Epilog

8 1 0
                                    

Dwa tygodnie później

Pierwszy raz była w białym domu, i żałowała że nie ubrała się lepiej. Z uwagą przyglądała się każdemu detalowi, uważając na każdy drogi wazon, krzesło, obraz czy nawet barierki z akcentami złota. Nie dotykała niczego, idąc u boku Kin Uchihy, kobiety która miała osądzić jej los. Tak przynajmniej w tym momencie myślała, nie mając pojęcia co ją czeka gdy dojdą na wyznaczone miejsce.

Miała wrażenie że idą po kręconych schodach wiecznie, Że czerwony dywan się nie kończy. Czuła że się stresuje, że piszczel ją boli i nos pulsuje. Mimo udzielonej pomocy medycznej i opieki ortopedy, nadal ją wszystko bolało. Nadal czuła się jakby miała zaraz umrzeć. Odruchowo położyła dłoń na brzuchu, przypominając sobie o Rileyu. Dziecko niechciane, ale pokochała go. Dominik pomógł jej je urodzić, wychować, pomógł jej ze wszystkim. Ta myśl utrzymywała ją przy życiu, pozwalała jej iść przed siebie, nie bacząc na przeciwności. Nie patrząc się na piękną Agentkę, przystanęły obie przy podwójnych białych drzwiach. Serce Kei przyśpieszyło rytmu.

- Czekają na nas. - powiedziała Kin.

Kto na nas czeka?, pomyślała Kei, jeszcze bardziej się stresując. Wzdrygnęła się gdy dwóch mężczyzn ubranych w garnitury otworzyło od wewnątrz drzwi, i zdumiała się pięknym wystrojem pomieszczenia, myśląc o innych pokojach które tak zostały wystrojone. O każdym ornamencie ze złota. Usiadła jak posłuszny pies na jednym z foteli, bojąc się że go uszkodzi. Dwóch mężczyzn którzy otworzyli im drzwi, stanęli przy nich po obu ich stronach. Poczuła się bezpieczna, mimo osądu jaki na nią zaraz padnie. Nie mogła do siebie tego przyjąć. Że może stracić Synka. Że może nie zobaczyć jak dorasta. Jak mówi pierwsze słowa. Jak uczy się chodzić. Jedyne co zapamiętała to, to że miał oczy po Tacie. I włosy po Mamie.

- Nie denerwuj się, Kei. - powiedziała Kin. - Chcemy tylko porozmawiać.

Chcemy? Ale kto?

Nie dostała tak prędko odpowiedzi. Siedziały z kobietą i mężczyznami w garniturze, dosyć długo w ciszy. Nagłe pukanie w drzwi sprawiło że blondynka podskoczyła na swoim miejscu, podrywając się na równe nogi, widząc szykowanie ubranych mężczyzn. Jeden, ciemnoskóry, przypominał jej kogoś ale nie wiedziała kogo. Drugi, o ziarnistej cerze i szerokich ramionach, przypominał jej raczej goryla, o posturze dosyć masywnej i krzaczastych brwiach, gdy się do niej uśmiechnął, aż się wzdrygnęła.

- Niech Pani usiądzie, Pani Lank. - poprosił murzyn. - Nie zrobimy Pani krzywdy.

- Kim Pan jest? - Spytała, siadając.

Roześmiał się, ale wcale jej nie ulżyło, trochę ją zemdliło od bieli jego zębów, które nie zlały się z ciemną karnacją. Coś jej zaświtało, ale zrobiła wyjątkowo głupią minę, że nawet Kin i goryl się zaśmiali.

- Rozmawiasz z prezydentem Stanów Zjednoczonych, Panienko.

- P-prezydentem?

Przytaknął, siadając wygodnie na kanapie. Teraz zrozumiała dlaczego gdy wszedł, skądś go kojarzyła, i teraz wie skąd. Spaliła soczystego rumieńca, stresując się jeszcze bardziej gdy ciemnoskóry zaśmiał się jeszcze donośniej.

- Nic się nie stało, Pani Lank. - powiedział, machając na to dłonią. - Na pewno nie miała Pani czasu na oglądanie telewizji.

- Niezbyt interesowałam się polityką.

- Nie jesteśmy tutaj aby rozmawiać o mnie. - powiedział szczerze. - Chcieliśmy porozmawiać o Pani. Nie przyjechał z Tobą Lekarz Sądowy? - Murzyn zwrócił się do Kin. Pokręciła głową. - Miałem nadzieję że trochę opowie nam o tym dopalaczu, który stworzyła Pani Lank.

NarkomankaWhere stories live. Discover now