00:21
Nie zasnę. No nie ma bata, żebym zasnął. A jutro będę miał wory pod oczami. Jakby nie wystarczyło, że oczy mam całe czerwone od płaczu.
01:02
ŚPIJ!
03:21
Nadal nie śpię. Pewnie pomogłoby, gdybym nie sprawdzał co chwilę która jest godzina. I raz na jakiś czas nie łapał przy tej okazji za dziennik, żeby zakomunikować mu, że jestem przytomny. Zupełnie jakby dziennik to interesowało.
Co ty na to, Dziennik?
Jesteś zainteresowany?
04:32
Nie pomogło mi kakao. Ani ciastko. Ani puszczany w nocnych godzinach dla ludzi chorych psychicznie [jestem pewien, że nikt przy zdrowych zmysłach nie chciałby tego obejrzeć] dokument o zamykanej właśnie fabryce masła orzechowego.
05:57
To już oficjalne. Mam PRZEJEBANE.
11:53
KURWA MAĆ!
15:43
kawiarnia w centrum
Oficjalne jestem przegrywusem. Nie ma dla mnie żadnej nadziei, dlatego siedzę w tej kawiarni już od godziny, modląc się nad jedną kawą, bo na drugą mnie nie stać [nie, nie interesuje mnie to, że w domu, na PEWNEJ SZAFCE leży PEWNA KOPERTA od PEWNEGO FACETA, który mógłby być MIŁOŚCIĄ MOJEGO ŻYCIA, gdyby akurat przez mojego rzekomo NAJLEPSZEGO PRZYJACIELA nie uważał mnie za DZIWKĘ].
W życiu nie zatrudnią mnie w tym banku.
Wszystko zaczęło się od tego, że oczywiście zaspałem, na skutek swoich całonocnych rozmyślań o bezrobociu do wtóru knucia, jak się z owego bezrobocia wyrwać w możliwe najmniej bolesny [dla leniwej buły którą jestem] sposób. Obudziłem się tuż przed dwunastą z niejasnym przeczuciem, że właśnie coś mi umyka.
Tym czymś była zaplanowana właśnie na godzinę [ha, ha] DWUNASTĄ rozmowa kwalifikacyjna w banku, jakieś pół godziny drogi metrem od mojego mieszkania. Brawa dla mnie.
Oczywiście, zamiast [jak normalny człowiek] zadzwonić do przyszłego potencjalnego pracodawcy żeby przeprosić, wymyślić łzawą historię o ratowaniu kociąt z pożaru i błagać [wijąc się przy tym w spazmach po podłodze] o kolejną szansę i przełożenie spotkania, rzuciłem się do biegu po garnitur.
Ubrałem się w ekspresowym jak na mnie tempie [a w poprzedniej pracy o pobicie rekordu starałem się średnio co drugi dzień] i pobiegłem na postój taksówek tuż pod moim blokiem. Było już po porannych godzinach szczytu, a przed popołudniowymi, więc taksówką miałem większe szanse niż metrem, zwłaszcza, że nie wiedziałem o której nadjeżdża kolejny wagonik, a od stacji metra do punktu docelowego miałem jeszcze kawałek piechotą.
Taksówkarz trochę dziwnie na mnie patrzył, ale nie przejąłem się tym zbytnio. Przez całe swoje życie zdążyłem się już przyzwyczaić do zaciekawionych spojrzeń rzucanych w moim kierunku. Dlatego podałem mu adres [po kilku chwilach grzebania w telefonie, żeby znaleźć odpowiedniego SMS'a] i w spokoju zająłem się układaniem fryzury, korzystając przy tym z lusterka wstecznego w samochodzie. Co - swoją drogą - wcale taksówkarza nie zachwyciło. Cóż... Miałem w planach zachwycić mojego przyszłego potencjalnego szefa, nie jego.
Dojechałem na miejsce o 12:16 i [po krótkiej acz owocnej sprzeczce z panią z recepcji] zostałem pokierowany na właściwe piętro. Miałem szczęście. Poza mną, czekało tam jeszcze kilku innych kandydatów [wszyscy wystrojeni jak szczury na otwarcie kanału]. Jeden poinformował mnie uprzejmie [po zmierzeniu mnie krytycznym wzrokiem od stóp po czubek głowy], że moje nazwisko jeszcze nie zostało wyczytane. Potem uśmiechnął się pod nosem, takim drwiącym, nieprzyjemnym uśmieszkiem, i wrócił do przeglądania czegoś w telefonie. Pewnie jakichś nudnych prognoz biznesowych, cholera go wie. Wyglądał na takiego.
Pomyślałem sobie wtedy, że nie ze mną te numery i że pewnie prowadzi jakąś wojnę psychologiczną z potencjalnym rywalem, więc uniosłem dumnie głowę, poprawiłem grzywkę i zająłem ostatnie wolne krzesełko w rogu sali. Dobra miejscówka, z widokiem na okno, nie wiem dlaczego nikt nie zajął jej wcześniej.
Nie czekałem z resztą szczególnie długo. Chwilę później, blond włosa i długonoga sekretarka [to by było na tyle, jeśli chodzi o szefa-geja, chociaż jeszcze trochę jeszcze wmawiałem sobie, że to pewnie taka przykrywka], wywołała mnie do sali przesłuchań, uśmiechając się przy tym sztucznie. Facet, ten wredny, który wcześniej powiedział, że jeszcze mnie nie wołali, prychnął tylko i jeszcze raz spojrzał na mnie z politowaniem, ale zagryzłem zęby i wszedłem za blondyną do środka.
Przez całą rozmowę miałem wrażenie, że coś jest nie tak. Mimo moich entuzjastycznych i nawet całkiem sensownych wypowiedzi [głównie o tym, jak to praca w tym właśnie banku byłaby spełnieniem moich marzeń i szczytem życiowych ambicji], facet który ze mną rozmawiał, przyglądał mi się dziwnie. Jakby pierwszy raz widział bezrobotnego w potrzebie. Właśnie wtedy coś zaczęło mi świtać.
Szybko, wiem.
Próbowałem sobie przypomnieć, czy może mam coś na twarzy, albo we włosach. Ale przecież kontrolowałem swoje włosy w taksówce, to nie mogło być to. Garnitur też wydawał się w porządku, prasowałem go nawet poprzedniego wieczoru, w dodatku w "kancik", więc powinien wyglądać nienagannie. Był trochę za duży, owszem. Ale żeby zaraz robić z tego taką aferę?! Cholerne snoby!
Potykając się i plącząc coraz bardzie,j dobrnąłem do końca rozmowy, ciągle czując się wyjątkowo nieswojo. Gość który ze mną rozmawiał odprowadził mnie do drzwi i jeszcze chwilę patrzył za mną, zanim poprosił sekretarkę o wywołanie kolejnego kandydata do tej posady.
Dlatego z Panem Złośliwcem spotkałem się przy samym wyjściu z długiego korytarza prowadzącego od poczekalni aż do sali przesłuchań.
- O co ci chodzi? - wypaliłem zły, bo znów uśmiechnął się drwiąco, a po tej rozmowie miałem już serdecznie dość dziwnych spojrzeń.
- O nic - odpowiedział, niemalże konspiracyjnym szeptem i nachylił się w moją stronę. - Ciekawe obuwie.
Potem odszedł, zostawiając mnie z idiotycznym wyrazem paszczy na środku tego korytarza, a ja z przerażeniem spojrzałem w dół. Zamiast moich pięknych, czarnych, markowych butów do garnituru, miałem na nogach... kapcie.
Moje kochane, różowe kapcie.
Z białymi ogonkami króliczków na piętach.
Faktycznie, było mi podejrzanie wygodnie.
Nigdy znikąd nie uciekałem tak szybko jak z tego banku. I - sądząc po temperaturze mojej twarzy - nigdy nie byłem aż taki czerwony. Biegłem, aż dodarłem tutaj.
I tak siedzę teraz, w drogim garniturze i różowych kapciach, smarkając w chusteczkę i sącząc tą jedną kawę.
Są takie momenty w życiu, kiedy naprawdę przydałby się rycerz na białym koniu. Ale kiedy rycerze są naprawdę potrzebni, jakoś nigdy nie ma ich w pobliżu.
21:03
mieszkanie Alexa
Nie do końca jestem pewien jak to się stało, że się tu znalazłem. W pewnym momencie mój telefon zadzwonił, a ja odebrałem i uderzyłem w płacz. Jakimś cudem wystękałem Alexowi gdzie jestem, a on wsiadł w swojego śmiesznego, czerwonego Tico z naklejką "jak dorosnę zostanę tirem" na tylnej klapie i po mnie przyjechał. Nawet nie pytał co się stało. Zabrał mnie do siebie i przygotował herbatę. I kąpiel z moimi ukochanymi, zielonymi perełkami. I pozwolił mi siedzieć w wodzie dopóki nie ostygła.
Czasem dobrze mieć Alexa przy sobie.
Prawie zawsze, w zasadzie.
I chwilowo naprawdę nie wiem, czy bardziej go kocham, czy może jednak nienawidzę.
CZYTASZ
CALL ELLIOT | YAOI
Short StoryHistoria o tym, jak zostałem "chłopakiem na telefon" [in progres] ____________ Ostrzeżenia: wulgarny język; sceny seksu; miłość homoseksualna męsko-męska Opowiadanie nieprzeznaczone dla nastoletnich czytelników!