Ewakuacja - część 3

26 4 6
                                    


Grafika: Joanna Sowińska

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Grafika: Joanna Sowińska



EWAKUACJA III

Patrzę, jak Michał nadal gapi się tępo w drabinkę, jakby ta miała mu coś powiedzieć. Tu i teraz. Dać kilka rad, czy sypnąć sprośnym żartem? Wciągam nosem powietrze i wypuszczam ustami. Miało to zafundować porządną dawkę tlenu, dostarczyło smród trupa. Przekraczam dwie nieszczęsne ofiary i dosięgam drogi wiodącej na dach. Klapa na górę jest zamknięta. W sumie się nie dziwię. Sama zatrzasnęłabym ją i jeszcze docisnęła kominem, jakby takowa potrzeba zaistniała. Wdrapuję się niemrawo na szczebelki. Próbuję naprzeć jedną ręką na właz, a drugą trzymać się drabinki, która pod wpływem ruchu zaczyna się niebezpiecznie chybotać. Musiałam wyglądać na nieźle skołowaną, gdyż słyszę, jak wielkolud rusza z miejsca. Niestabilne ustrojstwo nagle przestaje się pode mną trząść. Dres niedźwiedzimi łapami przytrzymuje jej boki. Teraz mogę użyć dwóch rąk, aby spróbować dostać się do uwięzionego wujaszka. Niestety, ani drgnie.

Przenoszę wzrok na asekurującego.

– Jak go zawołam to otworzy? Jak myślisz? – zagajam nieśmiało, dostrzegając jego zawilgocone łzami policzki.

– Jest taka możliwość – odpowiada od niechcenia i odwraca twarz.

Wiem, na co patrzy. Albo na kogo.

– Panie Gieniu! Jest pan tam? – pokrzykuję, ale niezbyt głośno. Obym nie musiała drzeć się na całą japę.

Odpowiada cisza, ale po chwili rezydujący na papie z wolna przesuwa się w naszą stronę.

Właz zgrzytnął, po czym rozwarł się na oścież, wpuszczając ożywczy powiew wieczornego powietrza. Połknęłam sporą ilość, ciesząc się ze smrodu krowiej kupy jak z lalki Barbie pod choinką.

– Michałku, to ty? – Głos wujka brzęczy w uszach.

– Tak. Chodź. Już jest bezpiecznie, nikt ci nie zagraża. – Głos mu mu drży.

Chyba nie chce już płakać. Zaciska szczęki i obserwuje, jak ukochany staruszek z pewnymi obawami wychyla głowę. Raczę go szczerym uśmiechem. Odpowiada zdziwioną miną. Szczebelek po szczebelku schodzę, tym sposobem torując mu przejście. Widzę, jak nestor niemrawo stawia stopy. Kiedy już ostatnia noga dotyka drewnianej podłogi, dociera do mnie, że ciała leżą raptem dwa lub trzy kroki od niego. Co gorsza nie wiem, jak wytłumaczyć dziadkowi, co uczyniliśmy z jego rodziną? Z drugiej zaś strony dobrze wszystko zrzucić na barki lekarzyny. On na pewno znajdzie rozwiązanie. Przełykam głośno ślinę i na wszelki wypadek wymyślam kilka zgrabnych zdań, które powinny rzucić nieco światła na to, co się teraz na tym ziemskim padole wyprawia. Tak przynajmniej sądzę.

Michał szeroko rozstawionymi ramionami, pociągając zapchanym nosem, obejmuje kruche ciało Gienia. Mogłabym przysiąc, że przytulany wydał z siebie cichy jęk. Tylko za cholerę nie wiem, czy to westchnienie ulgi, czy może ten wielki głąb właśnie połamał mu żebra. Cieszą się sobą. Szepczą, łykają łzy. Generalnie powitanie godne samców alfa – wzdycham. Odrywają się od siebie. Dopiero teraz wujaszek zauważa ciała leżące na podłodze. Zasłania dłonią usta.

„Ewakuacja"Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz