SŁUCH

371 36 51
                                    


Yuuri, ledwie przekroczył próg mieszkania, już miał ochotę wyjść z powrotem. Prosto w szalejącą na dworze śnieżycę, która wywoływała podziw nawet u Rosjan z dziada pradziada. A ciepłolubnemu Japończykowi przywodziła na myśl sławny film Pojutrze, oglądany kiedyś w towarzystwie Phichita i jego chomików. Innymi słowy, aura nie zachęcała do, chociażby, wyściubienia nosa na zewnątrz. Mimo to Yuuri poważnie myślał nad spacerem. Być może ostatnim w swoim życiu. Bo nawet zamarznięcie, gdzieś na skutych lodem ulicach Petersburga wydawało się Katsukiemu, człowiekowi, dla którego zimno było mniej więcej takim samym złem, co wczesne wstawanie, milszą perspektywą niż słuchanie tego. Jazgotu drażniącego uszy tak dotkliwie, że nawet Makkachin, skomląc, schował łeb pod poduszki piętrzące się na kanapie. Jazgotu zdolnego uszkodzić bębenki. Jazgotu nazywanego potocznie śpiewem Viktora Nikiforova. Przynajmniej przez samego zainteresowanego. Bo Yuuri miał na to zdecydowanie inne określenie. O wiele mniej cenzuralne.

Japończyk wielokrotnie się zastanawiał, jak to możliwe, że człowiek tworzący swoje programy z takim oddaniem, chcący, poprzez taniec, oddać historie zaklętą w muzyce, nie miał za grosz talentu wokalnego. Nie żeby sam mógł się pochwalić cudownym głosem. Co to, to nie. Mari stwierdziła kiedyś, że brzmi jak zarzynana kura.

- To ciekawe, co powiedziałaby o Viktorze... - Yuuri westchnął szukając stoperów. Dla siebie i biednego Makkachina. Pudel wciąż chował się w poduszkach. Ale, jak na złość, okazało się, że wszystkie stopery wyszły. Japończyk miał ochotę usiąść i zacząć płakać. Zawodząc tak samo głośno jak Viktor. A przecież go prosił! Wręcz błagał, po tym zawstydzającym incydencie, gdy po raz pierwszy usłyszał arię operową, w wykonaniu ukochanego, by ten darował sobie wokalne występy, gdy poza nim ktoś jeszcze znajdował się w mieszkaniu. I mówiąc to Yuuri dość wymownie spoglądał na Makkachina. W końcu, po długich pertraktacjach i groźbie rozwodu jeszcze przed ślubem, Viktor ustąpił. Ale chodził sfochowany przez następny tydzień. Mimo iż Yuuri robił wszystko, aby poprawić ukochanemu humor. Dał sobie nawet zapleść warkoczyki! Co było raczej niską ceną za uratowanie słuchu. Oraz, wciąż świeżego, związku. Bowiem cała sytuacja miała miejsce w dzień jego przeprowadzki do Mateczki Rasiji. A właściwie wieczoru.



Wszystkie pudła zostały wniesione i rozpakowane. Miejsce w szafie sprawiedliwie podzielone. I nawet połowy łóżka wybrane. Innymi słowy wszystko, co miało sprawić, że dwóch mężczyzn ze sobą zamieszka, zostało zrobione. Pozostało jedynie... no właśnie żyć. I ty oto życiem zachwycał się teraz Yuuri, wciąż obchodząc niewielkie mieszkanko, z miną jakby zwiedzał pilnie strzeżone muzeum Viktora Nikiforova. Nadal nie mógł uwierzyć, że, od dzisiaj, będzie tu mieszkał. Dotykał tych samych rzeczy, które od lat towarzyszyły jego idolowi, mentorowi a w końcu narzeczonemu. To było niczym spełnienie marzeń! Musiał się uszczypnąć, by przekonać samego siebie, że nie śni. Że to wszystko prawda.

- Hej! Yuuri! Ziemia do Yuuriego! – Nagle, tuż obok, pojawił się Viktor, z ręcznikiem przerzuconym przez ramię.

- Tak? – Był tak zaaferowany, że ledwie kontaktował.

Viktor roześmiał się rozczulony. Ten podziw jego osoby w wykonaniu Katsukiego wydawał mu się tak nieskończenie uroczy, że chwilami marzył o tym, by Japończyk nigdy nie przestał go traktować jak swoje prywatne bóstwo.

- Idę pod prysznic – zakomunikował wreszcie.

- Dobrze. Miłej kąpieli. – Yuuri z zakłopotaniem patrzył na, wciąż stojącego w miejscu narzeczonego. Czyżby powiedział coś nie tak? Wygłupił się? Już chciał przepraszać, kiedy Viktor odezwał się ponownie.

- A może pójdziesz ze mną, co?

Momentalnie twarz Japończyka spłonęła rumieńcem.

- Nienienienienienienienie! – krzyczał machając rękami. Mogli ze sobą mieszkać, spać razem w jednym łóżku, być narzeczonymi, ale, na pewne sprawy, dla Yuuriego wciąż było za wcześnie. A jedną z tych spraw była właśnie wspólna kąpiel pod rosyjskim prysznicem. Która nijak miała się do tego, co robili w gorących źródłach. Tamto... wynikało z tradycji! Kultury! A wspólny prysznic? Ta propozycja mogła mieć, tylko jeden, ale za to bardzo seksualny podtekst.

- W porządku. – Viktor znów się roześmiał. Podejrzewał, że to się tak skończy. Ale zawsze warto próbować.

Kiedy narzeczony zniknął za drzwiami łazienki, Yuuri wrócił do kontemplacji miejsca, w którym teraz miał żyć. Jednocześnie, podświadomie, przysłuchiwał się dźwiękom dochodzącym z sąsiedniego pomieszczenia. Szum puszczanej wody, trzaśnięcie kabiny, ciche nucenie... To była melodia, której mógł pozostać wierny na zawsze. Te kilak dźwięków, tak powszechnych a jednak wyjątkowych. Bo przecież dotyczących jego Viktora. Uśmiechnął się do siebie. Tak właśnie. JEGO.

Nagle wszystkie odgłosy zastąpił jeden. Zdecydowanie głośniejszy. I gorszy.

Yuuri aż podskoczył. Co się stało?! Czyżby pękła rura?! A może szkło w kabinie?! I teraz Viktor wrzeszczy z bólu?!

Nie zastawiając się dłużej, popędził do łazienki. Jednym ruchem otworzył drzwi i wparował do środka. Wszystko wyglądało normalnie, ale do przerażonego japońskiego umysłu to nie dotarło. Pociągnął za drzwi od kabiny prysznicowej i wszedł do środka, ignorując gorąca wodę moczącą mu ubranie.

- O! Yuuri!

Dziwny dźwięk ustał.

- Jednak zdecydowałeś się dołączyć? – Viktor był jednocześnie szczęśliwy z wizyty narzeczonego i skonsternowany jego ubiorem. – Ale Yuuri... wiesz, że kąpać się idzie na golasa? – Podszedł do niego i pociągnął za koszulkę partnera. – Czyżbym tak urzekł cię swoim śpiewem, że nie zdążyłeś się rozebrać? – zaśmiał się.

- Śpiewem? – zapytał zaskoczony Japończyk. Nic z tego nie rozumiał.

- Tak. – Viktor otworzył szerzej usta.

Okropny dźwięk znów był słyszalny.

A Yuuriemu zajęło dobrą minutę zrozumienie, że to, co słyszał to nie ranny Viktor, tylko Viktor mordujący swoim głosem operę Stammi vicino.

To, co wydarzyło się później niemal zakończyło związek dwóch łyżwiarzy. Były krzyki (głownie Yuuriego), płacz (głownie Viktora) i skomlenie (głównie Makkachina). W końcu jednak doszli do porozumienia.

Niekoniecznie respektowanego przez jedną ze stron.

Bo Viktorowi jednak zdarzało się śpiewać pod prysznicem, kiedy Yuuri był w domu. Na takie ewentualności Japończyk zaopatrzył siebie i psiego kompana w zestaw stoperów. Który dzisiaj, niestety, się skończył. A Viktor dopiero się rozkręcał piłując coś, co chyba było muzyką do jego nowego programu krótkiego.

Po jakiś dwóch minutach, w ciągu, których jego uszy zdążyły spuchnąć, Yuuri podjął męską decyzję. Ciężkie czasy wymagają poświęceń. Zdjął z siebie ubranie i nagi, ruszył w stronę łazienki. Po chwili mieszkanie wypełnił zgoła inne dźwięki. O wiele przyjemniejsze.

________________________________

Mam nadziejże, że żadna fanka Viktora nie chce mnie teraz zabić za zrobienie z niego wokalnego beztalencia... Pomyślałam, ze to może być zabawne... Człowiek, który z taką pasją, poprzez taniec oddaje, muzykę, sam nie potrafi w ogóle śpiewać...

Zmysłowy ChallengeWhere stories live. Discover now