(0.25)

312 43 25
                                    


    Uśmiechnął się do kwiaciarki i zabrawszy bukiet, wyszedł z powrotem na ulicę, gdzie rozparty na drewnianej ławce czekał na niego Francis.

— Zdobyłeś numer?

    Feliciano uśmiechnął się i wyciągnął małą różową karteczkę wetkniętą za czerwoną wstążkę.

— Oczywiście, za kogo braciszek mnie ma? — roześmiał się i obrócił na pięcie, o mało nie wypuszczając kwiatów z rąk.

— Pochwaliłbym twoje talenty uwodziciela, ale to sprawiłoby tylko, że twoje ego urosłoby do jeszcze większych rozmiarów, a tego nie pragnę.

    Zamrugał i przekrzywił lekko głowę na jedną stronę.

— Uważasz, że jestem egocentryczny?

— Z pewnością — odparł Francis i prawdopodobnie dostrzegłszy, jak mina Feliciano trochę podupadła, dodał — Ale to nic złego, nikomu nie zaszkodziła jeszcze odrobina pewności siebie.

    Ruszyli chodnikiem, Feliciano cicho gwizdał, przerzucając bukiet z ręki do ręki. Francis szedł trochę za nim z ukontentowanym uśmiechem na twarzy. Powietrze było chłodne, jak to zwykle bywało tu w późnej jesieni.

— Wiesz, braciszku, uważam, że Bolonia nigdy nie wygląda piękniej, niż właśnie o tej porze roku — powiedział, odwracając się i idąc do tyłu, uśmiechnął się, odrzucając lekkim gestem swoje kasztanowe włosy z czoła.

— Zgodzę się — odrzekł — Uwielbiam przechadzać się ulicą, otulony w ciepły płaszcz. To świetna pogoda, aby się elegancko ubrać.

— Mmm, a braciszek tylko o tym — zawołał śpiewnie i odwróciwszy się, podbiegł kilka metrów do przodu.

    Okręcił się wokół latarni i zobaczywszy swoją brudną od schodzącej farby rękę, spojrzał na Francisa chytrze.

— Feli, mógłbyś tak nie biegać. Zachowuj się, jak przystoi na dżentelmena, który podbił przed chwilą serce damy.

— Och, ale przecież to właśnie przez to jestem taki szczęśliwy. Braciszek może mieć swoje sposoby na wyrażanie szczęścia — uśmiechnął się trochę ostrzej — Ja ich nie potrzebuję, jestem sobą.

Francis odwzajemnił jego uśmiech, swoim pobłażliwym, jego brwi lekko zbiegły się przy nasadzie nosa.

— Zarzucasz mi pozerstwo?

— Oczywiście, ale czy to nie część twojego charakteru, braciszku? To może być właśnie twój urok...

— Być może — powiedział odrobinę lekceważąco — Zatrzymujemy się gdzieś na obiad?

— Myślałem bardziej o ciastku, możemy zjeść później u mnie... W końcu muszę dostarczyć ten bukiet do kawiarni.

— Kim jest szczęśliwa wybranka?

— Wybranka? Ach, nie... to dowód mojej wdzięczności za wyświadczoną przysługę. Zobaczysz, jak znajdziemy się na miejscu.

— Cóż, pewnie zobaczę.

    Szli przez chwilę z ciszy, Feliciano zaczepił po drodze paru znajomych, a potem zatrzymał się przy betonowym filarze przed kinem.

— Podoba mi się — wskazał na plakat przedstawiający jakiś czarno-biały francuski film — Powinniśmy pójść.

— Pójdę z tobą po obiedzie, ale musisz mi obiecać, że zajrzysz ze mną do kilku sklepów.

— Dlaczego brzmi to, jakbyś się o coś ze mną targował? - zaśmiał się i uwiesił się na jego ramieniu — Oczywiście, że potowarzyszę ci w sklepie, wystarczyło tylko o tym wspomnieć. Znam kilka niezłych miejsc.

    Francis uśmiechnął się, choć Feliciano zauważył lekki grymas, jaki pojawił się na jego twarzy na niespełna sekundę. Spojrzał gdzieś w bok i niepomny na wyraźny dyskomfort, przysunął się jeszcze bliżej.

— Wiesz, braciszku — zaczął, nadal spoglądając w dal — Lovi powiedział mi kiedyś, że każdy ma w sobie trochę egocentryzmu, a tylko specjalne jednostki potrafią się go całkowicie wyzbyć, twierdzi, że na świecie altruistów jest bardzo mało, dlatego są tak wyjątkowi...

— Tak? — powiedział płasko i lekko ścisnął zimną dłoń Feliciano w swoją ciepłą, opatuloną w zamszową rękawiczkę — Nie sądziłem, że Romano ma tego rodzaju przemyślenia.

— Wee, rękawiczki braciszka są naprawdę przyjemne... — westchnął, opierając głowę na ramieniu Francisa, a blond włosy lekko łaskotały jego policzek — Lovi nie powiedział tego tak finezyjnie... ale zrozumiałem go i niedawno nawet zacząłem się z nim zgadzać.

    Z tym spojrzał na Francisa z niewinną ekspresją, na jaką potrafił się zdobyć.

— Uważam jednak też, że niektórzy mają tego egocentryzmu czasami zbyt dużo. Takich nazywa się egoistami albo, jak ja lubię ich nazywać... samolubami.

— I co z tymi samolubami, drogi Feli?

— Opisać ci ich zachowanie?

— A znasz, jakichś samolubów?

— Och, całe mnóstwo. Umiem ich rozpoznawać... Zwykle nie interesuje ich zbytnio co mam do powiedzenia, są znudzeni i często także, zupełnie nieświadomie, stawiają siebie w rozmowach na piedestale... traktują mnie, jak ucznia.

    Francis mruknął coś na sygnał, że zrozumiał i powiedział:

— To naprawdę okropni ludzie — przyznał z bolejącym westchnieniem.

— Ach, zgodzę się z tobą, najokropniejsi.

chyba chce nie być sam [prumano, past!spamano]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz