Obudził ją potworny ból głowy. Powoli otworzyła oczy, mrużąc je przed wpadającym przez okna światłem. Leżała pod ścianą, na podłodze - w tym samym miejscu, gdzie była, zanim straciła przytomność. Przyłoże rękę na bolący czubek głowy. Na dłoni pojawiła się krew, a więc musiała zachaczyć o jeden z wystających gwoździ, uderzając o ścianę.
Głośno westchnęła, próbując za wszelką cenę powstrzymać łzy. Co prawda, wszystko wskazywała na to, że ojciec już poszedł do młyna, ale nie mogła sobie pozwolić na słabość. Po jej pierwszej wpadce i wybuchem gniewu ojca, obiecała sobie, że będzie dzielna, wytrwała, że nie pozwoli sobie na mazgajenie się. Że będzie twarda. Że nie da się sprowokować, ani ośmieszyć władzom, rówieśnikom, ojcu...
Nagle dobiegł do jej uszu dźwięk, otwieranych drzwi. Próbowała szybko się podnieść, w obawie, że to ojciec wrócił, jednak dalej kręciło jej się w głowie, więc udało jej się wstać zaledwie na parę sekund, po czym przewróciła się spowrotem na podłogę. Poczuła, czyjąś rękę na sobie, która pomaga jej wstać.
- Powoli, bo znowu zemldejesz - mruknęła matka, podtrzymując córkę. Pomogła jej dojść do kuchni, po czym kazała jej usiąść na krześle, a sama poszła, by zrobić okład.
Laurette Villers była kobietą w średnim wieku, To właśnie po niej, Rose odziedziczyła ten ognisto - rudy kolor włosów. U matki wiek robił swoje - na jej twarzy widniało parę zmarszczek, prawie zawsze miała podkrążone oczy i była zmęczona. Nie miała siły do wybuchów, czy ślepych uwielbień władz, jej męża. Nie miała buntowniczego temperamentu, jak Rose, czy jej matka. Laurette wolała trzymać się od problemów z daleko, o ile to było możliwe. Nie narzekała, ale ani też nie chwaliła. Starała się mieć od wszystkiego neutralny stosunek, nie wychylać się, nie wywoływać wilka z lasu. Wade'owi, jej małżonkowi, niezbyt to przeszkadzało, jednak Rose bardzo. Miała za złe matce to, że na wszystko przymykała oko, udawała, że nic się nie dzieje. Przecież to wszystko to nie było "nic"! Może i panuje w dystrykcie duży głód, ale z tego, co wiedziała, w rodzinach z lepszymi wrunkami życia, jak młynarskie, raczej nie bilo się dzieci, doprowadzając je do nieprzytomności - to był raczej jeden, z bliższych "nic". Do tego trzeba dodać wszemogarniający głód, posyłanie tych bez i nieco bardziej "bronnych" dzieci, na śmierć, którą będzie oglądało całe państwo Panem - dwanaście dystryktów, plus Kapitol. Co do tego ostatniego z wymienionych, Kapitol nie będzie śledził igrzysk z przymusu, lecz potraktuje to jako rozrywkę. Fakt, sprawiedliwości na świecie nie ma, nie było i raczej jeszcze długo nie będzie, ale ktoś musi się w końcu przeciwstawić temu wszystkiemu, pokazać innym - lizidupom władz, jak Wade'owi oraz tym, którzy udają, że wszysko jest ok(jak Laurette), że sprawy mają się zupełnie inaczej! Że Igrzyska Śmierci nie są jakimś zasranym obowiązkiem, czy oryginalnym rodzajem rozrywki, tylko chorym wymysłem takie kogoś, jak prezydent Snow!
Tak też miała zamiar zrobić Rose - zaprotestować, wzniecić bunt, powiedzieć w końcu "nie!", dokończyć to, co zaczęła jej babka - jej jedyny autorytet. Jedyna osoba, która rozumiała buntowniczą naturę Rose, jedyna, którą tak uderzająco przypominała jej wnuczka. Gdyby tylko jej wtedy, tej pamiętnej, zwłaszcza dla Rose, nocy nie złapano i zabrano do Kapitolu na pewną śmierć... Babcia na pewno by wsparła wnuczkę, i co do Igrzysk, jak i w temacie ojciec. Tylko ona miała odwagę się mu sprzeciwić. Jednak babci już z nimi nie było i dobrze o tym wiedziała. Tak, więc miała teraz tylko siebie.
- Gotowe - odparła Laurette podłuższym czasie, odkładając okład i pęsetę na bok. Dzięki ojcu było ich stać przynajmniej na jakiś środek odkarzający... I dzięki ojcu mieli okazję go wykorzystywać. - Jutro jeszcze znów ci to zdezynfekuję i postaram się ułożyć tak włosy, że niczego nie będzie widać na dożynkach... - dodała beznamiętnym głosem. Tak, oczywiście - na matce nie zrobiło wrażenie to, że je mąż doprowadził ich córkę do nieprzytomności! Za to martwiła się tylko o te idiotyczne dożynki! Dożynki, dożynki i dożynki! Czemu wszyscy tak się tym interesują?! Czemu specjalnie ładnie ubierają swoje dzieci? Aby ładnie wyglądały, kiedy ostatni raz im bliskie osobą widzą ich na żywo?! Czemu, zamiast myśleć o ciuchach i fryzurach, czemu nikt nie spędzi z dzieckim całego, wyjątkowego dnia? Przecież to ono właśnie może zostać w tym roku wybrane! Czemu nikt nie zaprotestuje?! Czy nie warto zaryzykować dla swoich dzieci, wnuków?
CZYTASZ
Nienawidzę cię! [FF Igrzyska Śmierci]
FanfictionNazywam się Rose. Mam szesnaście lat. Jestem córką młynarza i mieszkam w dystrykcie 12. Jesteśmy jedną z nielicznych rodzin, które jeszcze mają co do gara włożyć. Wiodę raczej spokojne życie - pomagam rodzicom w pracy, szyję, czasem, mimo sprzeciwu...