Rozdział 2: "Spec od czubków"

2K 98 12
                                    


Gdy mój stan się poprawił, czyli po kilku dniach, wypuścili mnie ze szpitala. Skończyłam szkołę. Tak jak obiecałam, zaczęłam chodzić do ludzi, którzy mieli mi pomóc. Wszyscy obchodzili się ze mną jak z jajem, co było trochę wnerwiające. Okej, chciałam się zabić, ale czuję się już lepiej, prawda?

Oczywiście oni tylko potakiwali, zbyt gwałtownie, bym mogła podejrzewać, że mi uwierzyli. Przepisywali mi antydepresanty i inne leki, których, jak mniemałam, nie potrzebowałam. Potem, po niekończących się rozmowach o mojej psychice, kiedy nie mogli już więcej zdziałać, odesłali mnie do "specjalisty" jak mówili.

James Grand, tak się nazywał. Miałam wątpliwości, co do tego, by do niego pójść, ale Alex mnie przekonał.

,, On ci pomoże, prawda? To w czym problem? "

Nie znałam odpowiedzi na to pytanie. Jednak odniosłam dziwne wrażenie, że ta wizyta jeszcze bardziej skomplikuje moje życie.

Doktor James pracował w pobliskim szpitalu, co naprawdę mnie zaniepokoiło.

Czyżby wysłali mnie do "speca od czubków" ?

Westchnęłam ciężko i wpadłam do środka niczym huragan, żebym się jeszcze wcześniej nie rozmyśliła.

Wnętrze budynku, jak przypuszczałam, było pomalowane na biało. Wszystko inne, jeśli nie miało tego koloru, było w jasnych i wesołych kolorach, jakby to miało cokolwiek zmienić. Szpital zawsze będzie kojarzył mi się ze śmiercią, nieważnie, jak kolorowe by było jego wnętrze.

Stałam tak w wejściu, obserwując tłumy ludzi w poczekalni i tych w białych kitlach, którzy się wyróżniali. Pomieszczenie było obszerne, tak by można było pomieścić coś około setki pacjentów. Potem przechodziło w długi korytarz, pełen białych drzwi.

Boże, chyba zaraz będę rzygać tą bielą...

Podeszłam do recepcji i powiedziałam, że byłam umówiona z doktorem Jamesem na czternastą. Kobieta po drugiej stronie lady, siedząca sobie na małym krzesełku, posłała mi pogardliwe spojrzenie i przez chwilę myślałam, że wie o mojej próbie samobójczej. Zaraz jednak się uspokoiłam, tajemnica lekarska. Na szczęście żaden lekarz nie mógł udzielać takich informacji.

Już wyobraziłam sobie, jak na całe pomieszczenie woła do jednej z pielęgniarek:

,, Hej, zaraz powinna pojawić się ta, co skoczyła z mostu! ".

Nie, przecież wtedy prawdopodobnie już by nie żyła.

    —  Gabinet numer trzynaście.

    Wzdrygnęłam się, powracając do rzeczywistości. Chciałam jeszcze coś powiedzieć, ale kobieta, która przypominała mi ropuchę, zdążyła się już odwrócić do innego pacjenta. Wzruszyłam ramionami i ruszyłam w stronę wyznaczonego gabinetu.

Pechowa trzynastka...

—  Weź już nie narzekaj.

Kiedy znalazłam się pod właściwymi drzwiami, zawahałam się. Jednak gdy przed oczami pojawiła mi się uśmiechnięta twarz Alexa, nacisnęłam mocno na klamkę. Otworzyłam szybko drzwi, poczułam jak w coś uderzam.

    —  Au!

    Zobaczyłam wysokiego mężczyznę, na pewno starszego ode mnie o kilka lat, który trzymał się za nos. Przerażona doskoczyłam do niego.

    —  Spieprzyłaś już na starcie, gratuluję!

    —  Przepraszam, naprawdę, to był wypadek!  —  powiedziałam, zawstydzona tym, co właśnie zrobiłam.

    —  Tak, właśnie znokautowałaś swojego nowego doktora. Brawa dla tej pani!

Kurza twarz, a już miałam nadzieję, że znormalniałam. Nadal tu jesteś?

    —  Yup.

    Wkurzało mnie to, że głos w mojej głowie wydawał się być z siebie zadowolony, ale musiałam się skupić na czymś innym.

    —  Nic panu nie jest?  —  zapytałam, czując jak przygniata mnie ciężar poczucia winy.

    —  Nie, nic mu nie jest. To było po prostu bliskie spotkanie z ciałem obcym  —   szydził ze mnie damski głos, widocznie dobrze się bawiąc.

Zignorowałam to.

    —   Wszystko w porządku. Na szczęście nie jest złamany     zaśmiał się, dochodząc do swojego biurka. Usiadł na swoim krześle obrotowym, wciąż masując swój nos.

Miałam szczęście, że trafił mi się sympatyczny człowiek. Inny na pewno by mnie stąd wywalił albo chociaż obwiniał.

Usiadłam na wskazanym miejscu naprzeciwko mężczyzny i skuliłam się w sobie. Naprawdę czułam się okropnie z faktem, że zrobiłam mu krzywdę.

    —   Proszę się nie przejmować     powiedział, uśmiechając się do mnie lekko. Miał ładny uśmiech. Taki... łagodny.  —   Zdarzały mi się tu gorsze sytuacje.

    To ani trochę mnie nie pocieszyło, ale wyprostowałam się, byśmy mogli zboczyć z tego niewygodnego tematu. Patrzyłam w napięciu, jak wyciąga z szuflady jakiś plik kartek i notes i kładzie to wszystko na biurku. Znalazł długopis w kieszeni swojego kitla. Czułam się jak za dawnych czasów, gdy z napięciem oczekiwałam na werdykt nauczyciela. Chyba podświadomie czekałam aż doktor powie : ,, Tym razem pała, panno Shy ".

Ale on tylko odparł:

    —   Więc, Rosalie... Mogę tak do pani mówić prawda?  —  zapytał, a ja posłałam mu jedno z moich spojrzeń, które wyraźnie ukazywało niechęć.  —  Moi pacjenci podczas wizyt także mogą mówić mi po imieniu. Jestem James. James Grand.

    —   Och, czyli to nie pan Bond.

    —   Grand? Jak te lody?  —   Nie zdążyłam ugryźć się w język.

Uśmiechnął się ponownie. Coś za dużo tej wesołości. Teraz naprawdę wyglądał tak samo sztucznie, jak inni. Miałam wielką ochotę się krzywić, ale w porę się powstrzymałam. Zapowiadała się powtórka z rozrywki.

    —   Tak. Oczywiście. Może mi pan mówić Rosalie  —  oznajmiłam tak samo sztucznym głosem.

Nienawidzę tego imienia, ale zapewne widzę go dziś ostatni raz. Ciekawe czy następny obrazi się, gdy będę zachowywać się jak totalna desperatka...

    —   Więc porozmawiajmy, Rosalie.

Wybaw mnie  ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz