Rozdział Dwunasty

4.7K 229 19
                                    


Szła bardzo ciemnym korytarzem. Spróbowała wytężyć wzrok, lecz nie ujrzała nawet własnej sylwetki. Jej stopy poruszały się po mokrej posadzce, a zmarznięta szczęka zaczynała się trząść. Po chwili zorientowała się, że w kieszeni ma różdżkę. Drżącymi palcami wyjęła ją i szepnęła

- Lumos - Z jej różdżki wydobyło się światło. Dopiero teraz mogła swobodnie rozejrzeć się po pomieszczeniu, w jakim się znajdowała. Nie musiała długo się zastanawiać - Była w jaskini. Po ścianach spływała woda, a z sufitu zwieszały się stalaktyty. Odwróciła się, ale za nią znajdowało się to samo, co przed nią - ciemność. Postanowiła więc iść w przód, z nadzieją, że jest ku temu jakiś cel. Tunel był coraz węższy, a dziewczyna coraz bardziej zziębnięta. Z każdym jej wydechem z jej ust wydobywała się para, a z każdym jej krokiem jej nogi coraz bardziej odmawiały jej posłuszeństwa. Nie wiedziała czemu idzie tą jaskinią, ale czuła, że powinna znaleźć się na jej końcu. W pewnym momencie coś szarpnęło ją z tyłu za szatę. Automatycznie odwróciła się, ale nic nie ujrzała.

- Halo? - Rzuciła w przestrzeń. Jak na zawołanie ściany zaczęły przybliżać się do siebie. Puściła się biegiem, by uniknąć zgniecenia. Jednak nie udało jej się to. Gdy tylko próbowała się poruszyć, poczuła jak jej nogi sztywnieją. Była bardzo blisko swojego końca, więc zacisnęła powieki oczekując oślepiającego bólu. Jednak nic takiego się nie wydarzyło. Otworzyła oczy. W pierwszej chwili zdawało jej się, że jest na jakimś cmentarzysku. Jednak szybko zorientowała się, że jest to Kaplica zrobiona na wzór cmentarza. Rozejrzała się wokoło. Tu i ówdzie porozrzucane były znicze, a nad drzwiami wisiał krzyż. Drzwi... Szybko do nich podeszła. Były wilgotne i zimne. Chciała chwycić za klamkę, lecz usłyszała kroki. Wycofała się w najciemniejszy róg budynku i cicho czekała na jakiś znak. Nagle drzwi otworzyły się z hukiem, a do środka wparowały cztery zakapturzone postacie. Za ręce targali inne dwie postacie. Hermiona wyostrzyła wzrok. Ta dwójka jej kogoś niesamowicie przypominała...

- Nie wiemy o co chodzi... Kim jesteście? - Wyszeptał mężczyzna trzymany od tyłu za ręce.

- Mamo! Tato! - Wrzasnęła Hermiona z kąta, zanim zdążyła się opanować. Oni jej nie pamiętali... A do tego Kup właśnie ujawniła się czterem niebezpiecznym czarodziejom... Lecz oni nic nie usłyszeli...

- Czarny Pan byłby z nas dumny... - Powiedziała pierwsza postać zdejmując kaptur. Była to...

- No nie wierzę... Bailey... - Szepnęła Miona. Rzeczywiście dawno tej dziewczyny nie widziała. A więc śmierciożercy próbowali się zjednoczyć... Tylko po co łapią dwójkę niewinnych mugoli...? Siedziała w kącie nie mogąc się ruszyć ze strachu. Próbowała coś krzyknąć, ale oni zdawali się jej nie słyszeć. Śmierciożercy na jej oczach torturowali jej rodziców, a ona nic nie mogła zrobić... W końcu państwo Granger padło na posadzkę wykończeni torturami, a zakapturzone postacie opuściły pomieszczenie. Hermiona podbiegła do rodziców i próbowała coś zrobić, jednak nie mogła ich nawet dotknąć. Byli nieprzytomni, a ich jedyna córka siedziała obok łkając sobie w ręce. Każda minuta trwała jak godzina, a każdy jeden ruch zza drzwi sprawiał, że serce podchodziło jej do gardła. Spojrzała na zegarek i nie mogła uwierzyć własnym oczom. Minęły zaledwie dwie minuty! Rozejrzała się dookoła. Kaplica wyglądała tak samo jak wcześniej, ale tym razem zobaczyła mały wisiorek zawieszony na jednym ze zniczy. Podeszła do niego i mogła stwierdzić, że nie jest to wisiorek. Był to medalion Salazara Slytherina. Ten sam, którego zniszczył Ron rok temu. Był otwarty i stopiony od środka, jednak z tyłu medalionu zwisał kawałek czarnego materiału. Nie zdążyła się temu przyjrzeć, ponieważ do Kaplicy wróciła Bailey.

- Teraz z wami skończę na zawsze nędzne mugolaki... - Wyciągnęła różdżkę. Hermiona zaczęła krzyczeć wniebogłosy jednak jej głos był przytłumiony i jakby wydobywał się z bardzo daleka... Nie wiedziała jak, ale czuła, że się oddala... Zdążyła tylko zobaczyć zielone światło dochodzące z malej Kapliczki znajdującej się pośrodku pustyni...

***

Daleko, bardzo daleko od tego miejsca, w jednym z Hogwarckich łóżek obudziła się Gryfonka, Hermiona Granger. Dyszała nie mogąc się opanować, a jej całą twarz pokrywał pot. Wstała i pobiegła do pierwszej osoby, która przyszłajej do głowy. Zbiegła po marmurowych schodach prosto do Lochów i kiedy znalazła się przy ścianie, w której znajdowało się ukryte przejście do salonu Ślizgonów, zdała sobie sprawę, że nie zna hasła... Nie wiedziała co właściwie się stało, nie potrafiła odpowiedzieć sobie na żadne pytanie. Usiadła więc na zimnej posadzce i ukryła twarz w dłoniach. Nie wiedziała co ma ze sobą zrobić. Czy to możliwe, że śmierciożercy zjednoczyli się i kilka minut temu zabili swoje pierwsze ofiary...? Cóż być może kiedyś się tego dowie.

***~***

Jes­teśmy z te­go sa­mego ma­teriału co nasze sny.

Dramione - Zakazany owoc smakuje najlepiejOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz