6. N-Nie podchodź...

413 51 16
                                    

PW Kyōtaniego

Hmm... Yahaba-san nawet śmiesznie wygląda z tymi tamponami w nosie. Martwi mnie trochę to, że są niemal całe przesączone...

- Dobrze gotujesz. - mruknął nagle. - Skoro smakuje mi nawet kiedy mam zatkany nos, to masz talent. - spojrzał na mnie przerywając jedzenie.

- Eee... - Rzadko kiedy ktokolwiek mnie chwali. Chyba powinienem podziękować, prawda? - Dzi-Dzięki... - wyszeptałem zawstydzony biorąc łyk wody.

Naprawdę ostre mi wyszło. No ale dla Yahaby-sana wszystko.

- Uczyłeś się gdzieś gotować? - spytał biorąc kolejnego gryza do ust.

- Umm... - Musiałem się nauczyć gotować, żeby ojciec się na mnie nie wyżywał za przypalone dania... - Nie... Tak jakoś... wyszło... że umiem... - Jak ja bardzo chciałabym powiedzieć mu prawdę...

- Jasne... - Głos Yahaby-sana wskazywał na to, że raczej go takim tłumaczeniem nie przekonałem. No ale nic lepszego nie byłem w stanie wymyśleć. Odrzuciłby mnie, gdyby znał prawdę.

Dalej jedliśmy już w ciszy. Nie była ona nieprzyjemna, nawet miła w jakiś sposób, ale... brakowało mi trochę głosu Yahaby-sana...

Po skończonym posiłku skierowałem się spowrotem do kuchni, by umyć talerze, ale gospodarz domu zawrócił mnie mówiąc, że „od tego mamy zmywarkę".

Mamy...

Nawet jeśli użył tego podświadomie i bez jakiegoś ukrytego znaczenia, to samo to, że mówił w liczbie mnogiej sprawiało, że czułem ciepło w sercu. To... dziwne.

Już od jakiegoś czasu czuję do niego respekt. To, w jaki sposób mówił o naszych senpaiach, dużo mówiło o jego prawdziwym charakterze. Zwykle udaje spokojnego, wręcz za spokojnego i podporządkowanego wszystkim. Krzycząc na mnie, pokazał, że też jest człowiekiem i też mogą mu puścić nerwy.

Chciałbym, żeby częściej pokazywał mi swoje prawdziwe oblicze. To, że się na mnie obraził za nic, też pewnie jest fragmentem, który wyszedł zza, tak dobrze wykonanej zresztą, maski.
A jednak jest trochę dziecka w tym prawie „dorosłym".

Ale nie za to go szanuję.

Zawsze można na nim polegać.
Jest dobrym uczniem.
Nauczyciele mu ufają.
Uczniowie zresztą też.
Nie jest nauczycielską lizidupą.
Zawsze dotrzymuje obietnic...

Mógłbym tak długo wymieniać, ale to też nie powody.

...no może częściowo...

W każdym razie, pewnego dnia zauważyłem, że otoczyło go kilku z gangu ulicznego. Chcieli kasy, to oczywiste. Skończyło się na tym, że nie dostali tego, czego chcieli. I go pobili. Tak po prostu.
Chciałem się rzucić mu na pomoc, ale coś mnie powstrzymało.
Yahaba-san z bólem, ale jednak, wstał i patrząc chuliganom prosto w oczy powiedział kilka słów. Nie usłyszałem co to było, ale bandyci odsunęli się i go przepuścili. Później omijali go szerokim łukiem.

Nie wiem, co im powiedział, ale wiem jedno. Ten koleś ma w sobie więcej odwagi niż ja.
Właśnie za to go podziwiam.

Nie każdy byłby w stanie powiedzieć cokolwiek po pobiciu.

To wskazuje na jego prawdzi-...

Poczułem piekący ból w policzku.

No co!?

×÷× ×+× ×÷× ×+× ×÷× ×+× ×÷×

PW Yahaba

Uderzyłem go z liścia.
No bo co innego mogłem zrobić?

Od pięciu minut stoi w miejscu i się nie rusza. O czym on myśli!?

Na początku strzelałem mu palcami przed oczami, ale nawet nie mrugał.
Później tykałem go w brzuch, ale też nie zareagował.

No co innego mogłem zrobić?

Chociaż...

Uaaah! Czemu ja o tym pomyślałem..!? Przecież... nie mógłbym raczej... Uh...

Dosyć.

- Wsssssss! No co!? - zbudził się wreszcie Kentarō.

- To, że śnisz na jawie. Chodź. Wiem, że masz pracę domową i to z przedmiotów, których raczej nie lubisz. Pomogę ci. - zaoferowałem. Nie mogę pozwolić, żeby dalej był idiotą.

- N-Naprawdę..? - Jego oczy się rozszerzyły. Co, nigdy nie odrabiał z kimś pracy domowej? - Ale... Masz swoją. - burknął. - Nie zajmuj sobie mną czasu.

- Haa!? - To ja tutaj na rzęsach staję, by mu pomóc, a on do mnie tak burczy? - Ooo nie mój drogi~ Nie pozwolę ci tak po prostu odrzucić mojej pomocy. Wyjmuj zeszyty. - Pociągnąłem go do stolika.

Sprawdźmy jak sprawdzę się w roli tutora...

×•×•×•× ×♥×♥×♥× ×•×•×•×

Jak można tego nie rozumieć!?

Czego ty się spodziewałeś?

Ehh... Niczego w sumie...

Podjąłeś się tego, to doprowadź to do końca.

Dobra... Jeszcze raz...

×•×•×•× ×♦×♦×♦× ×•×•×•×

Po... dajcie mi policzyć... czterech godzinach, piętnastu krzykach i sześciu uderzeniach w głowę, Kentarō w końcu zrozumiał matematykę na poziomie dobrym i fizykę na poziomie zadowalającym. Biorąc pod uwagę fakt, że nic nie umiał, jest to sukces. Ogromny.
Jednak życie mnie nie nienawidzi.

- I? Powiesz coś? - spytałem leżącego na dywanie Kentarō. Wyglądał na zmęczonego. Nic dziwnego. Naprawdę zrobił kawał dobrej roboty.

- Dziękuję za nauczenie mnie tego gówna. - wymamrotał, po czym zamknął oczy i odwrócił się tak, by leżeć na brzuchu.

Kolejne pełne zdanie! Rozkręca się chłopak, no nie powiem. Hmm... Odwrócił się w taki sposób, że praktycznie wypina na mnie tyłek...

Nie, nie mogę... pomyśli, że jestem jakimś zboczeńcem, czy coś...

No ale tylko raz... to jest zbyt kusząca myśl, by się jej oprzeć...

Tylko coś przy tym trzeba powiedzieć...

- Ja ci dam „gówno"! - krzyknąłem dając mu klapsa. - Opanowałeś królową nau-..!

Kentarō w ciągu ułamka sekundy odwrócił się na plecy i odsunął się jak najdalej ode mnie. Cofał się, dopóki nie natrafił na ścianę.

W jego oczach odbijała się moja podniesiona ręka, a przepełnione były one przerażeniem. W prawym powoli kumulowały się łzy. Lewe zezowało w poszukiwaniu... czegoś.

- N-Nie podchodź...

Oh... Chyba czas na to, żebym się wreszcie dowiedział co jest nie tak.

Na smyczy |KyōHaba| ✖Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz