Rozdział 6

498 24 7
                                    

W budynku panowała kompletna cisza. Podążałam za sylwetką Colsona wzdłuż ciemnego korytarza, obawiałam się, że lada chwila się o coś potknę i wyłożę się jak długa na podłodze. Wyciągnęłam z kieszeni telefon, włączyając latarkę.  Baker zatrzymał się przed podwójnymi drzwiami. Otworzył je i gestem ręki pokazał, abym weszła pierwsza.

- Nie ufasz mi? - zapytał gdy nie wykonałam żadnego ruchu.

- Jeśli mam być szczera to nie - powiedziałam, ale pomimo tych słów zmusiłam swoje nogi do przejścia przez drzwi.

Stanęłam w ogromnej sali szpitalnej. Po bokach były ustawione łóżka, na których zapewne leżeli chorzy, gdy szpital był czynny. Stare, potargane firanki zwisały z okien. Na środku leżało przewrócone łóżko. Poświeciłam latarką w stronę Colsona, stał przy wejściu. W końcu odetchnął, podszedł do ściany i przykucnął cały czas patrząc na mnie.

- John Swan kupił to miejsce. Pragnął otworzyć szkołę, której Cleveland na tamte czasy nie posiadało. Rok po otworzeniu szkoły, wybuchła epidemia gruźlicy. Chorych przybywało a w okolicznym szpitalu zaczęło brakować miejsc, dlatego też przerobili szkołę na szpital.  Odizolowano chorych od zdrowych osób, ale to było dawno lekarze nie wiedzieli jak przenosi się choroba, uznali że zarazić się można przez skórę, dlatego też pozwolili aby chorych odwiedzały rodziny. Choroba przenosi się również drogą powietrzną. Osoby odwiedzające chorych same się zarażały, a gdy wracały do domu przenosiły chorobę dalej i tak właśnie choroba objęła całe miasteczko. Z każdym dniem ilość trupów rosła. Zdesperowani lekarze zaczęli eksperymentować na ludziach.

- Jak to eksperymentować? 

- W najgorszy możliwy sposób. Nie zważali na ich ból. Moja mama pracowała tam jako pielęgniarka miała wtedy dwadzieścia trzy lata, ale to były ciężkie czasy i każda praca była na wagę złota, dlatego się jej trzymała. Gdy dowiedziała się prawdy o eksperymentach na ludziach, posłała wiadomość do policji , że lekarze wcale już nie zajmowali się pomaganiem ludziom.

- Matka, dla niektórych była bohaterką, ale nie każdy ją za nią uważał.

Zatrzymał się naprzeciwko mnie, a jego twarz oświetlana była tylko przez światło latarki z mojego telefonu, który teraz wyłączyłam i schowałam do kieszeni.

- Co się stało?

- Wszystko ucichło. Epidemia została opanowana, co prawda wiele osób zmarło, ale przynajmniej choroba nie dopadała już tak ogromnej ilości osób. Moi rodzice się pobrali i wychowywali mnie żyjąc spokojnie, ale cały czas mając na karku powiew przeszłości. Moja mama nie mogła o tym zapomnieć. Pewnego dnia, gdy wróciłem do domu zastałem moich rodziców martwych. Leżeli na podłodze w kuchni. Po sekcji zwłok okazało, że ktoś wstrzyknął im mieszankę tiopentalu, pankuronium i chlorek potasu.

- Czekaj przecież te środki stosuje się w zastrzyku na więzniach skazanych na karę śmierci, prawda?

- Tak, gdy dostaniesz taką mieszankę śmierć następuje w ciągu kilku minut. Ktoś włamał się do domu i wstrzyknął im to gówno do ciała. Policja zbadała sprawę i znaleźli odcisk palca należący do Franka Spitera. Frank był synem George Spitera, lekarza który pracował w szpitalu i trafił do więzienia. Syn chciał pomścić ojca, który został zabity tą samą metodą miesiąc po aresztowaniu.

Musiał się bardzo postarać, aby odnaleźć moich rodziców, jednak udało mu się to. Nigdy go nie złapano, ale jestem pewny że nie poprzestał na jednym morderstwie.

- Chyba nie sądzisz, że to on odpowiada za te morderstwa? - zapytałam go a on obniżył głowę i teraz czułam jego oddech na ustach. Przebiegł mnie dreszcz, ale nie było to spowodowane strachem, po prostu tak działał na mnie Colson Baker.

- Jeśli to on, to w końcu uda mi się go dopaść, a wtedy czeka go coś znacznie gorszego od śmiertelnego zastrzyku jaki zafundował mojej rodzinie. Teraz powinnaś wrócić do mieszkania i się spakować. Na pewno uda ci się złapać jakiś samolot - powiedział i zaczął wychodzić.  Wyszliśmy na zewnątrz, gdzie padał deszcz.

- Nie zamierzam opuścić tego miasta - krzyknęłam. Gdy to usłyszał zatrzymał się w połowie i znieruchomiał.

- Czy ty naprawdę nie rozumiesz?!? Tutaj nie jest bezpiecznie, możesz sobie ułożyć życie w jakimś innym mieście. Myślałem, że jak dowiesz się prawdy to wyjedziesz.

- To ty sobie tak ubzdurałeś, ja nic takiego nie powiedziałam. To moje życie i ja będę decydować o tym gdzie je spędzę.

Chwilę przypatrywał mi się po czym bez słowa, usiadł za kierownicą, a ja zajęłam miejsce obok niego. Cała droga upłynęła nam w ciszy. Dojechaliśmy pod moje mieszkanie, wysiadłam z auta, ale nie powiedziałam mu ani słowa. Byłam na niego zła za to, że chciał podjąć za mnie decyzję. Rozumiałam jego gniew, ktoś zabił mu rodziców to oczywiste, że chciał ich pomścić, ale nie byłam pewna czy sposób w jaki chciał to zrobić był dobry. Ruszyłam do drzwi i włożyłam klucze do zamka. Samochód nadal nie odjechał, ale nie zamierzałam się tym przejmować. Skoro chciał sobie tak stać pod moim domem, to proszę bardzo. Wtedy usłyszałam jak Colson trzaska drzwiami i idzie szybko w moją stronę. Zdenerwowana odwróciłam się plecami do drzwi.

- Co ty znowu ode mnie ... - nie dokończyłam pytania, bo w tym samym momencie Colson przywarł do moich warg swoimi.

W tej jednej chwili cały mój gniew gdzieś wyparował. Czułam tylko te jego ciepłe wargi i zapach. 

- Dobranoc - powiedział. Tym razem wsiadł do samochodu i od razu odjechał.

Weszłam do mieszkania i zdjęłam z siebie mokre ciuchy od deszczu. Nie miałam ochoty na nic do jedzenia, nie wspominając już o jakiejkolwiek kąpieli. Położyłam się do łóżka.

Obudziłam się i spojrzałam na zegarek była druga po południu. Jakim cudem tak długo spałam? Na szczęście dzisiaj miał pracować Bill, więc nie przejmowałam się pracą. Przypomniałam sobie Colsona Bakera. Nie wiedziałam czy to co wczoraj powiedziałam było prawdą. Cały czas myślałam nad tym czy nie chce opuścić Cleveland ze względu na ciekawość czy może po prostu nie chciałam zostawiać Colsona. Chciałam mu pomóc. Skoro dzisiaj miałam dzień wolny postanowiłam wybrać się na policję i porozmawiać tam z osobą, którą poznałam niedawno w barze.

Zeskoczyłam z łóżka i zafundowałam sobie długi, gorący prysznic. Zjadłam śniadanie, zanim wyszłam z domu zadzwoniłam do rodziców, mówiąc im, że u mnie wszystko gra. Przez moment miałam ochotę opowiedzieć im o wszystkim, ale była to tylko chwila.

Dotarłam na posterunek policji. Podeszłam do biura przy, którym siedział Zac.
- No, no kogo my tu mamy? Cieszę się, że mnie odwiedziłaś, piękna.
-  Możemy pogadać?
- Pewnie, jeśli chcesz ze mną pogadać mam czas wieczorem - wyszczerzył się.
- Chciałam porozmawiać o epidemii gruźlicy, która opanowała Cleveland - wyjaśniłam.
- Ooo szybka jesteś. Widzę że nie marnowałaś czasu, ale mówiłem serio, jeśli chcesz porozmawiać musisz się ze mną umówić. To co ty na to?
- Niech będzie. Będę na ciebie czekać pod posterunkiem. O której kończysz?
- O 20:00 jestem cały do twojej dyspozycji - poruszył znacząco brwiami.
- To do wieczora - rzuciłam na odchodne i wyszłam przywracając oczami, gdy usłyszałam jego radosne pogwizdywanie.

Wyścig z DiabłemOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz