Rozdział 12

417 26 4
                                    

Dzisiaj trening z Tomem miałam o szesnastej.

- Ciężką noc? - zapytał, gdy weszłam do sali. Miałam sińce pod oczami i co chwile ziewałam.

Wydusiłam z siebie to co usłyszałam wczoraj od Bakera. Z nieznanych mi przyczyn ufałam Tomowi. Nie znałam go, ale pomagał mi i nie oczekiwał nic w zamian.

- Okej, idziemy - powiedział w końcu.

- Czekaj, co ...? 

- Zobaczysz.

Podniosłam swoją torbę i poszłam za Tomem.

Dotarliśmy do baru Grave. Znałam to miejsce, lubiłam je. 

Usiedliśmy, podeszła do nas kelnerka z tacą pełną  napojów w kieliszkach. Wzięłam jeden.

-  Nie zapytałam o twoje zamiłowanie do broni i walki - powiedziałam, opróżniając kieliszek.

Chłopak wzruszył ramionami. 

- To nie zamiłowanie do przemocy mnie do tego skłoniło. Żaden człowiek, który kocha używać przemocy nie powinien się zajmować czymś takim, a tym bardziej używać broni. Wybrałem akurat sztuki walki, bo zainspirował mnie do tego mój przyjaciel, o którym ci wcześniej wspomniałem. 

- Mówisz o tym człowieku z Syberii? 

- Tak. Ma na imię Adrian. Od dziecka był uczony przetrwania w trudnych warunkach, więc dla niego to naturalne, że umie obchodzić się z bronią. 

- W obecnym świecie nie można czuć się całkowicie bezpiecznym.

Kiwnęłam głową.

- Ale jeśli ktoś zacznie używać strategii walki w złym celu? - spytałam.

- Właśnie dlatego tu jesteśmy. Chciałem uświadomić ci kilka spraw.

Dopiłam drinka i spuściłam wzrok. Zastanawiałam się czy Baker miałby coś przeciwko gdyby dowiedział się, że powiedziałam Tomowi to co wiem. Zignorowałam te myśli.

 - Nigdy nie zabiłem człowieka. Nie miałem ku temu powodów, ale jeśli nie miałbym innego wyjścia, to zrobiłbym to. Musisz pamiętać również, że podejmowanie decyzji ma być szybkie. Nie możesz się wahać, ponieważ to może kosztować cię życie twoje lub kogoś innego. 

Jakaś dwójka chłopaków, zaczęła się kłócić. Jeden w przypływie złości uderzył swojego rozmówce, rozpoczynając bójkę. 

- Wracajmy - poprosiłam, widząc, że sytuacja zrobiła się nie przyjemna. Pracownik ochrony wyprowadzał wywołujących zamieszanie chłopaków.

- Z dzisiejszego wieczoru powinnaś zapamiętać jedną rzecz. Nie możesz pozwolić, żeby cokolwiek odwróciło twoją uwagę. 

Przez resztę drogi milczeliśmy. Tom odprowadził mnie do domu, korzystając z okazji, że rodzice wyszli na miasto, szybko wśliznęłam się do łóżka i w końcu zasnęłam.

Kolejne dni mijały mi podobnie. Rano przechadzałam się po mieście, popołudnie spędzałam z rodzicami, a wieczorami ćwiczyłam z Tomem. Minął tydzień, a ani Colson ani Bill, nie odzywali się do mnie. Zaczęłam się niepokoić. Nie znosiłam uczucia bezradności, ale nie mogłam wrócić do Cleveland mogłabym namieszać, a tego nie chciałam. Przypomniałam sobie, że przecież mogę zadzwonić do Pani Kresh. Już sięgałam po telefon, gdy usłyszałam dzwonek do drzwi. Otworzyłam je i zobaczyłam mężczyznę o brązowych, kręconych włosach.

- Rose Gardener? - zapytał.

- Tak - odpowiedziałam niepewnie.

- List dla Pani - podał mi białą kopertę. - Proszę o podpis.

Serce zabiło mi szybciej, gdy zobaczyłam skąd przyszedł list. Cleveland. Spojrzałam na dane nadawcy Harry Armando. Nic mi to nie mówiłam. Rozdarłam kopertę i przeczytałam zawartość znajdującej się w środku kartki:

Rose, 

Piszę ten list, ponieważ używanie telefonu stało się zbyt ryzykowne. Sprawy w Cleveland bardzo się skomplikowały. Nigdzie nie jest bezpiecznie. Przylecę do Milwaukee w piątek. Będę na ciebie czekał o 23 w Parku przy ulicy Free Show. Proszę uważaj na siebie i pamiętaj nie mów nikomu o naszym spotkaniu, nawet rodzicom. To bardzo ważne. Uważaj na siebie.



                                                                                                                                           Colson

Moje serce zaczęło bić tak szybko, że bałam się iż wyskoczy mi z piersi. Przeczytałam list dwa razy, a następnie schowałam go na dnie szuflady biurka. Jutro miałam się zobaczyć z Colsonem. Zaniepokoiłam się co takiego mogło się wydarzyć, że do mnie przyleciał. Poszłam na trening z Tomem, nie wspomniałam mu jednak ani słowa o liście. Wydawał się być ze mną całkowicie szczery, ale na razie wolałam nie informować go o Bakerze. Kiedy wróciłam do domu, zaczęły do mnie docierać słowa Colsona. Nigdzie nie jest bezpiecznie ... Po dłuższym namyślę zaczęłam się pakować. Postanowiłam, że zostanę na kilka dni w hotelu. Rodzicom powiem, że wracam do Cleveland, gdyż remont w klubie został zakończony. Nie opuszczałam ich dlatego, że im nie ufałam. Ufałam im w stu procentach, ale bałam się o nich. Mogłam na nich ściągnąć niebezpieczeństwo. Uznałam, że najbezpieczniej będzie jeśli przez jakiś czas będę się trzymać od nich z daleka.

W piątek po południu byłam już w swoim pokoju hotelowym. Nie rozpakowałam rzeczy. Poinformowałam Toma, że dzisiaj nie będę na treningu, bo źle się czuję. Zaczął mnie wypytywać czy aby na pewno wszystko gra, ale po moich zapewnieniach, że zapewne to tylko migrena, odpuścił. 

W końcu nadeszła dwudziesta trzecia. Czekałam w parku chodząc nerwowo między drzewami.Miałam przy sobie scyzoryk, który kupiłam w Cleveland. Nagle przystanęłam. Zobaczyłam go. Stał w cieniu pomnika z kapturem na głowie i rękami w kieszeniach. Odetchnęłam z ulgą. Nic mu się nie stało. Był cały i zdrowy. Przynajmniej tak mi się zdawało, bo nie mogłam dostrzec jego twarzy w ciemnościach. Nie wiele myśląc podbiegłam do niego i zarzuciłam mu ręce na szyję. Po chwili poczułam odrętwienie, a zaraz potem ogromy strach, który przyszedł wraz ze świadomością, że to nie Colsona Bakera obejmowałam. Nie wiem po czym się zorientowałam, że to nie on, ale po prostu to wiedziałam. Może po zapachu, a może po jego reakcji gdy go objęłam, a raczej jej braku.   Odsunęłam się. Spojrzałam w twarz tego człowieka. Rozpoznałam go. Zanim sięgnęłam po broń, zastanowiłam się czy dobrze robię. Położyłam ręce na scyzoryku, było już za późno. 

- Zapomniałaś czego się nauczyłaś? Nie wahaj się

Ledwo dostrzegłam jak jego pięść uderza w moją głowę, a potem... nie zobaczyłam już nic więcej.

Wyścig z DiabłemOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz