piątek

182 32 2
                                    

If you're scared I'm on my way.

Całą noc zastanawiałem się dlaczego nie przyjechałaś, może uznałaś, że jednak na to za wcześnie albo nie chciałaś się spieszyć. Miałem nadzieję, że przyjedziesz rano, ale czekanie dłużyło się, a ciebie wciąż nie było. W nocy nie zmrużyłem oka, chociaż w pewnych momentach naprawdę czułem, że sen to jedyne czego mi trzeba. Zmęczenie chciało przejąć nade mną władzę, ale tak bardzo martwiłem się o ciebie, że po prostu nie potrafiłem pozwolić sobie na chociażby chwilę snu. Nie wiedziałem czego mogę się spodziewać, czy zadzwoniłaś tylko po to, żeby uspokoić mnie chociaż na chwilę? Wiedziałem, że tak nie było. Ty nigdy byś tak nie postąpiła. Przecież cię znałem.

Z samego rana zadzwonili do mnie twoi rodzice, a właściwie twoja matka. Próbowała ze mną rozmawiać, ale ciężko jej to szło, bo ciągle przerywała, płakała i pociągała nosem. Kiedy usłyszałem jej głos w słuchawce, już wtedy wiedziałem, że jest źle, że moje najgorsze koszmary właśnie stają się rzeczywistością, że odgłos, który wczoraj usłyszałem w słuchawce był odgłosem wypadku, w którym ty uczestniczyłaś. Łudziłem się, że po prostu jesteś w szpitalu w ciężkim stanie, że żyjesz, i wystarczy trochę poczekać i wrócisz do pełni zdrowia, ale powoli zaczynałem rozumieć pojedyncze słowa, które mówiła twoja matka, gdyby usunąć płacz, który słyszałem między nimi brzmiałoby to mniej więcej tak.

— Sabrina, ona miała wypadek, wczoraj wieczorem, jechała ulicą, chyba rozmawiała przez telefon, ponoć zmieniła pas ruchu i zderzyła się z samochodem z naprzeciwka, policja nie mówiła zbyt wiele, Thomas, ona, ona...

Nie żyje — dokończyłem w myślach. W pierwszej chwili to do mnie nie dotarło, przecież to musiała być jakaś pomyłka, może policja się pomyliła albo źle przekazała informację. Musiałem sprawdzić czy to naprawdę ty, czy wszystko co kochałem odeszło, czy straciłem sens swojego życia. Musiałem to sprawdzić, dopóki nie zobaczyłem tego na własne oczy, dopóty nie wierzyłem, Sabrino. Cały czas miałem nadzieję, że wszyscy się pomylili. Nie mogłem cię stracić, nie teraz, nie zdążyliśmy sobie wyjaśnić tak wielu rzeczy. Zapytałem twoją matkę gdzie jesteś, powiedziała mi, że i tak czekają aż ktoś przyjedzie i potwierdzi tożsamość. Ona z mężem nie czuła się teraz na siłach, doskonale to rozumiałem, a policja nalegała, żeby ktoś przyjechał jak najszybciej, poza tym i tak chciała mnie o to poprosić.

Wsiadłem w auto, moje zmęczenie zniknęło zupełnie, jechałem najszybciej jak tylko potrafiłem, żeby zobaczyć, że oni się pomylili. Nie było innego wyjścia niż pomyłka, przecież ty żyłaś, miałaś się dobrze, a oni wywołali niepotrzebne zamieszanie. To wszystko wydawało mi się być jakimś głupim filmem, w którym właśnie brałem udział bez mojej wiedzy, w który ktoś na siłę mnie wkręcił. Miałem wrażenie, że zaraz zza jakiegoś budynku wyskoczą ludzie z kamerami i krzykną: "Mamy Cię!", ale tak się nie stało. Później było już tylko gorzej.

Sekcji zwłok jeszcze nie przeprowadzono, więc policjant zaprowadził mnie do pomieszczeń znajdujących się pod budynkiem. Nie odzywał się do mnie ani słowem do czasu, aż weszliśmy do jednego z pomieszczeń, w którym kręcił się starszy mężczyzna w białym fartuchu, właśnie zdejmował z rąk rękawiczki. Policjant powiedział do niego tylko "kobieta z wypadku", a on już wiedział o kogo chodzi. Ruszyliśmy w jego stronę. Zanim odkrył twoją twarz spojrzał na mnie, jakby tym spojrzeniem chciał dodać mi otuchy.

Byłaś tam, cała blada, z poharataną twarzą, nie wiedziałem co mam powiedzieć, co mam zrobić. Policjant zapytał mnie czy to ty, potwierdziłem kiwnięciem głową. Stałem wpatrzony w twoje zamknięte powieki, w twoich włosach gdzieniegdzie była zaschnięta krew, chciałem cię przytulić, chciałem cię pocałować, wykrzyczeć jak bardzo czuję się winny, ale nie potrafiłem. Nie potrafiłem się ruszyć.

Cała nasza przyszłość przestała istnieć, nie mogłem z tobą porozmawiać, nie mogłem cię przeprosić, nie mogłem zrobić nic, bo ciebie już nie było. Z mojej winy. Czułem się temu w pełni winny, to ja cię zabiłem, to ja powinienem zginąć, nie ty. Zasługiwałaś na życie bardziej niż ja.

— Przykro mi — powiedział mężczyzna w fartuchu — Tym bardziej, że to podwójna strata. Naprawdę bardzo mi przykro.

— Podwójna strata? Nie rozumiem — powiedziałem.

— Nie wiedział pan? Była w piątym tygodniu ciąży. 

cold sheets ~ t.morgensternOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz