- O taaaak! – Yuuri wydał z siebie przeciągły jęk zadowolenia, gdy ekstaza zalała całe jego ciało a uczucie błogości i spełnienia całkiem przyćmiło pozostałe zmysły. Było mu tak dobrze, tak przyjemnie. Jak jeszcze nigdy w życiu. A wystarczyło tylko zdjąć but. Ten sam but, który pił go przez całą drogę z lodowiska do domu. Chociaż nie. Nie pił. Yuuri czuł jakby coś, wbijało mu się w stopę. Na początku powodując jedynie dyskomfort. Potem pojawił się ból. Który, na samym końcu zmienił się uczucie tak parszywe, że Japończyk nie potrafił go nawet nazwać. Po za tym nie dotyczyło oni jedynie stopy. Z każdym kolejnym krokiem, owo uczucie, owy ból, w pewnym momencie wyciskający mu łzy z oczu, przechodził kolejno na kostkę, łydkę, by w końcu umiejscowić się w kolanie.
Yuuri naprawdę nie wiedział, jakim cudem dotarł do ukochanego mieszkanka, które dzielił z najlepszym narzeczonym na świecie. I najwspanialszym pudlem w całej galaktyce. O tak. Makkachin zdecydowanie wygrywał w rywalizacji z Viktorem. Bo, kiedy biedny Yuuri okupował podłogę pozbywszy się zdradzieckiego buta, pudel siedział tuż obok, od czasu do czasu, liżąc go po policzku. Podczas gdy Viktor nadal, zaciekle trzaskał garnkami, jakby za punkt honoru postawił sobie przekucie ich na rycerską zbroję. Nawet nie wyjrzał do przedpokoju, żeby powitać narzeczonego uśmiechem. Zwabił go dopiero jęk rozkoszy.
- Yuuri! – Rosjanin niemal wyfrunął z kuchni. Wciąż miał na sobie różowy fartuch w pudle (prezent od Yurio), co rozczuliłoby Katsukiego, gdyby nie, wciąż boląca, stopa. I krople sosu pomidorowego skapujące, z trzymanej przez Viktora chochli, wprost na dywan. Świeżo wyprany dywan. Chociaż tego ostatniego, Yuuri nie miał siły się czepiać.
- Cześć – mruknął Japończyk siłując się ze skarpetką. Chciał zobaczyć, jak wielkich spustoszeń dokonał owy zdradziecki but. I czy przypadkiem, jutro, nie czeka go, nadprogramowy, dzień odpoczynku.
Viktor, przez chwilę nie wiedział, na co tak właściwie patrzył. Przecież Yuuri powinien, zaraz po wejściu do domu, rzucić mu się na szyję! A zaraz potem, obaj powinni zatopić się w słodkich pocałunkach, całkiem ignorując sos do spaghetti. Który, swoją drogą, zdążył przypalić, przesolić i ogólnie stworzyć niejadalnym. A zamiast tego, Yuuri, jego najukochańszy wspaniały Yuuri, siedział na podłodze, w asyście Makkachina i... miał łzy w oczach! A jego twarz wykrzywiał grymas bólu.
- Yuuri! – Rosjanin jednym susem dopadł do narzeczonego, odrzucając jednocześnie chochle (i w ogóle nie martwiąc się tym, gdzie mogła upaść. Ani, tym bardziej, potencjalnymi plamami). – Co się stało?! Kochanie?! Dlaczego płaczesz?! Co cie boli?! Yuuri! – Teraz sam Nikiforov był bliski płaczu. Bo jak to możliwe, że słońce jego życia właśnie cierpi? A on nie wie, dlaczego?! I nie może mu pomóc?!
Tymczasem Yuuri zdążył przyjrzeć się nodze i z ulgą stwierdził, że nie doszło do jakiegoś większego obtarcia. Jednocześnie zauważył... Siniaka. Na wewnętrznej stronie stopy. Nawet nie wiedział, że to w ogóle jest możliwe. Do tej, pory żadna para łyżew, nie dokonała tego, co udało się jednemu adidasowi. Teraz bardziej zaintrygowany niż zły i obolały sięgnął po but z zamiarem przyjrzenia mu się bliżej. Ale najpierw należałoby uspokoić Viktora, bo biedaczek zaraz zejdzie na zawał.
- Spokojnie. – Potarmosił siwą czuprynę, wiedząc, że ten gest zawsze, na moment, zajmował myśli Nikiforova. Zupełnie jakby spodziewał się, że od niego wyłysieje. – But mnie zdradził. To wszystko. – Pomachał mu przed nosem adidasem. Z którego, nagle, coś wypadło. Coś, co wprawiło Yuuriego w sporą konsternację. Bo, o ile spodziewał się jakiegoś kamyka, monety czy chociażby, uwiezionego w pułapce, robala, to mała plastykowa figurka przedstawiająca Viktora w stroju ze Stammi vicino, nawet nie przyszła mu do głowy. A właśnie takie cudo, leżało przed nim na podłodze. Trochę sponiewierane cudo, bo zdążył zgnieść miniaturowemu Vitji jedną nogę. Ostrożnie podniósł figurkę. Nie miał zielonego pojęcia skąd ona się tam wzięła. Przecież nigdy takiej nie miał (nie zdążył kupić, nim sam Nikiforov nie pojawił się w jego własnym domu). A nawet gdyby, to, z całą pewnością, leżałaby w jakiś bezpiecznym miejscu w Hasetsu. Z dala od ludzi, którzy mogliby ją zniszczyć. Przecież to było wydanie kolekcjonerskie! Poza tym... Jeśli Viktor dowiedział się o jego kolekcji figurek, chyba by się spalił ze wstydu. Wystarczyło, że do tej pory robił, mu podśmiechujki z plakatów. A jeżeli teraz nie przekona partnera, że figurka wcale nie należała do niego, Viktor zyska kolejny powód by się z niego śmiać. Westchnął. Wychodziło na to, że czeka go ciężka przeprawa.
- Przysięgam, że to nie moje! – Pomachał Rosjaninowi przed nosem figurką. – Może Yurio...
- To nie Yurio... - przerwał mu Viktor. Dopiero teraz Katsukiego zastanowiła dziwna cisza ze strony narzeczonego. I ta mina pełna poczucia winy...
- Viktor? – Yuuri wstał, by mieć lepszy widok na partnera. Co, niestety, nie okazało się dobrym pomysłem, bo zraniona noga, zabolała. – Auć! – syknął. – Czy ty masz z tym, coś wspólnego?
Nikiforov zrobił minę, jakiej nie powstydziłby się sam Makkachin, po tym jak raz zdarzyło mu się załatwić na dywan w salonie. W dodatku mężczyzna zaczął nerwowo stukać o siebie palcami wskazującymi, jak postać z jakiejś kiepskiej kreskówki. To zachowanie tylko utwierdziło Yuuriego w przekonaniu, że jego narzeczony wpadł na jakiś genialny pomysł, made in Nikiforov.
- Słucham.
- Bo... Yuuri! Ja wcale nie chciałem ci zrobić krzywdy! – Czuł się okropnie z myślą, że narzeczony cierpiał z jego powodu. – Ja... Ja... Po prostu chciałem być zawsze przy tobie!
Dobra. Jeśli miał być szczery, to właśnie nie pojął, tego całego ciągu przyczynowo skutkowego, jakim kierował się Rosjanin.
- Dlatego wsadziłeś mi figurkę do buta?
- Tak! – Pokiwał energicznie głową.
Yuuri przejechał dłonią po twarzy. Nadal nic nie kumał.
- Możesz jaśniej?
- Bo wiesz... W starożytnej Grecji mieli taki zwyczaj, czy tam wierzenie, że jeśli masz wyryta czyjąś twarz na podeszwie buta, to znaczy, że ta osoba ciągle z tobą jest i myślisz o niej... Wydało mi się to takie urocze... A że nie miałem akurat pod ręką żadnego odpowiedniego zdjęcia, zresztą na podeszwie mogłoby się szybko zniszczyć, to pomyślałem o figurce. Zresztą podobizna 3D powinna lepiej działać, prawda?
Jednego nie mógł odmówić temu wyjaśnieniu. Faktycznie było urocze. Ale niestety, nieprzemyślane.
- Nie wiem, czy lepiej działa. Na pewno bardziej boli – jęknął Yuuri. – Jutro, żądam za to śniadania do łóżka! I więcej nie ruszaj moich butów!
Viktor skwapliwie pokiwał głową. Z miną zbitego psa. Jednocześnie myśląc, w której cukierni zaopatrzyć się w rogaliki na jutrzejsze śniadanie.
- A poza tym... - Katsuki uśmiechnął się sięgając po portfel. – Ty i tak zawsze ze mną jesteś. – Pokazał narzeczonemu ich wspólne zdjęcie z Hasetsu. Bezpieczne schowane za folią. – Zawsze – powtórzył. – Bo cię kocham idioto!
___________________________________________________
Ufff... Koniec! Nareszcie... A teraz idę się zakopać pod kołdrę ze wstydu...
I tak! Wiem... Powinni być "coś innego" w przypadku dotyku... Ale nie ma :P. I tak na marginesie, motyw z czyjąś podobizną na bucie (czy w oryginale, na sandale) jest jak najbardziej prawdziwy. Faktycznie, starożytni Grecy w coś takiego wierzyli. W przeciwieństwie do Rzymian. Tam podobizna na bucie oznaczała, że z każdym krokiem, przygniata się tą osobę... pokazuje swoją wyższość... Kurczę... Nie wiem jak to nazwać, ale ogólnie to nie było ani trochę pozytywne. Ale Viktor wiedział tylko o Grecji ;). A Yuuri nie wiedział wcale, więc nie miał się do czego przyczepić (no może, poza bolącą stopą ;)).
To tyle :). Mam nadzieję, że nikt się nie zatruł moimi tforami...
A! I jeśli coś nie gra z tekstem (znaczy brakuje spacji, enterów czy czegoś takiego), dajcie znać... Będę walczyć. Bo wattpad ewidentnie mnie nie lubi...