Znowu jest dzień...dlaczego zawsze muszę się budzić?
Witaj szara rzeczywistości. Witaj różowy pokoju z lat młodzieńczych. Witaj poranku przypominający mi moje bezsensowne życie. Aż w końcu witaj SZKOŁO.Pierwsza lekcja, pewnie zapytacie? Wf....nie lubię go. Zawsze czuję się na nim inaczej. Jakbym była kimś innym. Co prawda to prawda, że wf jest jedną z luźniejszych lekcji. Ale nie z takimi osobami jak w mojej grupie. Koszmar! Jestem tu chyba jedyną pożądną osobą. Inni są niby tak delikatni, że nie mogą ćwiczyć. I jak tu grać, skoro ja tylko jestem przygotowana?
Ustawiłam się w rzędzie..na końcu..sama, jak zwykle to tutaj bywa. Poprowadziłam rozgrzewke na rozkaz pani. Miałam jedyną szansę na wykończenie tych plastików. Po 5 minutach biegania już mdlały. Pomyślałam, że mogę wykorzystać to i pokazać pani jakie one są. Minęło kolejne 5 minut i zostałam tylko ja. Babsztyle leżały na ziemi i ledwo co oddychały. Zapowiadał się nieco lepszy dzień.
Pozory jednak mylą ;-;. Złożyły na mnie skargę do pani. Ponoć wykorzystywałam je fizycznie. No jak po 2 kółkach już umierały ze zmęczenia to mogłam się domyślić, że napewno się poskarżą.
- Ale prosze pani to te plastiki nawet nie ćwiczyły!
- Oliwia uspokój się! I nie przezywaj koleżanek.
- Jak pani śmie nazywać je moimi koleżankami!
- Dość tego, marsz do dyrektora!I tak zakończyła się ta wspaniała lekcja. Dostałam nagane za wyzywanie i kłócenie się z nauczycielem.
Dobiega koniec lekcji. Oczywiście nie skończyło się na jednej naganie i paru awanturach.
Jakimś cudem nie wzywali matki, która i tak się niczym nie przejmowała. Bo po co ma się przejmować nie swoim dzieckiem? Tak, ona nie jest moją matką biologiczną. Z tego co wiem z jej nielicznych opowiadań to to, że znalazła mnie pewnego zimowego wieczoru pod drzwiami. Byłam cała zmarznięta i biło ode mnie czerwoną skórą. To była jakaś choroba, ale potem to przeszło. Miałam na sobie kilka siniaków i podbite oko. Wolę niewiedzieć co się mi wtedy stało. Przygarnęła mnie, ale i tak czuję do niej niechęć. Odkąd pamiętam byłam nieznośnym dzieckiem. Ona zawsze mi to wmawiała. Przywykłam do tego, że taka jest już moja natura. Mój ojciec nie przyznaje się do mnie, bo jest pastorem i nie mógłby nawet pomyśleć o tym, że kogoś pobiłam czy coś. Ja się nim nie przejmuję. Podoba mi się to, że nie jestem traktowana jak dziecko i nie jestem pomiatana przez innych. To ja pomiatam innymi! Od zawsze czułam, że jestem do tego stworzona, żeby uprzykrzać innym życie. Mi to się podoba, a jak komuś coś nie pasuje do chyba mu życie niemiłe.
Kolejny zwyczajny dzień dobiega końca. Dręczą mnie myśli dlaczego jestem taka? Znaczy ja nic nie mam do siebie, ale każdy ma do mnie jakąś pretensje. Myślą, że jestem agresywna i niemiła (no może trochę), ale ja niechce być taka. Wolę być jak pewna dziewczyna z mojej ulubionej piosenki. Ona jest wspaniała, idealna i ma dużo znajomych. Jak na razie to wogóle jej nie przypominam. Staram się schudnąć, żeby być idealna, więc postanowiłam wybrać "głodówkę". Codziennie rano coś mi mówi w głowie "ty brzydulo! Po co żyjesz na tym świecie?!". Nie umiem odpowiedzieć na to pytanie. Muszę się bardziej postarać. Bardziej schudnąć, bardziej się upiększać, bardziej się kontrolować. I z tym kontrolowaniem to większy problem, bo mam w sobie coś takiego, że jak zauważam ludzkie cierpienie to albo to ignoruje, albo nawet czuję entuzjazm w tym. To może przez to, że mam przy sobie kogoś kto mi doradza? A jego decyzje bardzo mnie cieszą i ten ktoś mnie rozumie? Zawsze czułam jego obecność...
Przepraszam, że nie było tak długo tego rozdziału, ale początek szkoły jest najtrudniejszy i już wpadły pierwsze jedynki, więc muszę się wziąć w garść.
Myślę, że rozdział się podobał i z tej racji, że będą one rzadko to będą dłuższe.
CZYTASZ
Dziewczyna z piosenki
Teen FictionOliwia, córka pastora z kościoła w obskurnej części Warszawy, widziała codziennie dramaty ludzi żyjących na ulicy. Nieprzejmuje się tym. W pewnym momencie coś jednak burzy tę harmonię. Wewnętrzny głos. Wszystko po to, żeby być jak dziewczyna z pi...