Rozdział 3 DAVID I FELIX OWLIRAN "Laska do wzięcia"

23 2 1
                                    

Rozdział napisany przez TajnySzpieg.

 Eter jak zwykle, miły nie był i teleportując się, mocno uderzyliśmy. Wszyscy tak narzekamy na ten Eter... Zastanówmy się... może on wcale nie jest taki niemiły?


"Oczywiście, że nie. Skąd ci mogła przyjść do głowy myśl, że Eter jest niemiły? On jest wredny!"

Oho, Felix się odezwał. Jak zwykle zrzędzi. Czemu ty zawsze jesteś taki spięty? Weź się rozluźnij chłopie!

"Lepiej sprawdź co mamy w tych plecakach"

Dobra, dobra. Zgodnie z radą Fenia otworzyłem plecak. Pierwsze co rzuciło mi się w oczy, to piękne kanapki, sam nie wiem z czym. Wyciągnąłem rękę by je złapać.

"Stój! Musimy mieć prowiant na później! Nie wiemy ile czasu tu spędzimy!"

Ale ja nic nie jadłem od... nawet nie pamiętam kiedy! Jak mam poskromić swój apetyt! No, ale... niech ci będzie. Może jakoś mi się to uda. Pora sprawdzić, gdzie tak właściwie trafiliśmy.

Rozejrzałem się dookoła. Byliśmy w sosnowym lesie. No nieźle. Eter wyrzucił nas na jakieś zadupie. Mój smoczek łaził sobie obok mnie. Pogłaskałem V. Za to X już nie, skoro bardziej lubił Felixa, to nie zasługiwał na moje pieszczoty!

Inni powoli się ogarniali. Luke pomagał wstać Emyli z ziemi, a reszta, tak jak ja grzebała w bagażach. East znalazła w swoim plecaku jakieś małe narzędzia. Coś podobnego do kilofów, tylko, że mniejsze. Ja również znalazłem identyczne w swoim pakunku. Nic niezwykłego w nich nie było. No chyba że zaliczać rozmiar - były naprawdę małe. Myślałem, że kilofy są jednak troszeczkę większe.

"Kilofy faktycznie są większe. Ale to co innego" - wyjaśnił mi Feniu

- Do czego to? Będziemy tym kopać w skale? - spytał Elfon, przerywając ciszę.

- To są czekany - powiedziała dumnie Iza - Służą do wspinaczki górskiej.

- Ale przecież jesteśmy w lesie, a nie w górach - stwierdziła Emyli - Chociaż... to podłoże jest nierówne i pochyłe, więc faktycznie możemy być na jakiejś górze...

- Może przejdźmy się kawałek by odnaleźć jakąś drogę? - zaproponowała Iza

"Oddaj mi kontrolę nad ciałem". - Ni z tego ni z owego stwierdził Felix

Nie. Czemu niby miałbym ją oddawać?

"Bo ty miałeś kontrolę przez prawie całe poprzednie zadanie. Dopiero gdy byliśmy w Eterze, byłem materialny przez kilka sekund, a potem ty znowu się wtrąciłeś!"

No i? Ty zawsze jesteś taki gburowaty i sarkastyczny! Nie umiesz się bawić!

"Jak dasz mi kontrolę nad ciałem to obiecuję, że będę miły i wesoły. Tylko to zrób!"

Kłamiesz!

"Nie!"

Tak!

"Nie!"

Tak!

"Nie!"

- Taaak! - Niechcący zamiast w myślach, wydarłem się na głos. Wszyscy popatrzyli się na mnie jak na idiotę. Zmieszany, już chciałem im tłumaczyć, że prowadzę właśnie kłótnie, gdy poczułem, że Feniu uderza mnie mentalnie. Wykorzystał moje zdezorientowanie! Teraz to on panuje nad ciałem!

No cześć. To ja. Felix. I nie nazywaj mnie "Feniu", David!

"Ale to tak słodko brzmi! Tak w ogóle to jak mogłeś zabrać kontrolę w tak chamski i podstępny sposób?!"

Normalnie. Jakoś mnie to nie rusza. Sposób jak każdy inny. I nawet nie próbuj tego powtórzyć, bo i tak już opanowałem obronę przed takim chwytem.

"Ehh... Okej... Wiesz? Idę spać"

To idź. Nie będę tęsknił.

No dobra. Skoro ten idiota już poszedł, pora wrócić z powrotem do świata fizycznego. Ohh, jak dobrze znowu być materialnym!

Przeciągnąłem się. Przypomniałem sobie o reszcie grupy, która wciąż się na mnie dziwnie patrzyła.

- Ludzie, przepraszam za tamto. Davidowi odbiło, więc teraz to ja, Felix, trochę z wami pobędę - mówiąc to uśmiechnąłem się złośliwie. Następnie usiadłem na ziemi i przejrzałem resztę rzeczy znajdujących się w plecaku. Inni poszli w moje ślady. Okazało się, że ekwipunek jaki przygotował nam Eter to parę lin, raki, czyli buty z hakami, czekany, jeszcze więcej lin, śpiwór, jakiś prowiant, woda oraz zapałki.

No nieźle, postarał się chłop... Wyczujcie ten sarkazm... Nawet namiotu nie raczył nam dać. Te liny i podobne im przedmioty były chyba do wspinaczki górskiej. Nie znam za bardzo , ale wydawało mi się, że nie był to najbardziej profesjonalny sprzęt. No cóż.

Ruszyliśmy przez las cicho rozmawiając, a mój smok za nami podążał. Tak właściwie, to mój i Davida, ale jego możemy pominąć. Przez chwilę podziwiałem te smocze, różnokolorowe łuski. Szkoda, że skrzydła mojego pupila były za małe, by kogoś ponieść. Miały taki rozmiar, że sam mógł latać, ale gdyby ktoś na niego wsiadł, to nie ruszyłby się.

Gdyby nie to, można by było podlecieć na nim kawałek. W sumie to mógłbym wrzucić mu na grzbiet mój plecak, ale po co mam męczyć to biedne zwierze?

Tak się rozgadałem o tym smoku... gdy tak sobie myślę to zdaję sobie sprawę, że jestem do niego bardzo przywiązany. Może i ostatnio przez te zadania nie spędzałem z nim zbyt wiele czasu, ale zwykle to co chwilę się z nim bawię i go głaszczę.

Zabawa z nim nie jest specjalnie trudna, bo nie jest on ogromnych rozmiarów. Jego cielsko sięga mi do pasa, a dwie głowy na długich szyjach, gdy się wyprostują w górę to dosięgną mi może do szyi lub troszeczkę wyżej. Ale zazwyczaj ma je pochylone, przez co sprawia wrażenie jeszcze mniejszego.

- Tak w ogóle, to kim jest ten Liczyrzepa? Co robi? Liczy rzepę? I gdzie my jesteśmy? W jakich górach? - przerwał moje rozmyślania Luke, który zasypał nas pytaniami.

- Em... To może ja zabiorę głos. Dużo interesowałem się mitami i słyszałem o Liczyrzepie. Według wierzeń jest to Duch Gór. Przedstawiany jako staruszek z laską lub dziwna zwierzęco-ludzka mieszanka. Wiecie, nogi jakby gryfa, jelenie rogi, tors człowieka, ogon diabła... - zaczął opowiadać Epris, lecz Luke mu przerwał.

- No okej, ale jaki on jest? Wiesz, z charakteru! Ma jakąś laskę, którą można by mu zabrać? I gdzie go znajdziemy? A, i oczywiście, czy ktoś mi odpowie, gdzie tak właściwie jesteśmy? - Po tej kolejnej lawinie pytań zadawanych przez naszego smoka, East sprezentowała chłopakowi karcące, pełne dezaprobaty spojrzenie, lecz nic nie powiedziała.

- Jesteśmy w Karkonoszach. Przynajmniej tak wnioskuję po tekście zagadki - wyręczyłem Prisa w odpowiedzi na jedno z pytań i nadstawiłem uszu, by usłyszeć dalszą część opowieści Elwona. Kiedyś coś słyszałem o tych Duchach Gór i tak dalej, ale było to tak dawno, że nawet nie pamiętam. A szkoda, bo teraz ta wiedza by się przydała.

- Owszem, ma laskę - kontynuował Epris. - Przypomina zwykły kij, nie jest zbytnio ozdobna. Co do charakteru... różnie to bywa. W niektórych mitach jest miły i spokojny, ale w innych, z trochę innego regionu jest on mściwy, ciągle zły i porywczy. Tak więc miejmy nadzieję, że trafimy na tą mniej wściekłą wersję, bo może być z nami źle. Najlepiej byłoby go w sumie szukać w okolicach Śnieżki, ale nie wiedząc gdzie jesteśmy, to nawet kierunki świata nam nie pomogą. Jedyne co wiemy o miejscu naszego pobytu, to to, że jesteśmy w Karkonoszach, jak wspominał wcześniej Felix, o ile nie zmienił się w Davida.

- Spokojnie, tak łatwo się mnie nie pozbędziecie. Ale wróćmy do naszego zadania. Mamy chociaż jakiś plan?

- Hm... Najpierw spróbujmy po dobroci, a jeśli się nie uda, to stanie z nim w szranki, czy jak tam było - zaproponowała Em.

- Świetny plan - stwierdziła z przekąsem East.

- Lepszego chyba nie wymyślimy. Przynajmniej z tak małą ilością informacji - powiedziała Iza. Widziałem, że East chciała jeszcze z nią dyskutować, ale nasze głowy zaprzątnął nowy problem.

Przed nami stała pionowa ściana. Taka, że w żaden sposób nie dałoby się tam wspiąć, nawet przy użyciu naszego jakże profesjonalnego sprzętu. Ciągnęła się daleko, daleko w bok, więc raczej nie mamy szans na obejście jej. Widocznie wszyscy doszliśmy do podobnych wniosków, bo moi towarzysze wyglądali na zaniepokojonych.

- Nie dałoby się na to wspiąć? - spytała ostrożnie Emily.

- Na sto procent nie - wyręczyła mnie z odpowiedzi Iza, a ja jej przytaknąłem.

- Chwila... Tak mnie olśniło... Luke, a ty nie mógłbyś zmienić się w smoka i przewieźć nas na swoim grzbiecie?

- A ile nas jest? Piątka plus ja... no mógłbym, ale na dwie tury. I bez bagaży, bo te plecaki sporo ważą.

- Mój ViX może wziąć na grzbiet torby i też podlecieć. Ale to także na dwie tury. Niestety żadnej osoby nie przewiezie, więc to Luke musi zająć się transportem ludzi - powiedziałem. Podszedłem do mojego smoczka i wszystko mu wytłumaczyłem. Pokiwał głową na znak zgody, więc wpakowałem mu na grzbiet trzy plecaki. Poleciał w górę, widziałem że było mu ciężko latać z takim ciężarem, lecz dał radę. Stanął na szczycie zbocza i ustawił skrzydło tak, że wszystkie bagaże powoli zleciały. Ledwo to widziałem, bo szczyt był naprawdę wysoko. Poczekałem aż znowu do mnie podleci i wpakowałem mu na grzbiet kolejne dwa plecaki. Stwierdziłem, że ten ostatni mogę przenieść za pomocą telekinezy, by nie przemęczać V i X. Smok powtórzył całą operację znacznie sprawniej lecz tym razem pozostał na szczycie zbocza, a właściwie pionowej, kamiennej ściany. Nieważne.

- Okej, więc weźmy się do roboty! - Luke zatarł ręce, po czym szybko zmienił swoją formę na smoczą. Jedno skrzydło położył na ziemi, tworząc nim jakby most pozwalający nam dostać się na jego grzbiet. East, Iza i ja powoli się tam wdrapaliśmy. Prawie spadłem i sturlałem się na ziemie, bo źle postawiłem nogę na jego łusce, lecz z trudem utrzymałem równowagę.

- Uważaj, bo sobie nóżkę złamiesz, specu od wspinaczki - mruknęła East, ale zignorowałem ją. Zajęliśmy miejsca na tułowiu smoka. Najbliżej szyi siedziała Iza, za nią East, a na końcu ja. Nie miałem nic przeciwko takiej kolejności. Uważałem, że East jest całkiem spoko, więc nie mam problemu by za nią siedzieć. Co prawda czasem mnie wkurza, ale podoba mi się jej sarkastyczny humor. Zresztą, nie miałem tu nic do powiedzenia, po prostu tak usiedliśmy i tak mamy siedzieć.

Luke wzniósł się powoli w powietrze. Skupiłem się na ostatnim plecaku znajdującym się na dole i uniosłem go w powietrze. Leciał sobie teraz w powietrzu obok nas. Parę ruchów skrzydłami naszego dragona i już byliśmy na szczycie. Smok ponownie rozłożył nam dla ułatwienia skrzydło. Rzuciłem gdzieś plecakiem i próbowałem powoli zejść. Znów źle postawiłem stopę, ale tym razem nie miałem już tyle szczęścia i po prostu sturlałem się na ziemie. Niestety pociągnąłem za sobą East, która próbowała zejść w tym samym czasie. Efekt był taki, że nie dość że zaryłem twarzą w ziemię na jakieś pół metra, to jeszcze spadła na mnie nasza fuzja wilka, kota i nie wiadomo czego jeszcze, bardziej przygniatając mnie do podłoża. Jęknąłem. Powoli się spod niej wygramoliłem. Zobaczyłem, że Iza zgrabnie schodzi z grzbietu naszego kolegi i dziwnie na nas patrzy. Nie mogłem rozróżnić czy to spojrzenie było z wyższością, rozbawieniem, niedowierzaniem, dezaprobatą czy czymś jeszcze innym. Nieważne.

- Sorry - rzuciłem do East.

- Sorry?! - jej twarz gotowała się ze złości - Co to miało znaczyć?! Co ty sobie wyobrażasz, ty imbecylu! Ty idioto! Ty głupku! - Obraziła mnie jeszcze paroma frazami, lecz cały jej bulwers skwitowałem złośliwym uśmiechem. Niech się cieszy, że ją przeprosiłem. Nie każdy może dostąpić tego zaszczytu.

W trakcie naszej sprzeczki inicjowanej głównie przez dziewczynę, Luke zdążył polecieć po resztę uczestników tego popieprzonego zadania. Gdy już postawili stopy na twardej ziemi, zaciekawieni przyglądali się gotującej się East, która wciąż co jakiś czas rzucała w moją stronę niechlubne przezwiska. Do moich uszu dotarła nawet obelga "Co za chamski pasikonik!". Nie zamierzałem tego komentować. Ale skoro już wszyscy byliśmy w komplecie, zaklaskałem w dłonie.

- No, moi drodzy, pora ruszać dalej. Bierzemy plecaki i idziemy. Akurat trafiliśmy na jakiś szlak - powiedziałem.

- No ja nie wiem stary, czy ja będę chciał się z tobą wspinać po tych górach, skoro ty po moich skrzydłach nie potrafisz zejść - stwierdził Luke ze śmiechem, na co ja machnąłem ręką. Sięgnąłem po swój bagaż i pokazałem V i X, by szedł, a może szli, za mną. Ruszyłem ścieżką, a pozostali poszli w moje ślady. Luke, ja i mój smok byliśmy bardzo zmęczeni. Wiadomo - latanie lub używanie swoich mocy męczy. Na szczęście droga nie była zbyt stroma i wyboista. Przynajmniej na razie.

Po chwili zaczęło robić się pod górkę. Dosłownie i w przenośni. Na dodatek chyba zboczyliśmy trochę z kursu, bo oznaczenia szlaku już się nie pojawiały. Może zamiast iść prosto, musieliśmy skręcić gdzieś w bok? Teraz nie było już sensu zawracać, po prostu szliśmy dalej.

Wokół rozciągał się naprawdę "piękny" widok. Skały. Po prostu skały. Nie wiem, czy to był jakiś wąwóz, ale wokół nas były tylko kamienne ściany i ani jednego drzewa. No, najwyżej jakieś uschłe krzaki. Na dodatek było mega upalnie.

Ale co poradzić? Trzeba było iść dalej. Wśród drużyny panowała cisza. Zdziwiłem się, czemu nawet East, czy Luke nie gadają, ale widocznie każdemu dało się we znaki zmęczenie. Stwierdziłem, że zaproponuję odpoczynek.

- Słuchajcie? Nie chcecie może usiąść i coś przekąsić, bo widzę, że każdy z nas jest porządnie zmęczony.

- Uf, już myślałem, że nikt tego nie powie! - stwierdził z ulgą Luke. Udawał twardziela, ale wiadomo, że po lataniu z takim ciężarem na plecach, nie będzie tryskał energią. Usiedliśmy przy jakimś uschłym krzaku. Jego gałązki rozpadały się po dotknięciu. W tej części gór z nieba dosłownie lał się żar. Każdy wyjął wodę i kanapki. Jak się okazało, były z masłem i wiśniowym dżemem. Całkiem dobre. Nie jakoś bardzo smaczne, ale też nie ohydne. ViX zdążył też trochę odpocząć i napić się trochę mojej wody.

Po posileniu i napojeniu się, wstaliśmy i ruszyliśmy w drogę z nową energią. Eter chyba nam czegoś dosypał do tych kanapek. Zresztą, nieważne. W tej chwili moją głowę zaprzątnął inny problem. Mianowicie, przed nami znów wyrosła kamienna ściana. Tym razem trochę bardziej pochyła i wyszczerbiona niż tamta, poprzednia. Spojrzeliśmy z nadzieją na naszego dragona. On jednak uśmiechnął się krzywo i pokręcił głową.

- Nie dam rady. Nawet po tym odpoczynku mam za mało sił.

- Chyba nie pozostaje na nic innego jak wspinaczka, co? - spytała Iza.

- No dobra. Pytanie. Czy ktoś z was kiedykolwiek się wspinał po górach? Bo ja nie - spytałem. Zaprzeczyli. No świetnie. Trudno, będziemy musieli jakoś dojść, o co chodzi. Nakazałem ViXowi polecieć do góry i na nas czekać. Wziął ze sobą tę marną resztkę naszych bagaży, bo najcięższe rzeczy mieliśmy przy sobie, więc spokojnie mógł wszystko unieść. Wyjąłem wszystkie liny i inne przydatne do wspinaczki rzeczy, jakie miałem w plecaku. Wyodrębniłem z tej kupki coś podobnego do tego czym byłem przepasany, gdy jako dziecko poszedłem do parku linowego. Trochę się trudziłem, żeby zgadnąć jak to założyć, ale w końcu się udało i miałem to dziwne coś na tyłku. Posłużyłem reszcie za wzór i oni również ubrali się w uprząż.

No dobra, teraz chyba trzeba by było połączyć się liną do asekuracji? Nikt z nas nie miał pojęcia jakie mają być między nami odstępy, więc przywiązaliśmy się do tego mniej więcej co półtorej metra. Na samym początku byłem ja, potem Epris, East, Emyli, Luke i Iza.

Szedłem na samym początku, bo miałem najwięcej sił. Czasami dobrze jest mieć jeszcze jednego gościa w głowie, bo mogłem pożyczać siły życiowe od niego.

Ubrałem te buty z hakami. Izabela nazwała je rakami. Do rąk wziąłem te całe czekany i podszedłem do ściany. Wystawiłem wysoko prawą dłoń i wbiłem ten mały kilof w jakieś zagłębienie w ścianie. Następnie uniosłem lewą stopę również próbując gdzieś stanąć. W tym momencie czekan wbity w ścianę mi się osunął i spadłem na ziemię. Prawie pociągnąłem całą ekipę za sobą, ale jakoś utrzymali się na nogach. Widocznie źle wbiłem ten mały kilof. Teraz będę już uważał. Dobrze, że stało się to gdy byłem jeszcze nisko. Podszedłem z powrotem do ściany i znów użyłem czekanu, ale tym razem sprawdziłem jeszcze, czy dobrze się trzyma. Potem uniosłem nogę i postawiłem stopę na jakimś zagłębieniu, znów sprawdzając, czy narzędzie się nie osunie. Potem lewa dłoń, prawa noga. Prawa ręka, lewa stopa. I tak na przemian. Na chwilę się zatrzymałem, by Epris mógł wejść na ścianę i potem znów w tym samym rytmie unosiliśmy ręce i nogi. Następnie na ścianę dołączyła East, potem Emyli, Luke i na końcu oczywiście Iza. Trudno było utrzymać zsynchronizowane ruchy, lecz jakoś dawaliśmy sobie radę. Parę razy komuś osunęła się dłoń lub stopa, ale dzięki łączącej nas linie, nikomu nic się nie stało. Jakimś cudem udało mi się wspiąć na szczyt. Pomogłem wejść Eprisowi, ten pomógł East, ona Emyli i tak do końca. Iza nie musiała wchodzić nawet do połowy ściany, bo po prostu ją wciągnęliśmy na górę. Takie przywileje bycia ostatnim.

W końcu stanęliśmy na szczycie w komplecie. ViX już na nas czekał. Przy okazji złapał jakąś mniejszą mysz czy szczura, więc miał taki mały podwieczorek dla zregenerowania sił. I nareszcie zobaczyliśmy drzewa! Jakieś lekko przyschłe, ale drzewa! A tak poza tym to zobaczyliśmy też, że się ściemnia. Przed nami rozciągał się "przecudowny" zachód słońca, ale nie bardzo zwracałem na niego uwagę. Podczas gdy moi kompani gapili się na widoki z rozdziawioną gębą, ja postanowiłem poszukać jakiegoś miejsca na nocleg. O ironio, złożyło się, że akurat, gdy mieliśmy pójść spać, to trafiliśmy z powrotem na szlak. Wprost przecudnie. Tylko chyba był to trochę inny niż poprzednio, bo miał inny kolor, czy coś. Nie ważne.

Obok Śnieżki znajdowała się mała polanka, na której rosło parę drzew. Wokół łączki wznosiły się skały, a po prawej ujrzałem nasze zbawienie - małą grotę, bo jaskinią tego nazwać nie można. Głębokie to to nie było, ciągnęło się jakieś pięć metrów w głąb od wejścia, ale i tak lepiej spać byłoby tam spać niż pod gołym niebem.

Cały w skowronkach podbiegłem do naszego jakże luksusowego miejsca noclegu i rozłożyłem swój śpiwór. Reszta skończyła już kontemplować widoki i ucieszeni również weszli do mini-jaskini. Gdy wszyscy się już rozgościli, nawet mój smok, poczułem burczenie w brzuchu. Kiedy szedłem nie czułem głodu, jednak teraz mój żołądek się skręcał.

Grotę wypełniły pomruki naszych szanownych „przetrawiaczy" jedzenia, którzy domagali się pokarmu. Niestety nie mieliśmy żadnego prowiantu, bo kochany Eter postanowił obdarzyć nas ilością jedzenia wystarczającą na co najwyżej podwieczorek. A to zdążyliśmy zjeść na postoju i teraz był mały problem. W tej symfonii burczenia trudno byłoby zasnąć, więc co robić?

- Może... Jagody? - zaproponowała Emyli.

- Ale jest ryzyko, że w tym mroku nie rozpoznamy, czy przypadkiem nie trafiliśmy na wilcze - zaprotestowała Iza. Miała rację. Eter latarek też nam nie dał.

- No to chyba musimy kogoś zabić i go sobie upiec. - Propozycja ta wyszła od Luke'a. Równocześnie z East spojrzeliśmy na niego spode łba.

- Tym "kimś" zaraz będziesz ty - warknęła East.

- Hej, spokojnie! Od tego głodu zaraz się pozabijamy! - Epris stanął w obronie żartownisia.

- No, ale chyba nie pójdziemy spać głodni... - mruknęła Emyli.

- No, żarcie nam z nieba na pewno nie spadnie - stwierdziłem z przekąsem. Ale jak się okazało, nie miałem racji. W powietrzu przed nami zmaterializowała się mała plastikowa reklamówka i lekko opadła na ziemię. Gdy zdezorientowani podeszliśmy i uchyliliśmy ją, zobaczyliśmy sześć kanapek z jakimś dżemem, pętko kiełbasy, najprawdopodobniej dla V i X oraz małą karteczkę z napisem
"Przestańcie marudzić!
~ Eter".

Oho, czyżby nasz łaskawca był trochę znudzony? Luke szybko chwycił swoje jedzonko i zaczął wcinać, a my poszliśmy w jego ślady. Jak się okazało, dżem był brzoskwiniowy, całkiem dobry. Dragon po zjedzeniu swojej porcji, próbował wyżebrać kawałek kiełbasy od mojego smoka, ale ten się nie dał i równie szybko pochłonął co dostał.

Po posiłku poszliśmy spać. Długo przekręcałem się z boku na bok, bo cały czas coś mnie uwierało. Na dodatek nie umiem usnąć jeśli nie mam głowy wyżej od tułowia. Co prawda mogłem się położyć na tej ciepłej kupie łusek, ale on bardzo nie lubi gdy się na nim śpi, więc to uszanowałem i ułożyłem się po prostu obok. No ale w końcu mój mózg łaskawie stwierdził że jednak zaśnie.

***

Obudziłem się. Zaskoczeni? Ja tak, bo myślałem, że ktoś mi w nocy podetnie gardło, czy coś. Ale jak widać nikt z drużyny nie miał morderczych zapędów i dali mi pospać do poranka. Niestety tylko do wschodu słońca, bo później to East i Iza zaczęły się krzątać po grocie, pakować swoje rzeczy, wyłazić na zewnątrz by zaczerpnąć świeżego powietrza, czy coś. No ogólnie były nadpobudliwe i strasznie przy tym hałasowały... nie dawały spać.

Mój smok zresztą też pozostał nie gorszy. Paradował po jaskini tam i z powrotem, i zupełnie nie wiem co on odwalał. Ja za to zacząłem się lekko trząść z zimna, co zmusiło mnie do założenia bluzy, którą zdjąłem do snu. Chwilę pobawiłem się jeszcze moim łańcuszkiem, po czym wróciłem do obserwacji drużyny.

Epris również się obudził, ale on nie tryskał aż tak energią. Po prostu usiadł przed mini-jaskinią i obserwował wschód słońca miętosząc w ręce jakiegoś zerwanego kwiatka. Dusza poety się w nim odezwała. No cóż, na to chyba nie ma leku, więc nie pomogę biedakowi. Za to mogę pomóc obudzić się pewnym osobom, które nadal słodko spały. Jedna nawet lekko chrapała, a z ust leciała jej ślinka. Ta... nasz kochany Luke i Emyli. Podszedłem do nich i zastanawiałem się, który sposób pobudki będzie najokrutniejszy. Niestety, okazało się, że moja mózgownica nie jest zbyt przydatna rano i nic ciekawego nie wymyśliła. No cóż, pozostaje tradycyjny sposób oblania ich wodą.

Po chwili stwierdziłem, że jednak nie, nie chcę marnować na nich tego cennego napoju. Bo nie wiadomo, czy jak będziemy zdychać z pragnienia, to Eter nie stwierdzi, że jednak tym razem nie będzie nam przysyłał prezentów. Więc będę musiał obudzić ich najnudniej jak się da. Ech, szkoda marnować taką świetną okazję, ale serio nie chciało mi się zbytnio myśleć o takiej porze. No dobra, stanąłem nad naszymi śpiochami i wrzasnąłem:

- Pobudka! - Chyba oboje mieli lekki sen, bo gwałtownie się zerwali i zdezorientowani rozglądali się dookoła.

- Czas wstawać leniuchy! Ruchy, ruchy! - krzyczałem jak opętany. Cała drużyna, łącznie z Eprisem, Izą i East spojrzeli na mnie jak na wariata, którym chyba zresztą jestem, ale nikt nic nie powiedział. Nasze śpiochy, wciąż zaspane, powoli wyszły z śpiworów i zmierzyły mnie wzrokiem. Chyba byli na mnie trochę źli. Zupełnie niesłusznie, co ja im niby takiego zrobiłem?
Ale co tam.

- No, skoro wszyscy już na nogach to zwińmy swoje rzeczy i ruszamy w drogę! - stwierdziła wesoło East. Ugh. Nienawidzę, gdy ktoś używa tego radosnego tonu.

Zgodnie z jej wskazówkami, spakowaliśmy się i opuściliśmy grotę. Uderzyły mnie promienie słoneczne. Co prawda grota była otwarta i docierało do nas światło, ale jest jednak różnica między siedzeniem w cieniu, a na słońcu.

Nie było jakoś mega upalnie, ale też nie zimno. Idealna pogoda na wędrówkę. Szczęście jak na razie nam sprzyja.

Zadania w EterzeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz