Rozdział 9 część 1
- Naprawdę nie wiem, dlaczego wy wszyscy chcieliście przyjść z nami. – powiedział rozdrażniony Ron, podczas gdy dziesięcioosobowa grupa wkroczyła na pochyły podjazd.
- Po prostu chcemy zobaczyć gdzie Harry będzie mieszkał. – powiedział po prostu Fred.
- Nie widzę powodu, byś się denerwował.
- Wystarczyło zaczekać do ślubu. – mruknął Ron.
- Wystarczy. – skarciła ich pani Weasley. – Chcę, by każdy z was zachowywał się jak najbardziej przyzwoicie.
- Dobrze, mamo. – odpowiedzieli chórkiem.
- Właściwie dlaczego musimy iść tak daleko? – zapytała Ginny
- Nie każdy z was ma pozwolenie wejścia nadane przez Toma.– wyjaśnił a Hermiona. – Tylko ja i Ron, a teraz także i ty.
- Och, sądzę, że to ma sens.
- Tak, ale tak naprawdę nie widziałam aż dotąd frontu domu.
- Ja też nie. - powiedział Ron.
- Niby dlaczego nie? – spytała Ginny.
- Nie pamiętasz? Byliśmy „porwani".
- Och, masz rację.
- Nie było żadnego powodu, by iść przed budynek, ale za to byliśmy za nim. – powiedziała Hermiona. – Przepiękny ogród. Harry mówił, że to w nim chce wziąć ślub.
- Co to było? – spytał Bill, zamierając w miejscu
- Co było czym? – spytał zaskoczony Ron.
- To było ... było ... to było jak ... - wyjąkał Bill, z trudem szukając słowa.
- Chłód przesuwający się po kręgosłupie? – podpowiedział Remus. – Też to czuje.
- My też. – powiedzieli równocześnie Fred i George.
- Najprawdopodobniej to zaklęcie informujące o przybyszach.– rzuciła lekceważąco Hermiona.
- Więc wie, że tu jesteśmy? - podejrzliwie zapytała Tonks.
- Oczywiście. Mówimy przecież o Czarnym Panie. – powiedział Ron - Cóż, teraz to już byłym Czarnym Panie.
- Dalej nie mogę uwierzyć, że spośród wszystkich ludzi Harry poślubi akurat niego. – szepnęła Molly, bardziej do samej siebie niż do nich.
- Nie można poradzić na to, że się zakocha w takiej a nie innej osobie. – rzeczowo rzuciła Hermiona.
- Racja. – powiedział Remus, wzdychając.
- Wow! – wykrzyknęli Fred i George, wychodząc zza zakręt.
- Co? Och, wow! – sapnęła Tonks gdy wraz z resztą dołączyła do nich i zobaczyła wspaniałą rezydencję stojącą przed nimi.
- Jaki wspaniały. – szepnęła cicho Molly a reszta zgodziła się z nią, gdy tylko obejrzeli dokładnie budynek przed nimi, okazałą rezydencję Riddle'a.
Myśleli, że ma dużo terenów, pełnych pachnącej, zielonej trawy i sporymi połaciami dużych drzew rozlokowanych tu i tam, ale teraz... Gdy ujrzeli dom, stwierdzili, że jest ogromny. Miał trzy kondygnacje i był długości co najmniej dwóch pól do Quidditcha a przecież to, co widzieli, to jedynie przód budynku. Z zewnątrz miał miękki odcień szarości, duże, białe wykończenia okien ozdabiały je i ukazywały liczne pomieszczenia w środku. W górę wspinały się uprawy winorośli, niektóre przysłaniały okna na pierwszym piętrze. Co kilka metrów rosły duże dęby aż za róg domu. I kwiaty. Głównie róże o wszelakich odcieniach. Z miejsca w którym stali wydawało im się, że jest około pięciu kominów na pochyłym dachu, które zimą dawały ciepło. Budynek wydawał się być bardzo stary, ale był niesamowicie dobrze utrzymany. Droga, jaką tutaj dotarli, prowadziła prosto pod dom, gdzie zakrzywiała się wokół pięknej fontanny przedstawiającej jakiegoś greckiego boga. Poza fontanną były też schody prowadzące do wielkich drzwi. Gdy podeszli bliżej otworzyły się one i ukazała się osoba, którą przyszli zobaczyć.