- Maysilee Doners!
Rose po tych słowach, z trudem łapiąc powietrze, złapała się za serce.
"To nie ja, to nie ja!" - powtarzała w myślach, regulując oddech.
W tymczasie, z tłumu wystąpiła młoda blondynka, średniego wzrostu. Nie obrzucając nikogo choćby spojrzeniem, weszła na scenę, po czym stanęła obok.
Rose znała Maysilee. Co prawda tylko z widzenia - zawsze się kręciła z taką inną blondynką, której imienia nie mogła sobie w tamtym momencie przypomnieć. Często kręciły się z całą grupą, do której, między innymi należał Haymitch. Poza tym to, zresztą tak, jak z całą resztą rówieśników, nie miała z nimi kontaktu. I nie zamierzała mieć. Cieszyła się swoją samotnością. I miała nadzieję, że przez długi czas nic tego nie zmieni.
Maysilee w tym czasie już doszła na scenę i stanęła obok Dixie, która ostentacyjnie przesunęła się kilka kroków w drugą stronę. Rozległy się stłumione i niemrawe oklaski, które przerwała już znierpliwiona opiekunka, która znów podeszła do kuli z nawzwiskami dziewcząt, po czym, bez dłuższych ceremonii wyciągnęła pierwszą, lepszą kartkę i przeczytała, tym razem od razu zrozumiale:
- Rosalie Enderphy!
W tym momencie cały świat dziewczyny zamarł. Każdy ruch, każde słowo, spojrzenie, krzyk... Wszystko nagle stało się tak odległe, jakby opuszczała ten świat. Jakby nagle wpadła do jakiegoś naczynia, gdzie nie miał prawa dotrzeć jakikolwiek dźwięk, a wszystko wokół zamarło, jakby czas stanął. Wiedziała! Przeczuwała, że tak się stanie! Miała rację! A wszyscy... Wade, Laurette, a nawet, pośrednio Haymitch... Zrobili wszystko, aby nie uciekła. Rodzicielka nawet wmawiała jej, że nic takiego się nie stanie!
Nagle jej ciałem przeszedł głęboki dreszcz, spowodowany brutalnym chwyceniem ją za ramię, która częściowo ją przywrócił do rzeczywistości. Spojrzała na Strażnika Pokoju, która ciągnął ją za sobą na scenę. Wzrok wszystkich spoczął na niej. Nie był to podziw, przerażenie, ani nawet smutek. Patrzyli na nią z politowaniem. Bo co?! Bo nie ruszyła się z miejsca?! Obrzuciła wzrokiem wszystkich, zatrzymując przy Laurette i Wade'owi. Mężczyzna sprawiał wrażenie jakby fakt, że jego własna córka została wylosowana, był mu zupełnie obojętny. Laurette zaś stała ze spuszczoną głową, wpatrując się w swoje buty. Ta postawa zszokowała Rose jeszcze bardziej. Matka sprawiała wrażenie, jakby czymś zawiiniła. Jakby w jakiś sposób przyczyniła się do wylosowania jej córki. Tylko jak?! Przecież jest tylko żoną młynarza, nic poza tym! Chociaż... Po ostatnich wydarzeniach, do tego ta sukienka...
W tym momencie wzrok matki spoczął na córce, jednak niemal od razu odwróciła wzrok, co tylko podkreśliło cakt, że Laurette ma coś na sumieniu.
Rose poczuła, jak ją krew zalewa. Nie dość, że została niemalże skazana na pewną śmierć, to ktoś coś o tym wiedział. Matka nigdy dotąd się nie zachowywała. Musiało coś za tym wszystkim stać!
Nagle tam, gdzie przebywały rodziny, nastąpiło pewne poruszenie. Jedyne, co zdążyła Rose zauważyć, to znajomą burzę rudych włosów, która przeciskała się przez tłum, w kierunku wyjścia. Po prostu sobie poszła. Nie została, żeby chociaż się pożegnać z córką.
Rose zareagowała natychmiast. Nie dbała już zupełnie o dumę, godność, czy to, że właśnie patrzą na nią tysiące ludzi, a do tego całe dożynki są nagrywane do telewizji. Przestała nad sobą panować. Wyrwała się spod ucisku Strażnika Pokoju i zaczęła krzyczeć, z każdym zdaniem coraz bardziej rozpaczliwie i piskliwie:
- Nie, to jest jakaś pomyłka! Nie mogę iść na Igrzyska! Po prostu NIE MOGĘ! NIE ZMUSICIE MNIE!!!
Oprócz tego, że przez to podeszło do niej, tym razem DWÓCH strażników, to wszystkie kamery i twarze, były skierowane prosto w na nią. Nawet ukradkiem oka zauważyła, że Laurette się obróciła w jej stronę. To jednak była ostatnia rzecz w jej zasięgu wzroku, bowiem w następnej chwili, zanim zdążyła znów otworzyć usta, Strażnicy Pokoju wyprowadzili ją ze sceny. Ściskając ją za ramię, można powiedzieć, że cisnęli ją o najbliższą kanapę, po czym jeden z nich wrócił na zewnątrz, pilnować dalszej części dożynek. Zaś drugi z nich przycupnął po drugiej strony sali, która, według przewidywań dziewczyny, znajdowała się w Pałacu Sprawiedliwości.
Jak tylko złapała oddech, rozejrzała się nieco po pomieszczeniu, po czym schowała twarz w dłoniach. Wyszła na kompletną idiotkę i chisteryczkę, na oczach wszystkich ludzi ze swojego dystryktu, plus telewizji! Bardziej się już spalić chyba nie mogła!
Chociaż, patrząc z drugiej strony i tak ma niedługo zginąć, więc co za różnica?!
Nagle drzwi się otworzyły, a przez nie przeszła Dixie z Maysili, jakimś szatynem i... Nie, nie było w tamtej sytuacji mowy o pomyłce - czwartym trybutem został Haymitch. Wszyscy przeszli przez pomisszczenie, nie oglądając się za siebie. Tylko Haymitch, przechodząc obok, mrugnął do Rose porozumiewawczo, na co ona tylko przewróciła oczami. Nawet w takiej sytuacji zadziorny uśmiech nie schodził z jego ust. Ale przynajmniej udawał, że nie było żadnego zamieszania wokół jej osoby. Zawsze coś.
Jakieś trzy minuty później drzwi się znów otworzyły, a w nich stanęła.. Laurette.
CZYTASZ
Nienawidzę cię! [FF Igrzyska Śmierci]
Fiksi PenggemarNazywam się Rose. Mam szesnaście lat. Jestem córką młynarza i mieszkam w dystrykcie 12. Jesteśmy jedną z nielicznych rodzin, które jeszcze mają co do gara włożyć. Wiodę raczej spokojne życie - pomagam rodzicom w pracy, szyję, czasem, mimo sprzeciwu...