Rozdział 7

115 4 0
                                    

Kiedy siedzi się w celi, ze związanymi dłońmi, jest dużo czasu na przemyślenia. Więc, gdy w końcu przestałam wściekać się na siebie za moją głupotę, zaczęłam zastanawiać się jak będzie wyglądał ten rytuał. W końcu nie należę do osób, która poddaje się przy byle przeszkodzie. Nigdy nie zostałabym bohaterką, gdyby tak było.

Kiedy nic mi nie wpadło do głowy, zaczęłam rozglądać się po pomieszczeniu. Nie należało do największych. Kilka prostych ścian z przymocowanymi do nich kajdanami. Echnaton jako jeden z pierwszych rozwinął sposób przetrzymywania więźniów. Wcześniej mi tym imponował, ale teraz jakbym o tym zapomniała. Jednak nie był on tak sprytny jakby mogło się spodziewać. Klucze do kajdan wypadły mu z kieszeni. Zapewne, gdy schylał się do mnie. Uczynił to przy końcu wypowiedzi. Ciągle czuję smród jaki unosił się z jego ust. Klucze nie leżały daleko. Jeśli mocno się rozciągnę powinnam ich dosięgnąć.

Wyciągam więc nogę i staram się to zrobić. Lecz nic z tego. Nadal brakuje mi parę centymetrów. Nie przestaje i próbuję jeszcze raz. Powtarzałam to ok. 20 razy, ale nie udaje mi się. Ciągle tkwię w tych okowach. Próbuję nie wpaść w panikę. Jednak to trudne. Kiedy próbuję uwolnić ręce nie mogę przestać myśleć o tym, że w tym właśnie momencie przeprowadzany jest rytuał, przez który mogę stracić kolejną ważną dla mnie osobę. Nie mogę jej stracić. Wystarczy, że nie ma tu ze mną Czarnego Kota.

Kiedy tylko kończę tę myśl, łzy napływają mi do oczu. Właśnie teraz, cały ból jaki starałam się ukryć po jego śmierci, zalał całe moje ciało. Nie mogłam tego zatrzymać. Poznając jego tożsamość tylko zwiększyłam uczycie jakie do niego żywiłam. Zaczyna do mnie docierać również strach. Od jego odejścia sama zwalczam zło. Nikt mi nie pomaga. Nikt nowy nie otrzymał miraculum by mi pomóc. Dopiero teraz dociera do mnie ta samotność. Jeśli więc będę mieć szansę i powstrzymam faraona oddam kolczyki. Będzie mi smutno przy pożegnaniu z Tikki oraz moim alter ego. Jednak nie mogę dalej chronić innych, gdy ciągle żyję przeszłością.

Widzę teraz twarz mojego partnera. Uśmiecha się i zachęca do jeszcze jednej próby. Zbieram więc całą pozostałą siłę i łapię stopami za klucze. Zadowolona podnoszę je nad głowę do rąk i staram się podać klucze. Łapię za kółeczko, na które je nawleczono. Teraz ostrożnie staram się trafić w zamknięcie. Trudne zadanie, ale udaje mi się to. Dzięki temu łatwiej było uwolnić drugą. Ściągam knebel, który mi założono i kieruję się w stronę wyjścia. Lecz nie ma tu konkretnych drzwi. Tylko kamienna ściana z wieloma hieroglifami. Staram się je przeczytać lecz jest to trudne. Mogę zobaczyć mały przedmiot, ale czytanie nie jest wcale takie proste w ciemnościach.

Tym razem jednak mam pomoc, o której prawie zapomniałam.

- Szczęśliwy traf! 

Mówię i w następnej chwili trzymam dziwne urządzenie. Nie przypomina to świecy czy krzemienia do rozniecenia iskry. Przedmiot ów był podłużny z dużą, okrągłą stroną po jednej stronie. To właśnie z niej zapaliło się światło, gdy nie chcący nacisnęłam coś na niej. 

 - Nie wiarygodne! Mistrzu czy ona dostała latarkę? - pyta się zaskoczona Marinette.

 - Na to wygląda. - mówi starszy mężczyzna, lekko się przy tym uśmiechając. Po tej uwadze wznawiają czytanie.

Kiedy mam już światło mogę zacząć czytać hieroglify. Dowiedziałam się z nich, że umieszczono mnie w tajnej komnacie. Mało osób o niej wie. Dlatego, aby się z niej wydostać trzeba udowodnić dobre intencje. Jednak nie napisano jak one mają zostać przedstawione. Na początek zdecydowałam, że powiem je na głos. Lecz nic się nie dzieje. Próbuję więc z innymi frazami, lecz i to nie daje rezultatu. W końcu zrezygnowana opieram się o ścianę. W tej samej chwili czuję, że coś się poruszyło. Nefer, hieroglif oznaczający dobro, jakby wcisnął się w ścianę.

Dzięki temu ściana się otwiera, a ja mogę szybko wyjść z tej komnaty

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Dzięki temu ściana się otwiera, a ja mogę szybko wyjść z tej komnaty. Mam nadzieję, że nigdy już tu nie wrócę. W tym momencie przemieniam się bo minął już określony czas po użyciu mocy. Więc teraz jako Afrah ruszam przed siebie. Tikki jest tuż obok mnie. Razem kierujemy się ku górze. Czasem gubię się w tym labiryncie, ale moja mała przyjaciółka pokazuje prawidłowy kierunek. W końcu dociera do nas śpiew jak przy różnego rodzaju rytuałach. Musimy być już blisko Echnatona. Trzeba zachować ostrożność bo pewnie zostawił straże przy wejściu. Jednak nim się tam udam muszę znaleźć parę ciastek dla Tikki. Zasłużyła.

Kiedy wychodzimy z kuchni (kwami z odrobinę większym brzuszkiem) słyszymy głos faraona dobiegający z sali. Cicho mówię "Kropkuj!" i jako Biedronka wchodzę do środka, sprawnie wymijając strażników przy wejściu. Dzięki mojemu lasso (od autorki: czyli jojo:)), szybko przemieszczam się na górę kolumny. Trzymając się zawiązanej wokół niej liny spoglądam na to co dzieje się pode mną. Faraon stoi na środku, wznosząc ręce ku górze, lecz z zamkniętymi oczami więc nie może mnie zauważyć. Ofiara jest związana tuż przed nim, na środku wymalowanego koła. Reszta osób, zwarta w jedną grupę, stoi przed nimi i głośno śpiewają. Muszę działać. Jeszcze jest na to czas, lecz jak im przeszkodzić? Kiedy tylko zejdę i zaatakuję zaraz zjawią się wojownicy gotowi chronić swego władcę. Na nic się zda fakt iż jestem bohaterką. Słowo faraona jest dla nich święte, a w tej chwili pewny jest tylko rozkaz śmierci na moją skromną osobę. Nie po raz pierwszy jak i nie ostatni żałuję, że nie ma tutaj Czarnego Kota!

Miraculous - Starożytna opowieśćOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz