Podczas kolacji panowała ciężka, dość napięta atmosfera. Rose, może nieco snobistycznie, czuła, jakby wszystkich myśli były skierowane na nią. A przecież nawet nie była pewna, czy tamci dwaj rozmawiali akurat o niej! Tylko głupie przeczucie mówiło jej, iż coś jest w tym wszystkim nie tak, że powinna jeszcze bardziej uważać. To samo głupie przeczucie, które podpowiedziało jej, że akurat ona zostanie wylosowana na igrzyska w tym roku.
O dziwo, jak to zdążyła zauwarzyć Dixie, żaden trybut nie rzucił się na jedzenie, jak wygłodniały dzikus. Pewnie dlatego, że w domu Rose zawsze było, co jeść, czasem mało, ale przynajmniej było. Albo po prostu przez ten cały stres kompletnie straciła apetyt. Tak, czy siak, reszta, która z początku ponawrzucała sobie na talerz połowę dostępnego jedzenia, po chwili, z wyraźnym trudem, nieco przystopowała swój apetyt.
Rose została w końcu, przy stole, jako ostatnia, jeszcze jedząc malutkimi kęsami, tak, żeby się nie porzygać, nieznany, ale słodki, jak diabli kawałek ciasta. Zastawiała się, z którego powodu ją bardziej mdli: z przejedzenia, czy ilości cukru i innych świństw zawartych w tej kapitolskiej bombie cukierkowej.
W końcu, właśnie, kiedy wstała od stołu z zamiarem spędzenia reszta podróży najlepiej, jak się dało, czyli z samą sobą, do przedziału restauracyjnego wszedł jej "mentor". Miała zamiar go zignorować, jednak, nie dał jej się wyminąć, zagradzając ręką przejście.
- Przepraszam, mógłby się pan odsunąć z łaski swojej, czy mam się przeczołgać panu między nogami? - zapytała przesłodzonym tonem.
- Przyszedłem z tobą porozmawiać - odparł spokojnie, ignorując jej poprzednią wypowiedź..
- Ze mną? Pan wybaczy, ale nie mam najmniejszej ochoty na rozmowę, ale z tego, co wiem, panicz Haymitch Abernathy pewnie podejdzie do tego z większym entuzjazmem - odparła, po czym odwróciła się na pięcie i ruszyła w stronę drugich drzwi.
- W takim razie bardzo mi przykro, ale miałem zamiar porozmawiać właśnie z tobą - odpowiedział spkojnym tonem.
Rose przystanęła w pół kroku. Wyglądało na to, że tym razem nie uda jej się tak po prostu jego zbyć. Z ostentacyjnym westchnieniem odwróciła się na pięcie i ze zbolałą miną usiadła na kanapie, podpierając głowę ręką.
- No to wal pan - im szybciej to załatwimy, tym szybciej będę miała spokój, tak?
- Dokładnie. Podoba mi się o wiele bardziej to podejście - odpowiedział, sadowiąc się naprzeciwko dziewczyny. Na chwilę zapadła cisza. Zupełnie, jakby mentor zapomniał, co chciał powiedzieć, albo chciał zrobić na złość i przetrzymać ją dłużej za tamte złośliwości i brak kultury wobec starszych.
- A więc? - spytała w końcu, kiedy już miała dość tego milczenia.
- A więc chciałem z tobą, tak, jak z każdym z waszych trybutów, porozmawiać o jakiejś strategii, planie przetrwania, umiejętnościach - Tu nastąpił moment, na wzięcie głębszego wdechu. - Ogólnie, chce ci pomóc, coś podpowiedzieć...
- Bardzo dziękuję za chęci, ale niestety, pan pozwoli, że odmówię - przerwała mu, znów siląc się przesłodzony i grzeczniutki ton.
- Potrzebujecie pomocy, jeśli chcecie przetrwać - odparł tak spokojnie, że Rose zaczęła się zastanawiać, gdzie on mieści tą całą swoją cierpliwość.
- Może inni, ja bardzo chętnie oddam pańskie rady i chęci innemu z naszych trybutów, jeśli mam być szczera...
- Aż tak zaślepia cię duma, że myślisz, iż uda ci się wygrać bez żadnej pomocy?
- Ale ja nic nie mówiłam o wygranej - odparła nieco zirytowanym tonem. - Nie spodziewam się dożyć połowy Igrzysk, a co dopiero wygrać!
- A gdyby... - zaczął, przybierając tajemniczą minę.
CZYTASZ
Nienawidzę cię! [FF Igrzyska Śmierci]
FanficNazywam się Rose. Mam szesnaście lat. Jestem córką młynarza i mieszkam w dystrykcie 12. Jesteśmy jedną z nielicznych rodzin, które jeszcze mają co do gara włożyć. Wiodę raczej spokojne życie - pomagam rodzicom w pracy, szyję, czasem, mimo sprzeciwu...