Prolog

45 1 1
                                    

Dwudziesty Czwarty grudzień 1999. Beacon Hill

Gdyby jej rodzice żyli, nie pozwoliliby na to, aby podjęła się takiej pracy. Ale nie żyją, a Ona musi zapewnić sobie i młodszemu Bratu wyżywienie i schronienie.

Siedemnastoletnia Kei Lank, długonoga blondynka o krystalicznie niebieskich oczach niczym anioł, wcale aniołem nie jest. Niczym enigma, wpada w trans, nie bacząc na konsekwencje, nie bacząc na zło i okrucieństwa jakie przy tym czyni. Wie jedno, musi ochronić Brata. Musi zapewnić mu lepszy los, niż jej i jej rodziców.

Kolejna działka, kolejne sto dolarów w kieszeni. Kolejny trup.

Zdając sobie sprawę ile ludzi zabija za sto dolarów, nie powstrzymuje się od wyciągnięcia w stronę progowych narkomanów, którzy szukają chwilowego zaspokojenia, nie wiedząc że ich życie po tej dawce się kończy. Ona wie, co daje, wie co tworzy i wie co się może stać, ale nie zatrzymuje się przed zarobieniem pieniędzy, kupieniem jedzenia i opłacenia małej kawalerki na przedmieściu marginesu ludzi. Wie, że jeżeli nie będzie miała pieniędzy, nie będzie jedzenia i mieszkania. Jej Brat szybko zachoruje i się wygłodzi, odwodni, umrze. Wzdryga się na tę myśl.

On jest dobry, myśli, nie to co ludzie którzy nie mają w siebie wiary, którzy się niszczą i chcą umrzeć.

Kolejna działka, kolejne sto dolarów w kieszeni. Kolejny trup.

Nie zostaje przy tym jak zdegradowany do poziomu zwierzęcia człowiek rozpakowuje ze sreberka śmiertelny proszek, odchodzi szybko i wraca do domu, aby przygotować kolejne porcje dla spragnionych ukojenia bólów i wykonania kolejnego kroku zbliżających ich do śmierci, narkomanów. Krusząc acatar, wsypuje ponad gram do pojemnika, mieszając ze skruszonym szkłem, zalewając rozpuszczalnikiem i kilkoma kroplami benzyny. Gotowy proszek ociekający drażniącym zapachem, wysypuje do sreberka i daje do dziury w ścianie. Schnie do wieczora, potem dawkuje i przesypuje do samarek. Narkotyk gotowy, a ona wieczorem robi zakupy i przygotowuje kolacje dla Brata.

- Siostrzyczko,musisz mi dać kieszonkowe na wycieczkę do Atlanty. - mówi Max, jedząc parujące spaghetti. - To już jutro.

- Zostawię Ci na stole, dobrze?

- Znowu Cię nie będzie na noc w domu?

Dziewczyna uśmiecha się, obrócona do chłopczyka plecami, zmywając brudny garnek z sosu.

- Idę na nocną zmianę do pracy. Przykro mi, że nie mogę zostać z Tobą w wigilię.

- Nie szkodzi, jeszcze nie napisałem listu do mikołaja.

- Pora to wreszcie zrobić, Maxie.

W ciszy dojada kolację, idzie się grzecznie myć i wędruje do swojego pokoju. Gdy jest pewna że nie wyjdzie ze swojego pokoju, wyjmuje smarki napełnione migoczącymi pod lampę proszkami, pakuje je do sekretnej kieszeni zimowej kurtki i wychodzi z domu, zamykając drzwi na klucz.

Kolejna noc. Kolejne siedlisko zmarłych narkomanów.

NarkomankaWhere stories live. Discover now