03:31
moje łóżko
To był on.
Rany... Ma zniewalający głos. Taki... Taki męski. Niski, przyjemny, ciepły... Mógłbym otulić się tym głosem jak kocem i zasnąć. A jego dłonie...
Ale po kolei.
Zadzwonił do mnie, żeby zapytać czy jeszcze się pojawię, czy też może zrezygnowałem z randki, a ja początkowo byłem tak osłupiały, że nie byłem w stanie się odezwać. Musiał kilkakrotnie powtórzyć moje imię i zapytać czy jestem, żebym wyskrzeczał w końcu:
- Będę za dziesięć minut.
Wtopa na samym początku. Co on musiał sobie o mnie pomyśleć?! Brzmiałem jak prawiczek w trakcie mutacji. Albo jak jakiś kurczak. Albo nawet jeszcze gorzej. Ale mniejsza o to. Wyturlałem się w końcu z wagonika i pobiegłem w stronę restauracji w której mieliśmy się spotkać, jakby goniła mnie sfora płonących ogarów. Było gorąco jak diabli, więc zanim tam dobiegłem byłem już cały czerwony na twarzy, na skroniach perliły mi się kropelki potu, a po fryzurze którą zrobił mi Alex nie pozostał nawet smętny ślad na skutek zbyt częstego odgarniania włosów z twarzy. Byłem boleśnie świadom, że przedstawiam sobą widok żałosny i nie wart najmniejszego zainteresowania.
Prawie uciekłem sprzed restauracji. I uciekłbym, gdyby nie poczucie, że należy mu się chociaż słowo wyjaśnienia.
No i troszkę (odrobinkę!) byłem ciekaw, jak wygląda właściciel tego zniewalającego głosu.
Jestem żałosny.
Bo tak naprawdę miałem nadzieję, że nie ucieknie z krzykiem, kiedy mnie zobaczy. Że zjemy miłą kolację, a potem... No nie wiem.
No dobra. DOSKONALE WIEDZIAŁEM.
Na mój widok kierownik sali uniósł wysoko brwi, jakby pierwszy raz w życiu widział zdyszanego człowieka, spóznionego na randkę z Zabójczym Głosem.
- W czym - odchrząknął znacząco i zmierzył nieprzychylnym wzrokiem moje obcisłe spodnie i zsuwający się z ramienia sweter - mogę PANU pomóc?
Tak, to PANU właśnie tak zabrzmiało jak wygląda. Wyniosły burak.
Starając się nie brzmieć na tak niepewnego jak w rzeczywistości byłem, uniosłem wysoko głowę (czerwony, spocony czerep znaczy się) i oznajmiłem, że ktoś na mnie czeka. A potem wymieniłem nazwisko mojej "randki" a twarz faceta z miejsca się zmieniła.
- Oczywiście, oczywiście. Pozwoli Pan (tym razem tak właśnie to zabrzmiało, przez duże "P") że osobiście zaprowadzę Pana do stolika.
Czując się zażenowany do granic możliwości, przedefilowałem obok niego przez prawie całą restaurację, z każdą chwilą czując się coraz gorzej. Było zupełnie jak w Dzienniku Bridget Jones. W tej scenie, kiedy Bridget idzie na przyjęcie kostiumowe w stroju króliczka i na miejscu dowiaduje się, że przebieranki odwołane, a ona jest jedną z trzech osób, które o tym nie wiedziały.
Z tym że ja byłem kompletnie sam. Wśród tych wszystkich elegantów w garniakach i paniuś w garsonkach.
W przebraniu nastoletniego pedała.
Wolno mi tak mówić, jestem homo. Nie nastoletnim oczywiście, ale gejem zdecydowanie. HOMOSEKSUALISTĄ.
Kompletna żenada, myślałem, że zapadnę się pod ziemię. Czułem się, jakby wszyscy tu zebrani wpatrywali się we mnie i oceniali. A facet prowadził mnie dalej, jak psa na wystawie, aż do odległego kąta sali, gdzie stał odosobniony stolik, oddzielony od reszty ścianą płynącej wody.
Tak, na wszelki wypadek, gdyby ta restauracja miała okazać się ZA MAŁO pretensjonalna, walnęli sobie ścianę z płynącej wody. Fontannę taką znaczy się. Woda płynie po szybie, całkiem fajnie to wygląda.
Poza tym, że pretensjonalnie oczywiście.
W każdym razie, dotarłem w końcu do celu, a facet który mnie przyprowadził wycofał się dyskretnie i jestem prawie pewien, że trzaskał po drodze ukłon za ukłonem. Nie wiem. Byłem chwilowo zajęty. Bo gość z którym umówił mnie mój przyjaciel z całą pewnością pasował do swojego głosu.
No dobra, nie był to może kandydat na najnowszego modela Abercrombie. Facet wyglądał raczej tak, jak wszyscy ci kolesie, z którymi zazwyczaj prowadza się Alex. Starszy przynajmniej o dziesięć lat, elegancki i śmierdzący kasą na wieeeele mil. Nie, żeby mi to przeszkadzało, albo ujmowało mu cokolwiek.
- Elliot, tak? - zapytał, tym boskim, cudownym głosem, od którego nadal mam ciarki na plecach, a potem uśmiechnął się, a pode mną dosłownie ugięły się kolana.
Naprawdę miał piękny uśmiech.
Ma, znaczy się. Jak tak piszę "miał", to mam wrażenie, że już nie żyje, a przecież widzę, że żyje. Stanowczo i niepodważalnie, chyba, że ma jakiś pośmiertny system unoszenia klaty imitujący oddech.
Drogi Przystojniaku, który przypadkiem to czytasz, nie wyobrażaj sobie, że jestem łatwy!
Nie jestem. Tylko... Naprawdę dawno nie uprawiałem seksu. Lubię seks, to przecież nie zbrodnia. A facet jest słodki. I pojawiają mu się takie urocze dołeczki w policzkach, kiedy się uśmiecha. I ma bardzo, bardzo przyjemne, szerokie ramiona.
I bardzo, bardzo ładnego penisa.
Elliot, ty brzydka świnko.
16:01
nadal łóżko
Nie było go już, kiedy się obudziłem. Szkoda. Mógłby mnie szturchnąć, kiedy wstawał. Ja tak robię za każdym razem kiedy u kogoś śpię. Że niby przypadkiem "nadepnę" na niego wstając. Albo trącę ręką w twarz przy "przeciąganiu". Różne są taktyki Przyczajonego Elliota.
Nie lubię siedzieć sam, nooo.
Ale może jeszcze zadzwoni.
Na pewno zadzwoni.
17:23
A może to ja powinienem do niego napisać? I sprawdzić, czy dojechał bezpiecznie do domu?
18:01
Nadal się nie odezwał. Nie zapytałem go, gdzie mieszka, ale pewnie w jakiejś burżujskiej dzielnicy. Ode mnie, do WSZYSTKICH burżujskich dzielnic LA jest bardzo daleko. Po drodze mogło wydarzyć się bardzo dużo złych rzeczy.
18:33
A może uznał, że jestem łatwy?
19:23
Zadzwonię do Alexa. Może do niego się odezwał. A jeśli nie, sprawdzę jeszcze raz wypadki z okolicy. Może jednak coś przeoczyłem.
19:29
ZABIJĘ ALEXA.
CZYTASZ
CALL ELLIOT | YAOI
NouvellesHistoria o tym, jak zostałem "chłopakiem na telefon" [in progres] ____________ Ostrzeżenia: wulgarny język; sceny seksu; miłość homoseksualna męsko-męska Opowiadanie nieprzeznaczone dla nastoletnich czytelników!