VI - "Hahvulon"

1.1K 76 2
                                    

- Jestem reprezentantką pradawnej rasy, już wymarłej, lecz ciągle wspominanej przez ludność. Należę do rasy Hahvulon. Może nie słyszeliście o niej wiele, lecz mogę powiedzieć, że jest godna zapamiętania. - zaczęła Valkiria. Bracia kojarzyli tą starą rasę z legend, lecz nie wiedzieli czy jest prawdziwa. Teraz, gdy siedziała przed nimi Hahvulonka i chciała im wyjawić prawdziwą historię, byli pod wrażeniem.
-Zacznę może od tego, że jestem jedyną Hahvulonką, która jeszcze żyje. Nasza rasa była potężna w swej mocy. Słynęła z czarów, sprawności, inteligencji, długożywotności i przede wszystkim, ze zwierząt. We krwi mamy ujarzmianie dzikich bestii czy zdolność porozumiewania się ze stworzeniami wszystkich gatunków. Co prawda ja się dopiero uczę. Nie jestem jeszcze w pełni Hahvulonką, lecz posiadam częściowo opanowane moce i umiejętności. Gdybym miała teraz opowiedzieć wszystko o mojej rasie, nie zdążyłabym, bo jak widzę, większość krasnoludów już się spakowała, ale opowiem wam jedną, bardzo ważną historię.
- Zapowiada się ciekawie - powiedział Kili, przykładając dłonie do twarzy, leżąc na brzuchu i patrząc na Valkirię, jak małe dziecko.
- Jak pewnie słyszeliście, rasa elfów słynie z umiejętności walki i intelektu. Lecz była jedna bitwa, o której elfy nie dzielą się informacjami, bo ukrywają to dla siebie. Po prostu się tego boją. A zaczęło się od króla Thranduila, który za młodu bardzo nie lubił naszej rasy. Uważał, że jesteśmy zarozumiali, zbyt tajemniczy, nie potrafimy komunikować się z innymi rasami i jesteśmy odcięci od świata. Bał się nas, i tego, że możemy najechać na jego królestwo. Oczywiście my byliśmy bardzo spokojnym, uczciwym narodem i wszystkim staraliśmy się pomagać. Co nie wykluczało, że byliśmy potężni i niesamowicie zaprawieni w walce. 
Gdy nasz władca, Vilkas, dostał zawiadomienie, że rasie ludzi zagraża najazd orków, postanowił im pomóc, jak zresztą wszystkim potrzebującym. Zebrał niezbyt wielkie wojsko, bo tylko tylu było potrzebnych do stoczenia walki, i wyruszył na ziemie ludzi. Niestety, żeby dostać się tam jak najszybciej, musiał przebrnąć przez ziemie królestwa elfów, o czym od razu dowiedział się Thranduil. Nie chciał nas przepuścić i rozkazał, abyśmy zawrócili. My odmówiliśmy, argumentując przejazd jako skrót, by szybciej dotrzeć. Nie zaufał nam. Wysłał na nas wojsko liczące tysiąc elfów by nas zatrzymać! Spotkaliśmy się na polu. Nasz władca zawsze wybierał się z wojskiem na bitwy, więc wystąpił z szeregu i podążył do elfów, aby im wytłumaczyć, że nic im nie zrobimy, jeżeli nas przepuszczą. Oni w odpowiedzi ruszyli do boju. Vilkas nie był im dłużny więc zawrócił i kazał ruszyć do ataku. Wydał rozkaz, aby zaatakować ale nie zabić.
Bitwa przeszła do historii. Ledwie stu żołnierzy Hahvulońskich przeciwko tysiącu żołnierzom elfim. Trwało to niedługo. Przebieg był szybki i drastyczny. Pył unoszący się nad polem walki uniemożliwiał widoczność, w powietrzu głuchy szczęk metalu i ostrzy wrzynających się w skórę drażnił wrażliwe uszy wytrwałych żołnierzy. Połowa wojska wysłanego przez Thranduila została ogłuszona i pozbawiona przytomności. Druga postanowiła się wycofać, jednocześnie chańbiąc swój ród, albowiem elfy nigdy się nie poddają. Zostali pogonieni przez jeźdźców, którzy dojeżdżali ciut przerośnięte kare konie, obładowane zbroją i ekwipunkiem. Dudniły ciężkimi kopytami, powodując drżenie ziemi. Pewien odcinek drogi podgalopowali, by przepędzić elfów, następnie wrócili się, by iść razem z wojskiem na tereny ludzi. Cała akcja pomocy się udała, a król Thranduil znienawidził nas bez powodu. Sam rozpoczął rzeźnię, która dzięki dowództwu naszego władcy nie skończyła się tragicznie.

Valkiria skończyła mówić, wstała i poszła bez słowa odwiązać Draugra. Bracia dalej siedzieli. Patrzyli się na siebie z szeroko otwartymi oczyma. Nie mogli się otrząsnąc, ponieważ pierwszy raz usłyszeli coś tak drastycznego o elfach. Czyli jednak tamta bitwa była prawdziwa. Elfy zataiły to by nie zniszczyć sobie reputacji.
- Myślisz, że było więcej takich bitew ? - spytał Kili
- Wysoce prawdopodobne bracie - odpowiedział Fili
- Może namówimy ją by opowiedziała nam takich więcej? - zaczął - Strasznie mnie to zaciekawiło.
- Możemy spróbować.



- Jedziemy ! - krzyknął Thorin wychodzący ze stajni z osiodłanym koniem... A raczej kucem, na potrzeby wzrostowe. Konia jedynie miał Gandalf. Valkiria poszła za nim, a potem reszta krasnoludów. Bracia zerwali się i pobiegli po swoje konie. Szli pewien kawałek prowadząc zwierzęta za kantary. wtedy Valkiria dostrzegła, że jeden z kuców jest wolny. Pomyślała:
-Więc może nie są aż tak bezduszni jak myslałam. Pewnie mają jeszcze nadzieję, że Bilbo przybędzie. Ja również mam taką nadzieję.
Dobili do końca drogi miasteczka i wsiedli na kucyki. Valkiria wskoczyła na panterę i okrążyła Thorina, następnie udała się na sam koniec szeregu, robiąc mu na złość. On tylko przewrócił oczami próbując nie wybuchnąć, a Hahvulonka miała z tego satysfakcję. Dojechali do granicy małego lasku, po czym do ich uszu dobił się dźwięk krzyczącego hobbita. Wszystkim pojawił się uśmiech na twarzach.









************************

Po długaśnej przerwie wreszcie jest rozdział. Widzę ,że coraz więcej osób czyta moje fanfiction. Chcę wam SERDECZNIE PODZIĘKOWAĆ !!! Jesteście kochani :*
_Sowcia_


"Ostatnia z rodu"Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz