prolog

459 42 5
                                    

Gdyby nasz krzyk był w stanie burzyć mury, w tamtym momencie stalibyśmy pod gołym niebem.

Ja i ty, ty i ja. Dwa elementy układanki, która od kilku lat starałem się podtrzymywać. Gdy pojawiała się mała rysa, robiłem wszystko, żebyś tylko nie stwierdziła, że to czas by odejść. Przecież mieliśmy być razem zawsze. W zdrowiu, w chorobie, w bogactwie i biedzie, mimo że nie składaliśmy sobie takiej przysięgi, to oboje wiedzieliśmy, że tak trzeba. Przecież się kochaliśmy, nie mogłaś tak po prostu odejść. Żaden związek nie jest doskonały, a ci, którzy się kłócą kochają się prawdziwie — tak mawiają ludzie. Zapominają tylko, że niektóre kłótnie mają swoje późniejsze konsekwencje.

Od kiedy porzuciłem skoki stałem się panem domu, odpowiadało mi to, mogłem spędzać czas z Lilly, którą kochałem całym sercem. Była moją kochaną córeczką i myślałem, że dopóki ona będzie przy mnie, dopóty będę się jakoś trzymał, nawet jeśli zostaniemy sami. Jednak człowiek nigdy nie zna drugiego człowieka, a co gorsze, człowiek nigdy nie zna do końca sam siebie i nie jest w stanie stwierdzić co zrobi w takiej czy innej sytuacji. Byłem pewien, że Lilly jest moją przystanią, portem, do którego zawsze mogę wrócić, ale ty byłaś moją Tortugą. Przyciągałaś tym co miałaś mi do zaoferowania, odciągałaś od niej, jakbyście walczyły o statek, którym byłem ja, ale wy nigdy o to nie walczyłyście, to ja odnosiłem tylko złudne wrażenie. Pokochałaś ją tak jak mnie, mimo że nie była twoja, chciałaś zastąpić jej matkę, gdy uczyłaś ją czytać spoglądałem na was z boku i czułem, że wszystko może być w porządku. Miałem was — miałem wszystko.

Brak skoków jednak wywołał pewną zmianę w moim zachowaniu. Stałem się zazdrosny, chorobliwie zazdrosny. Miałaś swoje koleżanki, które w żadnym stopniu mi nie odpowiadały. Były szalone, kochały chodzić po klubach, do których zazwyczaj chodziłaś z nimi. Cały czas czułem, że jakiś facet łapczywie na ciebie zerka, a ja nie mogłem zrobić z tym nic, bo siedziałem w domu i czekałem na twój powrót. Tak było i tego wieczora.

Czekałem na ciebie kilka długich godzin, zaczynałem się coraz bardziej denerwować, więc żeby jakoś zabić czas sięgnąłem po kieliszek. Robiłem to rzadko i tylko wtedy, kiedy miałem pewność, że Lilly śpi. Była druga w nocy, kiedy opróżniłem już połowę butelki. Stanęłaś w drzwiach i spojrzałaś na mnie, w twoim wzroku nie dostrzegłem oskarżeń, nie zauważyłem w nich nawet złości. Wyglądałaś jakbyś rozumiała dlaczego to robię i w żadnym stopniu nie miała mi tego za złe, ale to trwało tylko chwilę, kiedy zacząłem mówić wszystko się zmieniło.

Nigdy nie wybuchnąłem aż tak bardzo, nigdy nie podniosłem na ciebie ręki, nigdy nie przeklinałem w twojej obecności, ale tamtego dnia alkohol i emocje przejęły nade mną kontrolę. Wstałem z sofy i ruszyłem w twoją stronę, uderzyłem cię w policzek. Byłaś zdziwiona, zaskoczona, nie wiedziałaś co się dzieję. Zacząłem ci ubliżać, nie przebierałem w słowach, mówiłem wszystko co mi ślina na język przyniosła. To musiało cię zaboleć, bo słowa potrafią ranić, sam doskonale o tym wiedziałem. Nasze krzyki wypełniły dom, wchłonęły się w każdą szczelinę w ścianach i meblach, wchłonęły się w schody i w dywany. Kiedy uderzyłem cię po raz drugi coś w tobie pękło.

Odepchnęłaś mnie i ruszyłaś schodami w górę, myślałem, że po prostu idziesz spać, więc zostałem w salonie. Chciałem trochę ochłonąć, ale jakiś czas później wróciłaś. W ręku trzymałaś walizkę. Chyba nie chciałaś się do mnie odezwać, wolałaś wyjść bez słowa, ale kiedy stałaś już w drzwiach spojrzałaś w moją stronę. Byłaś zapłakana, z makijażu, który zrobiłaś sobie przed wyjściem nic nie zostało. Uśmiechnęłaś się smutno i wyszeptałaś:

— Żegnaj Morgi.

Wtedy po raz ostatni spojrzałem w twoje oczy, nie zdając sobie sprawy z tego, że już nigdy nie będzie mi dane dostrzec w nich swojego odbicia. 

cold sheets ~ t.morgensternOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz