Rozdział 3

924 62 7
                                    

Przez jakąś chwilę stała w bezruchu, wpatrując się w przestrzeń nieobecnym wzrokiem.

"Dwa razy więcej trybutów, niż zwykle, więcej niż zwykle, niż zwykle" - tesłowa przelatywały po raz któryś przez jej głowę.

Dwa razy więcej... To oznacza, że jeśli trafi się na arenę, trzeba się liczyć, że można zostać zabitym nie przez dwudziestu trzech, a czterdziestu siedmiu innych trybutów! Czyli w dwóch słowach - można się tuż po wylosowaniu od razu pożegnać z życiem.

Oznacza to, że szanse wszystkich na przeżycie, właśnie w tym momencie zmalały jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. No, może z wyjątkiem zawodowców. Dla nich oznacza to zapewne tylko więcej osób do zabicia.

Oznacza to, że ma teraz dwa razy więcej szans, na zostanie wylosowaną. Na trafienie na arenę. Na niedaleką śmierć.

- Rose? - spytała Laurette, wyrywając dziewczynę z zamyślenia. - Wszystko w porządku?

Ale ona nie odpowiedziała. Przez chwilę wpatrywała się w matkę, po czym nagle, nie oglądając się za siebie, wybiegła z pokoju. Szybko pokonała schody na górę, po czym zatrzasnęła za sobą drzwi i otworzyła szafę. Zaczęła wyrzucać na podłogę całą jej zawartość. Po chwili chwyciała parę, pierwszych - lepszych ubrań i zaczęła je wrzucać do skórzanej torby, przerzucanej przez ramię. Zaopatrzyła się również w sztylet, nóż, który przyniósł jej Haymitch i pelerynę, którą rzuciła pośpiesznie na łóżko. Już zamykała torbę, kiedy nagle usłyszała odgłos kroków na skrzypiących schodach. Nie mając zbytnio dużo czasu do namysłu, zrzuciła torbę na ziemię i opadając sama na łóżko, jeszcze ją "dokopnęła" pod mebel, akurat w tym samym momencie, kiedy otworzyły się drzwi do jej pokoju. Starając się zachować pozory tego, że ma to wszystko gdzieś, spytała protensjonalnyn tonem:

- Tak?

- Nic, przyszłam tylko cię zobaczyć - odparła Laurette, ku satysfakcji córki, lekko się pesząc.

- To się lepiej naoglądaj dobrze, póki jeszcze możesz - odparła wściekłym tonem.

Wyglądało na to, że Laurette chciała jeszcze coś powiedzieć, jednak po chwili wachania, w końcu zdecydowała się wyjść, delikatnie zamykając drzwi.

Rose odetchnęła z ulgą. Powoli, starając się nie robić zbędnego hałasu, "wykopnęła" torbę spod łóżka. Przeczuwała, że Laurette mogła podejrzewać jej zamiary, iż to był prawdziwy cel jej wizyty. W końcu nie była taka głupia, jaką zazwyczaj udawała przed wszystkimi. Oznaczało to, że musi bardziej uważać na to, co robi, jeśli chce, aby ta misja się udała.

Bez zbędnego szlestu przeszła do pozycji leżącej, po czym przykryła się peleryną. Jednak nie zamierzała spać - postanowiła czuwać, aż Laurette i Wade zasną. Na chwilę obecną ucieczka była bardzo ryzykownym pomysłem.

***

Światło w pokoju rodziców już dawno zostało zgaszone(prąd na przeddożynki wrócił), ale ona dalej leżała bez ruchu. Całe szczęście, że umiała bardzo długo wytrwać bez snu, inaczej, już dawno by spała.

Odczekała jeszcze parę minut, po czym na palcach wstała z łóżka, a następnie chwyciła torbę i zarzucając na plecy pelerynę wyszła po cicho z pokoju. Schody były jak najbardziej złym pomysłem - chyba nie istaniała bardziej zdradziecka rzecz w tym domu. Niestety musiała z nich skorzystać, bowiem tylko nimi mogła dostać do kuchni ( drzwi wejściowe były zamknięte od środka), skąd potrzebowała wziąć zapas wody i przynajmniej jeden bochenek chleba.

Jednak jej plany zostały zdegradowane tuż po wejściu na pierwszy schodek. U ich podnóża stała Laurette w szlafroku z założynymi rękami. Na jej widok Rose omal nie opuściła trzymanej świeczki, czy nie spadła ze schodów - nie wiadomo co w obecnej chwili wydawało się gorsze.

Nienawidzę cię! [FF Igrzyska Śmierci]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz