Rozdział 3

469 33 0
                                    

JADE’S POV

- O mój Boże Perrie! – krzyknęłam.

Blondynka przez chwilę szarpała się z jakimś człowiekiem. Widziałam jak próbowała wyrwać się z jego uścisku. Było cholernie ciemno, ledwo dostrzegałam jakiekolwiek szczegóły. Duża latarnia stojąca naprzeciwko Audi Jamie, oświetlała tylko część parkingu. Zdawałam się widzieć zarys sylwetki mężczyzny, który gdy tylko mnie zobaczył zaczął uciekać. Carlos, wybiegł tuż za mną rzucając się w pogoń za podejrzanym facetem. Cała akcja trwała ułamki sekund. Podbiegłam do oszołomionej dziewczyny, która nic nie mówiąc wtuliła się w moje ramiona.

- Ej, ej spokojnie. – powiedziałam przytulając przyjaciółkę.

- J- Jade… - wyjąkała przerażona, a w jej oczach pojawiły się łzy.

- Nie bój się. Już jest dobrze. – zapewniłam mocniej przyciskając ją do siebie.

Dziewczyna położyła głowę na moim lewym ramieniu. Czułam jej ciepły oddech na karku co sprawiło, że przeszył mnie dziwny, ale przyjemny dreszcz. Ze strachu cała drżała, co chwilę wybuchając głośniejszymi falami płaczu.

– Już jesteś bezpieczna. Nie pozwolę żeby ktokolwiek Cię skrzywdził. – szepnęłam jej do ucha. Podniosła głowę patrząc mi głęboko w oczy. Po policzkach strugami spływał jej dzisiejszy makijaż. Przejechałam kciukiem po jej twarzy ścierając z niej rozmazany tusz. Dziewczyna otworzyła usta żeby coś powiedzieć, lecz ponownie się rozpłakała.

- Shh nic nie mów… - mruknęłam muskając palcem jej usta.

Całej sytuacji przyglądały się Leigh, Jesy i Jamie, ale nie to było teraz najważniejsze. Teraz najważniejsza była ona… Czułam się tak jak gdybyśmy były tylko we dwie. Totalnie nie zwracając na nie uwagi ponownie spojrzałam na Perrie. Roztrzęsiona dziewczyna objęła mnie w talii. Po paru minutach trochę się uspokoiła. Jej oddech wydawał się być już bardziej rytmiczny i płynny. Mimo wszystko nie odrywała się od mojego ciała. W ciemnościach zobaczyłam zbliżającego się Carlos’a.

- Niestety. – wysapał opierając dłonie o swoje kolana. – Nie udało mi się dorwać gnojka. Perrie wszystko ok? – spytał mierząc nas wzrokiem. Dziewczyna kiwnęła głową.

- Widziałem, że miał coś ostrego w ręku, chyba nóż… nic Ci nie zrobił? – kontynuował mężczyzna.

Słysząc to odskoczyłam od dziewczyny.

- Perrie nic Ci nie jest? – spytałam dokładniej przyglądając się przyjaciółce.

- Nic mi nie jest, kilka siniaków… nic więcej naprawdę. – odpowiedziała.

-  Tak czy inaczej powinniśmy jechać do szpitala! – zadecydowała Jamie. – Carlos otwórz samochód, Perrie wsiadaj do środka. Ktoś musi tutaj zamknąć…

- My się tym zajmiemy, jedźcie. – zaproponowała Jesy.

- Nie, tylko nie do szpitala! Wszystko jest ok. – zaprotestowała Perrie.

W sumie wcale jej się nie dziwiłam, obydwie nienawidzimy tego miejsca i wszystkiego co jest z nim związane. Mimo to, że na samą myśl o lekarzach uginały się pode mną nogi, udawałam twardą.

- Pezz proszę Cię, przecież wiesz, że to dla Twojego dobra. – odpowiedziałam próbując uzyskać trochę bardziej przekonujący ton.

- Nie, proszę… - wydukała niczym trzyletnie dziecko.

No dobra, muszę przyznać, że w tym momencie przypominała mi mnie, przed każdą wizytą u dentysty… Tak, tak mam prawie 20 lat i nadal przeraża mnie fakt pójścia na jakiekolwiek badania.

- Tylko Cię obejrzą, nic więcej. Obiecuję. – szepnęłam widząc strach w oczach przyjaciółki. Chyba zadziałało bo blondynka rzuciła mi krótkie, znaczące spojrzenie po czym skierowała się do samochodu. - Jadę z wami. – powiedziałam do Jamie, uchylając drzwi czerwonego Range Rover’a.

    Droga do szpitala nie zajęła nam dużo czasu. Carlos zręcznie przemykał ulicami zaspanego jeszcze Los Angeles. Było już około piątej nad ranem. Rozpędzony samochód niemalże płynął pustymi alejami. Jamie siedziała obok kierowcy, co chwilę czule spoglądając w jego stronę. Widać było jak bardzo dumna jest ze swojego narzeczonego. Chyba wszyscy byli pod wrażeniem zachowania mężczyzny. Nie każdy odważyłby się na spotkanie „sam na sam” z jakimś przestępcą, a on zaryzykował. Pezz siedziała obok mnie wpatrując się nieobecnym wzrokiem w okno. Lekko szturchnęłam ją łokciem uświadamiając, że dojechaliśmy.

- Idźcie już, my zaparkujemy i do was dołączymy. – powiedziała Jamie.

Blondynka wysiadła z auta tuż za mną i ruszyłyśmy w kierunku szpitala. Dopiero wtedy zorientowałam się, że dziewczyna ma na sobie tylko top i spódnicę. Musiało być jej bardzo zimno, ponieważ temperatura wyraźnie spadła. Odruchowo ściągnęłam z siebie marynarkę i zarzuciłam ją na ramiona przyjaciółki. Podążając w stronę oszklonych drzwi Perrie chwyciła moją dłoń. Spojrzałam na nią lekko zdezorientowana. Z reguły nie przepadałam za zbyt bliskim kontaktem z ludźmi, ale ta sytuacja wyjątkowo mi nie przeszkadzała. Wiedziałam, że jako dobra przyjaciółka muszę przy niej być i dodać jej otuchy.

    Weszłyśmy do jasnej sali, jak sądzę poczekalni. Dopiero przy całkowitym oświetleniu zauważyłam zadrapania i siniaki na rękach Perrie. Niestety nie miałyśmy szczęścia. Kiedy już miałam zaczepić jednego z lekarzy prosząc o konsultację, przyjechała karetka z zakrwawionym, młodym chłopakiem po jakieś bójce. Zrobiło mi się słabo, ale ostro grając przed Perrie udawałam, że nie zrobiło to na mnie najmniejszego wrażenia. Usiadłyśmy na plastikowych krzesłach. Dziewczyna oparła swoją głowę o moje ramie.

- Jak to jej nie przyjmie?! – usłyszałam nagle za plecami. – Pan chyba raczy żartować! – krzyknął znajomy głos.

Odwróciłam się i zobaczyłam awanturującą się Jamie.

- Kochanie, spokojnie… Poczekajmy… – Carlos próbował opanować sytuację, ale kobieta posłała mu tylko groźne spojrzenie kontynuując dyskusję. – Dobra, dobra idę na papierosa. – powiedział mężczyzna wychodząc ze szpitala.

Ostatecznie lekarz zgodził się przyjąć dziewczynę. Wstałam chcąc wejść razem z Jamie i Perrie do gabinetu, ale nasza menager zablokowała mi przejście.

- Jedź do domu. Nie róbmy przedstawienia.

- Chyba żartujesz, nie zostawię jej tu samej. – odpowiedziałam patrząc w stronę blondynki.

- Przecież jest z nami. Potem ją odwieziemy. Weź taksówkę i jedź do domu. – mruknęła podając mi pieniądze wyciągnięte z torebki.

- Jamie… - zaczęłam, ale przerwał mi głos lekarza dochodzący ze środka gabinetu:

- Perrie? Perrie Edwards? Zapraszam do środka.

- Bez dyskusji Jade. To polecenie służbowe. – syknęła, niemal wpychając blondynkę do środka. Drzwi od gabinetu zamknęły się, a ja zostałam sama w poczekalni.

Wściekła, uderzyłam pięścią w ścianę. Wyszłam na zewnątrz mijając Carlos’a. Facet zaczął coś do mnie mówić, ale zignorowałam go. Naprawdę czułam się beznadziejnie z myślą, że zostawiłam ją tam samą. W końcu parę godzin wcześniej obiecałam, że nie pozwolę, żeby stała jej się krzywda… A teraz co? Teraz idę ulicami tego pieprzonego Los Angeles i zupełnie nie wiem gdzie jestem i co ze sobą zrobić. Czuje się winna za to co się stało. Może gdybym z nią wtedy wyszła… Może gdybym kazała jej zostać i sprzątać po tej nieszczęsnej imprezie, nic by się nie stało?

Błądziłam po ulicach LA cały czas myśląc o tym co dzieje się w szpitalu. Sięgnęłam do kieszeni, żeby zadzwonić do Jamie.

- Cholera. – mruknęłam sama do siebie kiedy zorientowałam się, że podczas zamieszania, mój telefon wypadł mi z rąk i teraz pewnie leży gdzieś pod stolikiem w studio. No to pięknie. Jestem na jakimś zadupiu. Zero kontaktu z cywilizacją, do tego nie wiem co z moją przyjaciółką. Jedyne co przyszło mi do głowy to zaczepić kogoś i poprosić o telefon. Na jednym z podjazdów stał samochód obok którego kręcił się młody chłopak. Stwierdziłam, że to moja szansa.

Counter LoveOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz