jak on. Spoglądałem na niego myśląc "Dzieciaku, ile ja bym dał, żeby być w twojej skórze?".

     Momentami, gdy tematów nam brakło wpatrywał się w przestrzeń swoimi szmaragdowymi ślepiami. Czasem posyłał mi takie krótkie, dodające otuchy spojrzenia. Jednak wzdrygał się za każdym razem, kiedy za oknem rozlegał się grzmot, co mnie bawiło w głębi duszy.

 - Przyjdę jeszcze do ciebie - stwierdził cicho, patrząc zamyślonym wzrokiem w okno. Rozprostował nogi, które najpewniej mu zdrętwiały przez pozycję, w której siedział długi czas.

     Po chwili wyszedł, żegnając się ze mną ciepłym uśmiechem. A ja znów zostałem sam. Zamknięty w swojej zimnej, przeklętej pustce.

     Nie chciałem spędzać więcej czasu w tym miejscu. Dopiero co zbliżała się pora nocna, a ja musiałem uciec. Postanowiłem wyjść z tej klatki.

     I wyszedłem. Jednak przykuty łańcuchami, które się za mną ciągnęły. Wspomnieniami rozdzierającymi serce i duszę. Burza ustała, pozostawiając po sobie ślad w postaci kałuż na ulicach, a ja parłem w jednym, prawie już przeze mnie zapomnianym kierunku.

 - Czym jest dla ciebie wolność? - znów przywołałem w myślach jego dźwięczny głos i ciekawskie spojrzenie.

     Długo myślałem nad odpowiedzią. Bo czym jest dla mnie wolność? Czy ja w ogóle znam takie pojęcie? Nie odpowiedziałem mu na to, co widocznie go ubodło.

     Z każdą kolejną chwilą coraz bardziej go podziwiałem. Chłopaka, którego przyjaciele wysłali na dziwki, żeby się wybawił, a który zamiast tego wolał gadać o życiu i o swoich przemyśleniach.

     Był taki dobry, czysty i niewinny. Nie kierował się pożądaniem, szanował drugiego człowieka i zdawał sobie sprawę z tego, że wszyscy posiadają uczucia. Nawet ja. Takie zakopane, ukryte przed całym światem, a jednak wylewające się ze mnie w najmniej oczekiwanych momentach.

     Kolejne szarpnięcie za włosy przywołało mnie do aktualnej sytuacji. Zacisnąłem mocno zęby, tłumiąc liche jęki. Ile to czasu już minęło? Co najmniej kilka tygodni, z pewnością ponad miesiąc, a ja wciąż przywoływałem w głowie wspomnienie o tym chłopaku i o dniu, jaki spędziłem, gdy się ze mną pożegnał.

     Mówił, że wróci. Jednak kogo on chce oszukać? Mnie czy siebie? Chyba prędzej siebie. Ja już w nic nie wierzę ludziom. Nie mam powodów, wszakże już zbyt wiele razy się zawiodłem.

     Ludzie to nadęte, samolubne, zakłamane szuje, przejmujące się jedynie swoim dorobkiem, ilością pieniędzy, którą mogą wydać na byle gówno i niczym innym.

 - Wierzysz w miłość?

     Nie, bachorze. Nie wierzę. A przynajmniej nie w taką romantyczną. Ot, spotkasz się z kimś raz, zakochasz i zaczniesz z nim wieść szczęśliwe życie. Co to to nie, życie tak nie działa.

     Chciałbym udzielić odpowiedzi na pytania, które mi zadawałeś, jednak nie potrafię. Nie potrafiłem zrobić tego wtedy, kiedy pytałeś. A teraz już nie będę miał okazji. Nie będę się łudził i żył w przeświadczeniu, że tu wrócisz. Bo po co miałbyś?

     Życie to pasmo wzlotów i upadków. U mnie są upadki, a u ciebie wzloty. Także przyjście do mnie równa się upadkowi. A ty nie zasługujesz na splamienie tym swojego pasma.

     Jesteś wolny. Wolny niczym ptak. Jednak nie doświadczyłeś zamknięcia w klatce. I to właśnie nas różni. Ptak, którym ja jestem wie, że nie może lecieć wciąż, bo zastygła krew na jego piórach uparcie ściąga go w dół, aż wreszcie wyrżnie on w ziemię dziobem, rozsypując się na drobne kawałeczki, albo, jak kto woli, łamiąc dziób. A ptak, którym ty jesteś nie ma ograniczeń. Lata bezgłośnie, dostojnie, jest śnieżnobiały. Nie ma własnych zmartwień, jedynie za bardzo się przejmuje innymi. Widzi tego ptaka oblepionego krwią, który próbuje lecieć obok, dotrzymać tempa, a jednak wyraźnie widać jak coraz bardziej zaniża swój lot.

     Więc dlaczego ten śnieżnobiały ptak podlatuje do tego zakrwawionego, próbując w jakiś sposób pomóc?

     Dlaczego jesteśmy jak te ptaki, tak identyczne, a jednak tak różne?

Usidlony ✓ | ereriOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz