Rozdział 6

967 63 15
                                    

Podczas kolacji panowała ciężka, dość napięta atmosfera. Rose, może nieco snobistycznie, czuła, jakby wszystkich myśli były skierowane na nią. A przecież nawet nie była pewna, czy tamci dwaj rozmawiali akurat o niej! Tylko głupie przeczucie mówiło jej, iż coś jest w tym wszystkim nie tak, że powinna jeszcze bardziej uważać. To samo głupie przeczucie, które podpowiedziało jej,  że akurat ona zostanie wylosowana na igrzyska w tym roku.

O dziwo, jak to zdążyła zauwarzyć Dixie, żaden trybut nie rzucił się na jedzenie, jak wygłodniały dzikus. Pewnie dlatego, że w domu Rose zawsze było, co jeść, czasem mało, ale przynajmniej było. Albo po prostu przez ten cały stres kompletnie straciła apetyt. Tak, czy siak, reszta, która z początku ponawrzucała sobie na talerz połowę dostępnego jedzenia, po chwili, z wyraźnym trudem, nieco przystopowała swój apetyt.

Rose została w końcu, przy stole, jako ostatnia, jeszcze jedząc malutkimi kęsami, tak, żeby się nie porzygać, nieznany, ale słodki, jak diabli kawałek ciasta. Zastawiała się, z którego  powodu ją bardziej mdli: z przejedzenia, czy ilości cukru i innych świństw zawartych w tej kapitolskiej bombie cukierkowej.

W końcu, właśnie, kiedy wstała od stołu z zamiarem spędzenia reszta podróży najlepiej, jak się dało, czyli z samą sobą,  do przedziału restauracyjnego wszedł  jej "mentor". Miała zamiar go zignorować, jednak, nie dał jej się wyminąć, zagradzając ręką przejście.

- Przepraszam, mógłby się pan odsunąć z łaski swojej, czy mam się przeczołgać panu między nogami? - zapytała przesłodzonym tonem.

- Przyszedłem z tobą porozmawiać - odparł spokojnie, ignorując jej poprzednią wypowiedź..

- Ze mną? Pan wybaczy, ale nie mam najmniejszej ochoty na rozmowę, ale z tego, co wiem, panicz Haymitch Abernathy pewnie podejdzie do tego z większym entuzjazmem - odparła, po czym odwróciła się na pięcie i ruszyła w stronę drugich drzwi.

- W takim razie bardzo mi przykro, ale miałem zamiar porozmawiać właśnie z tobą - odpowiedział spkojnym tonem.

Rose przystanęła w pół kroku. Wyglądało na to, że tym razem nie uda jej się tak po prostu jego zbyć. Z ostentacyjnym westchnieniem odwróciła się na pięcie i ze zbolałą miną usiadła na kanapie, podpierając głowę ręką.

- No to wal pan - im szybciej to załatwimy, tym szybciej będę miała spokój, tak?

- Dokładnie. Podoba mi się o wiele bardziej to podejście - odpowiedział, sadowiąc się naprzeciwko dziewczyny. Na chwilę zapadła cisza. Zupełnie, jakby mentor zapomniał, co chciał powiedzieć, albo chciał zrobić na złość i przetrzymać ją dłużej za tamte złośliwości i brak kultury wobec starszych.

- A więc? - spytała w końcu, kiedy już miała dość tego milczenia.

- A więc chciałem z tobą, tak, jak z każdym z waszych trybutów, porozmawiać o jakiejś strategii, planie przetrwania, umiejętnościach - Tu nastąpił moment, na wzięcie głębszego wdechu. - Ogólnie, chce ci pomóc, coś podpowiedzieć...

- Bardzo dziękuję za chęci, ale niestety, pan pozwoli, że odmówię - przerwała mu, znów siląc się przesłodzony i grzeczniutki ton.

- Potrzebujecie pomocy, jeśli chcecie przetrwać - odparł tak spokojnie, że Rose zaczęła się zastanawiać, gdzie on mieści tą całą swoją cierpliwość.

- Może inni, ja bardzo chętnie oddam pańskie rady i chęci innemu z naszych trybutów, jeśli mam być szczera...

- Aż tak zaślepia cię duma, że myślisz, iż uda ci się wygrać bez żadnej pomocy? 

- Ale ja nic nie mówiłam o wygranej - odparła nieco zirytowanym tonem. - Nie spodziewam się dożyć połowy Igrzysk, a co dopiero wygrać!

- A gdyby... - zaczął, przybierając tajemniczą minę.

Nienawidzę cię! [FF Igrzyska Śmierci]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz