2.

473 26 6
                                    


Kocmołuchy i bałwany

Playlist: Linkin Park ft. Kiiara – Heavy

Pokonując ostatni zakręt drogi, zacisnęłam ręce na kierownicy tak mocno, że pobielały mi kłykcie. Przed oczami miałam wizję mojego samochodu spadającego w przepaść. Ze mną w środku. I bez żądnych szans na przeżycie. Mimowolnie zadrżałam i jeszcze bardziej spięłam mięśnie. Gdybym faktycznie wpadła w poślizg, prawdopodobnie nawet bym nie zareagowała, tak bardzo byłam spięta. Na szczęście pokonałam zakręt bez niespodzianek, a następnym co zobaczyłam, była mała, drewniana chatka, stojąca samotnie na uboczu.

Wjechałam samochodem w burdę śniegu, ale mało się tym przejęłam. Wyskoczyłam z samochodu i w tej samej sekundzie pożałowałam. Zima w Krakowie nie umywała się do tej tutaj. Śnieg sięgał mi do połowy łydki, buty jedynie ociupinkę za kostkę. Pisnęłam, czując przenikliwe zimno, które tylko się zwiększało z każdym ruchem, a ja naprawdę nie potrafiłam opanować się na tyle, by przestać przestępować z nogi na nogę. W efekcie nazbierałam kilo śniegu do butów. Ale w końcu nie ma tego złego – wodę na herbatę już miałam.

Sięgnęłam na tylne siedzenie po swoją torebkę i małą walizkę, do której się spakowałam. Musiałam się przy tym nieźle nagimnastykować, ale nie zamierzałam ponownie przeżywać katuszy tylko po to, by otworzyć tylne drzwi. W końcu walizka wypadła z samochodu, a razem z nią wypadłam ja. A moje auto najwyraźniej poczuło, że sprawiedliwości stało się zadość, skoro teraz ja wpadłam w zaspę, i postanowiło zatrzasnąć drzwi. Nie pytajcie, która idiotka zostawiła kluczyki w stacyjce.

Tak sobie leżałam w tym śniegu, czując jak odmarzają mi kończyny (jesienny płaszczyk to w końcu odpowiednik puchowej kurtki zimowej w Krakowie) i stwierdziłam, że to miejsce było naprawdę piękne.

Naokoło same drzewa, teraz przykryte świeżą warstwą śniegu, w oddali majaczyły szczyty gór, a gdyby popatrzyć w dół... Ale w dół to ja wolałam nie patrzeć.

Westchnęłam głęboko i zacisnęłam zęby, kiedy śnieg dostał mi się za kołnierz. Wygramoliłam się z góry śniegu, otrzepując tyłek. Sięgnęłam po leżącą obok walizkę i ruszyłam do drzwi. Klucze na szczęście miałam w torebce, którą zdążyłam wyciągnąć z samochodu, zanim mnie wykiwał. Chwilę się męczyłam z zamkiem. Już nawet zaczęłam myśleć, że pomyliłam klucze albo chatki (chociaż Damian miał tylko jedną), ale na szczęście zamek się odblokował, a drzwi otworzyły.

Bałagan.

Takie było pierwsze wrażenie. Pozornie wszystko było na miejscu, ale warstwa kurzu zebrała się nawet na klamce. Z zewnątrz. Przemknęło mi przez myśl, żeby podziękować ordynatorowi za dwa tygodnie urlopu, bo w dwa dni bym tego nie ogarnęła.

Szybko okazało się, że moje podziękowania byłyby jednak przedwczesne. Zakasałam rękawy i w dwie godziny odnalazłam Atlantydę pod warstwą mułu. Zmęczona usiadłam na kanapie, naciągając na siebie koc. Mogłam pomyśleć o drewnie do kominka zanim zrobiło się całkiem ciemno, a skoro za głupotę trzeba płacić, to czekała mnie noc ze szczękaniem zębami w tle.

Koc niewiele dał, nadal się trzęsłam. Wstałam i ruszyłam do kuchni, by postawić w czajniku wodę. Obeszło się bez wyciskania wody z butów – rury działały bez zarzutów. Może tylko przeraźliwie skrzypiały, ale nie miałam sąsiadów, którzy mogliby się poskarżyć, więc nie musiałam się przejmować.

Zamiast herbaty, zrobiłam sobie kakao. Dużo lepsze byłoby z mlekiem, ale nie przewidziałam go na swojej krótkiej liście zakupów.

Z gorącym kubkiem w dłoniach usiadłam na parapecie, otulając się kocem. Zadarłam głowę w górę i patrzyłam w gwiazdy rozsiane tysiącami, a może i milionami, po całym niebie. Były jak na wyciągnięcie ręki.

The Greatest Snowman // CHRISTMAS SHORT STORYOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz