4 sierpień 2016 r.
-Wody! - krzyknęłam z całych sił, po czym opadłam bezwładnie na łóżko. Oddychałam łapczywie oraz bardzo głośno, jakby w pokoju uciekało całe powietrze.
Dzisiejszy dzień był jednym z gorszych. Czułam, że uchodzi ze mnie życie. Choroba wykańczała mnie tak, że czasami nie mogłam oddychać, a serce niemal mi stawało.
-Panienko, już idę! - zawołała Amanda z kuchni.
Po kilkunastu sekundach pojawiła się w drzwiach z poważną miną. Szybko podeszła do mnie z tacą, na której znajdowała się szklanka. Opiekunka podała mi wodę, a ja ją wypiłam jednym haustem. Pustą szklankę położyłam na stoliku nocnym.
-Kiedy to się skończy... - wyjąkałam sama do siebie. Przewróciłam się na lewy bok i nieudolnie próbowałam zdjąć trampki.
-Może... ja pomogę... - zaproponowała niepewnym głosem Amanda. Nadal się mnie bała. Gdybym była w lepszej formie, zaśmiałabym się na cały dom. Jednak choroba nie pozwalała mi na to, więc opiekunka zaczęła mnie przebierać.
Pamiętam, jak ponad pół roku temu w Hallowen postanowiłam z przyjacielem zrobić ,,mały" żarcik Amandzie. Mimo jej zakazów, wyszłam przez okno, aby straszyć dzieciaki chodzące po cukierki. Siedziała do późna w domu cioci Clark i czekała na mnie. Po północy zaczęliśmy pukać we wszystkie okna na parterze. Arthur, mój najlepszy przyjaciel, przebrał się za Chewbacce i zakradł się do pokoju kobiety. Powiem tak - nie wiedziałam, że da się tak głośno krzyczeć.
Przed chorobą byłam zbuntowaną nastolatką, którą nie dało się opanować. Ciągle znikałam z domu z moimi znajomymi. Robiliśmy rzeczy, z których moja mama nie byłaby dumna.
-Mama... - wyszeptałam powoli i niewyraźnie. To słowo stało się dla mnie obce, jakby nigdy nie istniało. W oczach pojawiły mi się łzy, lecz szybko je powstrzymałam. Nie mogłam sobie pozwolić na chwilę słabości. Choroba już dość mi ich przysporzyła.
Po pięciu minutach byłam już przebrana w czarną koszulę nocną. Popatrzyłam na Amandę i skinieniem głowy kazałam jej wyjść. Nie mogłam zdobyć się na słowa wdzięczności.
Nagle sobie coś przypomniałam.
-Amanda! - zawołałam najgłośniej, jak mogłam. Jednak z moich ust wydobył się jedynie niezrozumiały pisk. Opiekunka odwróciła się i spojrzała na mnie przerażona. Odchrząknęłam. - Ciotka Clark... Kiedy?
Na moje słowa trochę się uspokoiła. Pewnie myślała, że znowu się gorzej poczułam i będzie musiała przez całą noc się mną zajmować.
-Twoja ciocia wróci za kilka dni, niech się panienka nie martwi - powiedziała niepewnie, lecz głośno.
-A czy wiesz gdzie...
-Wiele razy powtarzałam, że nie mam pojęcia, gdzie Pani Clark wyjechała - kłamała. Widziałam to po jej oczach. - Wrócę do panienki jutro z samego rana.
Westchnęłam.
Amanda jest miłą i ułożoną kobietą bliską trzydziestki. Szatynka, przy kości, łagodne spojrzenie. Twarz miała ładną, jednakże już pokrytą wieloma zmarszczkami. To przez jej ciężką pracę, gdyż musi utrzymać trójkę dzieci. Niestety, jest wdową.
-Dobrze, możesz odejść - przykryłam się kołdrą po nos i obserwowałam jak wychodzi.
Ostatkiem sił podparłam się na łokciu i poprawiłam poduszkę, aby była wyżej. Następnie ułożyłam się twarzą do dużego okna, któro znajdowało się na drugim końcu pokoju. W tej pozycji mogłam zasypiać oraz obserwować, jak Londyn zapada w sen. Była pełnia księżyca, więc widziałam całe miasto.
Znowu zostałam sama dużym domu. Przyzwyczaiłam się do tego. Ciotka Clark zaopiekowała się mną zaraz po śmierci moich rodziców, czyli mijają już dwa lata od kiedy mieszkam w Londynie. Jest ona kobietą drobną, lecz srogą oraz bardzo niemiłą. Ciotka zawsze chodzi ubrana na czarno, nawet swoje bardzo długie włosy ma w tym kolorze. Jest piękna, lecz odstrasza charakterem. Wszyscy w dzielnicy się jej boją. Ciotka jest dla mnie największą zagadką. Znika na wiele tygodni, po czym wraca, jak gdyby nigdy nic. W dodatku nie pracuje, a ma ogromną ilość pieniędzy.
Na samym początku zapytałam się, skąd posiada taką ilość kapitału. Odpowiedziała, że jej rodzice przepisali na nią majątek. Nie uwierzyłam jej. Mój tata, a jej brat, mówił że nie miała z nimi żadnego kontaktu, ponieważ wyrzucili ją z domu. Zaszła w niechcianą ciążę, którą prawdopodobnie usunęła. To jeszcze bardziej rozwścieczyło jej rodziców, którzy byli bardzo zagorzałymi katolikami.
Nagle poczułam, że coś pali moje płuca. Szybko wstałam, lecz zaraz po tym upadłam na kolana. Zaczęłam kaszleć, łapczywie próbowałam wychwycić powietrze płucami, lecz nic mi to nie dawało. Czułam, że muszę zwymiotować. Z moich ust popłynęła krew. Wyplułam ją na podłogę i lekko się nią zakrztusiłam. Parę minut siedziałam na podłodze i czekałam, aż kaszel ustanie. Wzięłam chusteczki ze stolika obok łóżka i zaczęłam wycierać krew z mojej twarzy. W ustach miałam metaliczny posmak. Dwa razy splunęłam na podłogę, aby się go choć trochę pozbyć.
Podczas wycierania podłogi zastanawiałam się, czy umrę. Moja choroba była bardzo dziwna. Napadała mnie nagle, bez ostrzeżenia. Symptomy za każdym razem były różne. Tydzień temu wszystkie mięśnie bolały mnie tak, jakby ktoś próbował je rozedrzeć na małe kawałeczki. Kilka razy zemdlałam z bólu. Choroba nadchodziła nagle, bez ostrzeżenia. W tym tempie również się kończyła. Pomiędzy ,,napadami" ciągle byłam zmęczona i bolała mnie głowa.
,,To nic takiego, zwykłe zatrucie" - powiedział miejscowy doktor David Evans, gdy półtora tygodnia temu wymiotowałam wszystkim, nawet śliną. Za każdym razem miał powód, aby nie skierować mnie do szpitala na badania. Zamiast tego dawał mi okropny syrop, który w ogóle nie pomagał. Doktor coś ukrywał, czułam to. Gdyby nie uciążliwa choroba wymusiłabym, aby w końcu zaczął mnie porządnie leczyć i odesłał mnie do lekarzy, którzy dowiedzą się, co mi jest. Arthur z pewnością by mi pomógł. Jednakże brakowało mi sił, aby wstać z łóżka czy zdjąć trampki. W takim stanie nie mogłam wdać się w kolejną kłótnię lub, co się często zdarzało, bójkę. Ciekawe, co wymyśli teraz, gdy mu powiem, że wymiotowałam krwią. A może po prostu umieram na jakąś okropną chorobę i nie chcą mnie dołować tuż przed śmiercią...
Chwiejnym krokiem udałam się do łazienki, która znajdowała się obok mojego pokoju. Weszłam do środka i zaświeciłam światło. Przymrużyłam oczy i odwróciłam gwałtownie głowę w stronę korytarza, gdzie panował półmrok. Nagły błysk sprawił, że ból głowy z sekundy na sekundę wzrastał. Oswajając się ze światłem, powoli i niezdarnie podeszłam do umywalki, chcąc obmyć twarz, razem z kawałkiem moich ciemnobrązowych włosów, które były oblepione krwią. Gdy odkręcałam korek, spojrzałam w lustro.
Krzyknęłam z całych sił, jednak wydobył się z moich ust jedynie żałosny skowyt.
-Co... co to jest... - szepnęłam.
Lewą tęczówkę miałam zabarwioną na czarno. Prawe oko miałam błękitne, takie jak zawsze. Przerażona przybliżyłam się do lustra, aby z bliska przyjrzeć się temu zjawisku. Zdumiona stwierdziłam, że kolor źrenicy wtapiał się w tęczówkę. Oko było całkowicie czarne. Nie granatowe, czy ciemnobrązowe. Po prostu czarne, jak bezgwiezdna noc.
Szybkim ruchem okręciłam korek z niebieską naklejką. Z kranu poleciała chłodna woda. Niedokładnie obmyłam nią twarz, niezrażona faktem, iż czułam się, jakbym wcierała w skórę kostki lodu. Do kubeczka nalałam wody, którą wypiłam, mimo że miałam zamiar wypluć ją wraz z resztkami krwi. Nie zdawałam sobie sprawy, że jestem tak spragniona. Znów poczułam metaliczny smak krwi. Zniesmaczoną miną wróciłam do pokoju i rzuciłam się na posłanie. Wtuliłam się w miękki koc i zamknęłam oczy. Byłam kompletnie zmęczona.
-To tylko sen... - wyszeptałam do siebie.
Wiedziałam, że nie mówię prawdy. Czarne oko to kolejny symptom, który mógł już zwiastować pewną śmierć. Jednakże te słowa, choć to ja je wypowiedziałam, przyniosły mi dziwną ulgę.
Ostatnią rzeczą, o jakiej pomyślałam przed odpłynięciem do krainy snów, to czarne oczy intensywnie wpatrujące się we mnie.
CZYTASZ
Cień Nadziei
FantasyJasmine posiada zbyt wielką moc, by móc nad nią zapanować. A to wszystko przez Imperium, które zniszczyło całkowicie jej życie. Teraz pragną jej mocy w zapanowaniu nad światem. Tysiące niewinnych istnień. Wokół dziewczyny plątają się sami wrogowie...