Rozdział 5

821 56 0
                                    

Nim Rose zdążyła choćby otworzyć usta, odezwała się Laurette, bardzo nerwowym i niepodobnym do niej tonem.:

- Czy ty do reszty straciłaś rozum?!  Chciałaś się pokazać?, Chciałaś, aby wszyscy cię  dokładnie zapamiętali?! Po co ci to było?!

Rose była tak zaskoczona tym nagłym wybuchem, że nie udało jej się wykrzytusić ani słowa. Laurette jednak nie traciła czasu.:

- Proszę cię - nie rób NIC głupiego. Od teraz staraj się robić wszystko, aby już więcej nie zwracać na siebie uwagi, czyli żadnych histerii, jasne?

Rose powoli kiwnęła twierdząco głową, nie będąc w stanie dalej wydobyć z siebie choćby słowa.

- Świetnie. Jak dobrze pójdzie, to może nawet uda nam się ciebie z tego wykaraskać...

- Nam? - powtórzyła Rose, kiedy w końcu udało jej się coś wykrsztusić z siebie. - Jakim nam?! Chyba nie tobie i Wade'owi!

- Skupmy się na rzeczach istotnych - nie wychylaj się, zdobądź sojuszników...

- Wolę się chyba ogolić na łyso - odparła Rose pod nosem. Jak widać, pewność siebie i zdolność mówienia szybko jej powróciła. Fakt - dalej była zaskoczona nagłą zmianą matki, ale wiedziała, że Laurette ma mało czasu, więc nawet nie próbowała pytać - pewnie i tak by nie powiedziała.

Nagle drzwi otworzyły się na oścież. Czas minął. A ona nic nowego się nie dowiedziała!

- Laurette - krzyknęła nagle, jakby obudzona z amoku. Nie chciała już się rozstawać. Musiała dowiedzieć się coś więcej. O co matce chodziło z  wykaraskaniem?  Znowu coś ukrywa? Chciała jej coś powiedzieć, coś związanego z Igrzyskami! Dlaczego teraz nagle zamilkła?!

Kobieta jednak bez sprzeciwu dała się wyprowadzać strażnikom z sali. Znowu wróciła nudna, cicha, poprzednia Laurette.

Jednak, będąc tuż przy drzwiach, rzuciła jeszcze:.:

- Będzie dobrze.

" No jasne, jeśli tyko wykluczymy to, że nie ogolę się na łyso, a co dopiero będę chciała mieć z kimś sojusz! Do tego jadę na arenę, aby zginąć z ręki innych nastolatków - poza tym, to NIC nie może pójść źle! Będzie dobrze, właśnie tak, Laurette!"

***

Pociąg ruszył z pół godziny temu. Rose była już już po krótkiej wymianie zdań z mentorem, którego imienia nie udało jej się i nie chciała zapamiętać. Ten człowiek był przecież z Kapitolu - niczym się nie nie różnił od tych idiotów, dla których oglądanie zabijania się nawzajem dzieci jest rozrywką. Albo ci, co je organizują - sami idioci albo psychopaci. Typowe.

Rose stała przy oknie, w ostatnim wagonie. Nie była pewna, czy może tu przebywać, ale przynajmniej znalazła się daleko od wszystkich. Ciągle roztrząsała w myślach to, co się wydarzyło w osobnej sali, tuż po tym, jak przyszła Laurette. Jak mogła nie zauważyć, że ona przed wszystkimi coś ukrywa? Że maska obojętności to nie jest jej jedyna twarz?

- Mogę się dosiąść? - Podskoczyła na dźwięk znajomego głosu, który... Nie brzmiał, jak zawsze... Więc nie tylko Laurrete nie zawsze gra tę samą postać.

- Jak chcesz - odparła, wzruszając ramionami. Co prawda poszła tutaj specjalnie, aby właśnie się odilozolować, ale... Jakoś nie miała serca odmówić. Haymitch wyglądał dosłownie jak zbity pies. Nie był to ten sam nastolatek, który wlazł jej prawie przez okno do pokoju i uparł się, aby z nią porozmawiać. Ani też ten, który mrugnął do niej, przechodząc obok, już po wylosowaniu. Była pewna, że w takim stanie na pewno nie będzie się nabijałl z jej ataku histerii...

Nienawidzę cię! [FF Igrzyska Śmierci]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz