Rozdział Osiemnasty

2K 195 12
                                    

   — Zgódź się, w końcu co ci szkodzi. Ten twój ukochany, żałosny człowiek i tak się o tym nie dowie — wypowiedział trochę ciszej i bardziej kusząco Civan.

   Dante po usłyszeniu tych słów pozostał wciąż niewzruszony postawą Civana. Nie chciał dać mu jeszcze większej satysfakcji, którą i tak już zyskał przez jego przyjście. Zresztą i tak wolał pozostać chłodny w stosunku do niego, bo na nic ponadto nie zasługiwał. Jedynym co do niego czuł było obrzydzenie i złość. Chociaż słowo złość było zbyt łagodne. Był wściekły.

   — To jak będzie? — zapytał czekając niecierpliwie na odpowiedź Civan wciąż się od niego nie odklejając.

   Bestia czując, że zdecydowanie musi w końcu podjąć decyzję zdała sobie sprawę jakie ma możliwości w owej sytuacji. Nie było prawie żadnych ograniczeni, więc mógł zrobić prawie wszystko. Ucieszyło go to na tyle, że na jego usta wpełzł ohydny uśmiech, który tak naprawdę nie zwiastował nic dobrego. Civan doskonale zdawał sobie z tego sprawę, ale wiedział też, że to nieuniknione. Nie dało się uciec przed przeznaczeniem.

   Po tylu latach cierpień i znoszenia wszystkiego w ciszy wreszcie miał dostać to czego chciał od zawsze. Tym, czego pragnął była śmierć, która jako jedyna w całym jego życiu czekała na niego z rozpostartymi rękoma. W dodatku miał zginąć z rąk osoby, którą kochał, nic lepszego nie mogło go już spotkać. Pomimo rozstania parę lat wcześniej jego uczucia nie zmieniły się ani trochę, choć zdawał sobie sprawę, że to nie on jest Przeznaczonym Dantego to i tak nie potrafił odpuścić.

   Cały ten teatrzyk miał się właśnie zakończyć. Nawet udawanie kreowanej przez tyle lat postaci stworzonej do obrony siebie przed światem zewnętrznym nie miało sensu. Nagle zaczął żałować wszystkiego, co zrobił, na przykład tych okropieństw, które robił przez tyle czasu Nice i innym. Wiedział, że stał się gorszy niż jego ojciec i to, co uskuteczniał. Pragnął zapomnieć tak bardzo, że posunął się zdecydowanie za daleko.

   Po chwili spoglądania w złote tęczówki, których zawsze sam chciał być posiadaczem przymknął oczy, przeczuwał plan Dantego dlatego się nie sprzeciwiał. Poczuł delikatne muśnięcie warg. Nie miał odwrotu, Dante zrobi to o co prosił tym samym go zabijając, miał tego pewność, ponieważ przeważnie tak zaczynał pocałunek, a chęć mordu była wyczuwalna z daleka. Czując ciepły i niezwykle miły dotyk na policzku utwierdził się w swoim przekonaniu.

   Mimo wszystko poczuł to, co zwykle w takich momentach. Był wciąż głupio oraz bezgranicznie zakochany, jak zwykły idiota liczący na więcej, którym był. Myśląc nad tym wszystkim nagle upuścił szklankę trzymaną przez cały czas w dłoni. Nie do końca wiedział jakim cudem nie potrafił jej utrzymać, ale rozmyślenia oraz leżące szkło skutecznie pomogło mu zignorować działanie Dantego, który pogłębiał pocałunek.

   Wszystko skończyło się, gdy Civan upadł na kolana, prosto na rozbite szkło. Zaczął dławić się krwią i nie mógł tego powstrzymać. Sprawiło to, że jego oczy zrobiły się szkliste, a potem łzy zaczęły mieszać się z krwią. Wyglądał żałośnie, a to wszystko bolało, jak cholera. Kiedy Civan pluł krwią kalecząc sobie ręce na rozbitym szkle Dante wyszczerzył się niczym najgorszy potwór. Patrzenie na jego cierpienie sprawiało mu niezwykłą przyjemność.

   — Wreszcie zdechnę, musisz być kurewsko szczęśliwy — wypowiedział w końcu Civan pomiędzy kolejnym dławieniem się, a pluciem.

   — Nawet nie wiesz, jak bardzo — syknął jadowicie Dante nieprzerwanie czerpiąc frajdę z tego, co się działo.

   — Ale wiesz, jest jeszcze jedna sprawa — powiedział Civan zaraz po wyrzuceniu z siebie kolejnej porcji posoki.

   — Jakoś nie bardzo chcę słuchać. Ostatniej prośby wysłuchałem, więcej nie zamierzam słuchać więcej — odparł nonszalancko z dosyć niewesołą miną. Wolał w ciszy patrzeć, jak Civan umiera niż jeszcze go znosić.

(Nie)Przerażająca BestiaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz