4. Wolność

944 110 44
                                    

     Nie spodziewałbym się, że kiedykolwiek umówię się z kimś z mojej "pracy". A tym bardziej z dzieciakiem, którego widziałem ledwo dwa razy. Zaskoczył mnie swoją propozycją. No bo kto normalny zaprasza dziwkę na spacer po mieście i miłe spędzenie czasu?

 - Możemy się spotkać w sobotę? - zagadał cicho, stojąc przy drzwiach mojego pokoju. Widziałem jak chwilę wcześniej intensywnie nad czymś myślał. Czy to chodziło o to pytanie? Rozważał wszystkie za i przeciw? A może zwyczajnie się wstydził?

     Tak właśnie teraz wylądowałem w parku, siedząc na ławce i delektując się promieniami słońca, które przyjaźnie muskały moją twarz. Dzieciak spóźniał się już ponad pół godziny, ale nie miałem mu tego za złe. Pogoda była tak przyjazna, że mogę tutaj czekać do wieczora. Gorsze były myśli, próbujące mi wmówić, że bachor nie przyjdzie. Czułem się wtedy jak naiwny idiota, który ponownie dał się nabrać.

     On nie jest taki. Wrócił do mnie, więc przyjdzie i teraz - przemknęło mi przez myśl, kiedy wybiła równa godzina spóźnienia. Westchnąłem ciężko, odchylając głowę do tyłu. Rozpiąłem guzik koszuli, czując przyjemne ciepło na obojczykach. Powoli robiło mi się gorąco.

 - Jesteś! - usłyszałem za sobą znajomy mi głos. Odwróciłem się w jego stronę, dostrzegając dzieciaka.

     Podpierał się dłońmi o kolana, dysząc z wycieńczenia. Łapczywie brał głębokie oddechy, ledwo mogąc ustać na nogach. Po krótkiej chwili podszedł do mnie i bezwładnie opadł na ławkę.

 - Przepraszam! Naprawdę cię przepraszam! Wszystko się pojebało i nie miałem praktycznie na nic czasu. Zawsze tak jest! Zawsze wszystko Erenowi pod górkę!

 - Masz na imię Eren?

     Nastała krótka, niezręczna chwila ciszy. Chłopak nieznacznie kiwnął głową, po chwili biorąc łapczywy łyk wody z butelki.

 - Głupio tak, że się jeszcze sobie nie przedstawiliśmy - zagadał, drapiąc się po potylicy. - W każdym razie na imię mi Eren, lat mam dziewiętnaście. A ty?

 - Levi, dwadzieścia pięć.

 - Naprawdę? Wyglądasz na... mniej.

 - Mój wzrost mógłby mi dawać dwanaście, to chciałeś powiedzieć?

     Chłopak wyraźnie się zarumienił. Pewnie też próbował powstrzymać tym śmiech. Prychnąłem cicho.

 - Więc gdzie chcesz iść? - zagadałem od niechcenia, zmieniając temat.

 - Moglibyśmy iść na lody! Uwielbiam te z orzechami, a w pobliżu jest świetna lodziarnia. Co ty na to?

 - Levi, chodźmy na lody! - dźwięczny, dziewczęcy głos zadzwonił mi w uszach, powodując małe echo w mojej głowie. Eren powoli znikał, pozwalając się zastąpić Isabel. Rudowłosa pochwyciła mnie za rękę, posyłając mi swój cudowny uśmiech. - Od dzisiaj zawsze w dzień dziecka będziemy chodzić na lody! Ja będę kupować orzechowe, a ty malinowe!

 - Levi! - nagłe szarpnięcie za ramię przerwało obraz w mojej głowie, który się rozpłynął jak mgła, nie pozostawiając po sobie najmniejszego śladu. - Wszystko w porządku?

 - Tak, zamyśliłem się. Przepraszam. Idziemy na te lody?

     Podniosłem się, a po chwili chłopak zrobił to samo. Po raz pierwszy stałem z nim ramię w ramię. Jego wzrost mnie przytłoczył. Był prawie o głowę ode mnie wyższy, a młodszy o sześć lat. Dla mnie już chyba nie ma nadziei. Zawsze pozostanę "naburmuszonym kurduplem". Mówi się trudno.

     W przyjemnej ciszy przemierzaliśmy park, delektując się odgłosami natury. Śpiewem ptaków, a czasem śmiechem dziecka, spędzającego czas z rodziną. Po krótkiej chwili dotarliśmy do lodziarni.

 - Jaki smak? Ja stawiam i nie dyskutuj - fuknął szatyn, spoglądając na mnie pytająco.

     Przez moment zatopiłem się w jego spojrzeniu, badając każdą najmniejszą cząstkę jego szmaragdowych tęczówek. Zszedłem wzrokiem po nosku na wargi. Takie ładne, pełne, z pewnością miękkie, o delikatnym kolorze...

 - Malinowe - zdecydowałem, po chwili udając zainteresowanie tabliczką informacyjną.

     Chłopak zniknął w małej budce, a ja usiadłem przy stoliku zaraz przed dużymi oknami lodziarni. Sunąłem znudzonym wzrokiem po okolicznej zieleni. Nie zdawałem sobie sprawy, że w tym mieście są miejsca takie jak to. Piękne niczym przebiśniegi w ostatnie dni zimy, kiedy na ulicach pozostaje jedynie brudna chlapa.

     Eren wyszedł ze sklepiku, trzymając w rękach dwa, sporych rozmiarów desery.

     Nie dam rady - przemknęło mi przez myśl. Jednak z marną próbą przywołania na twarz wyrazu wdzięczności, zabrałem od chłopaka loda o ciemnoróżowej polewie.

     Przyglądałem się szatynowi, kiedy łapczywie pochłaniał deser, chrupiąc przy tym kawałkami orzechów. Będąc z nim czułem się wolny, władający swoim życiem. Mogłem właśnie iść do jakiegoś dziecka i wyrwać mu lizaka z ręki, tak samo jak mogłem wpłacić wszystkie moje oszczędności na klub ochrony kamieni w parku, o ile takie coś w ogóle istnieje. Nie czułem się taki w tamtym miejscu. Ten dzieciak dawał mi nową nadzieję samą swoją obecnością i podejściem do życia.

Usidlony ✓ | ereriOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz