Jest późne popołudnie niedzielne, 20 września 2015, od samego rana panuje ładna słoneczna pogoda. Na służbowej podmoskiewskiej daczy Premierów Związku Radzieckiego, w towarzystwie Helgi, Siergieja czekam na przyjazd dzieci obojga płci. Napięcie oczekiwania powoduje, że staję się niecierpliwy tak bardzo chcę zobaczyć najbardziej zróżnicowane genetycznie pociechy w wieku od dwóch do czterech lat. W końcu dostrzegam czarny samochód, niedaleko za nimi jedzie autobus i dwie prawie identyczne limuzyny. Kolumna podjeżdża jak najbliżej Mantu, limuzyna zatrzymuje się i z niej wysiada pani Premier oraz jej zastępca. Właśnie on po naszym odjeździe zostanie najważniejszym i przejmie władzę w kraju. Autokar również zastyga i z niego wysypuje się sześćdziesięcioro małych dzieci z czterema opiekunkami. Kiedy je dostrzegam nogi uginają się pode mną, już na pierwszy rzut oka żadne nie jest zdrowe, wszystkie dzieci mają jakieś schorzenia i w jaki sposób z tej gromady mam wybrać najbardziej zdrową dziesiątkę. Poczułem się oszukany przez Nadzieję, bo tak ma na imię pani Premier. Moja własna nadzieja na odrodzenie po kataklizmie rodzaju ludzkiego w jednej chwili ulotniła się. Widocznie na mojej twarzy, choć pomarszczonej zagościło zwątpienie i rozgoryczenie. Kiedy Premier to dostrzegła, bez owijania w piękne słówka, zwróciłem się do niej, jako sprawczyni zamieszania.
- Z tej grupy nie da się wybrać dziesięciorga dzieci spełniających nawet minimalne szansę na reaktywację cywilizacji człowieka.
- Dzieci jadą z nami wszystkie, tylko chore i kalekie rodzice oddali i to nawet chętnie. W ten sposób pozbyli się balastu, który ciążył im od ich urodzenia. Kiedy próbowałam ze zdrowymi, to napotykałam na zdecydowany opór rodziców i opiekunów. Natomiast tym cudownym dzieciakom nie mogłam odmówić szansy na lepsze życie.
- Jakiej szansy na lepsze życie, tam w roku 2325 nie ma żadnej służby zdrowia, nawet podstawowej opieki zdrowotnej, jestem tylko ja, a teraz jak nam się uda transport to będziemy oboje. Wszędzie dookoła osady zbudowanej moimi rękoma jest tylko dziewicza przyroda zamieszkiwana również przez niebezpieczne zwierzęta – odpowiedziałem zrezygnowanym głosem.
Kobieta uparła się i nie chciała słyszeć żadnych racjonalnych argumentów o potwornym ścisku w Mantu, jaki powstanie, kiedy wejdzie do środka sześćdziesięcioro nawet małych dzieci. Najważniejszym przeciwwskazaniem do zabrania całej gromadki jest brak mocy komputera biologicznego do wprowadzenia wszystkich w stan cząstek subatomowych. Inaczej nie jesteśmy w stanie podróżować do przyszłości. Żeby mi jeszcze dokopać, do swej racji przekonała Ena.
Jedynie, co mogłem zrobić to opróżnić Mantu z wszystkiego, co nie było nam niezbędne do podróży. Dzielnie w tym pomagała mi Helga i Siergiej, a w pakowaniu dzieci do środka udział wzięła i pani Premier. Biedne maluchy zostały powciskane jak śledzie do beczki, dla mnie i Nadziei miejsca już zabrakło. Jedynym wyjściem było wciśnięcie się do magazynu broni, lecz tam nawet jednej osobie było nie wygodnie. Nigdy wcześniej nie przewoziłem w takich warunkach organizmu żywego z wyjątkiem Ig z rasy Gnip i KAM-a, których mi bardzo brakuje, lecz ze względów bezpieczeństwa nawet nie mogłem się z nimi skontaktować.
Posiadałem tylko dwa skafandry kosmiczne z oryginalnego wyposażenia Mantu dokonanego przez Istoty, trzeci uległ wieki temu na nieznanej Ziemi tak jak i ona kompletnemu zniszczeniu. Lepszy dałem pani Premier, a gorszy będący już w strzępach był przeznaczony dla mnie. Postępując tak miałem nadzieję, że przynajmniej jej się uda dotrzeć na miejsce z dziećmi. Natomiast ja szans przeżycia podróży właściwie nie miałem, jednak tutaj nie mogłem zostać. Przebrani w skafandry wcisnęliśmy się do magazynu broni z niemałą pomocą Siergieja. Ena rozpoczęła procedurę przedstartową, statek zamykała hermetycznie dopiero w ostatniej chwili. Miała uzasadnione obawy, że dzieciom może zabraknąć powietrza, ponieważ zbiorniki z tlenem zostały z pokładu usunięte.