Rozdział Czwarty

17 0 0
                                    

Drugi Dzień Świąt

Magia pików, prysnęła tak samo jak magia świąt, gdy Orihara Izaya ujrzał w drzwiach swojego mieszkania, swoich rodziców.

- Skarbie, ale Ty schudłeś! - powiedziała matka, nie pytając się czy może wejść, przepchnęła się w drzwiach i z siatkami pełnymi jedzenia zbombardowała jego kuchnię. - Ale tu pustki! Gdzie jest choinka? Dlaczego miska dla psa jest pusta? Izaya!

- Ignoruj ją. Katie jak zwykle przesadza. - powiedział Ojciec, ściskając sobie porządnie rękę z synem. - Mogę?

- Nie krępuj się. - Idź w ślady mamy, pomyślał przepuszczając go w drzwiach.

Ojciec poszedł w ślady mamy, bo ruszył do kuchni i pomógł jej wyciągać pojemniki i słoiki z siatek, pakując je do małej lodówki przy nieużywanym od lat piekarniku i zabrudzonej kuchence. Z westchnięciem mężczyzna zamknął drzwi i ubrał dresy w salonie, będąc w samej bieliźnie, przeglądając swoje środki czystości jakie rozwalił na stoliku i pobierał z nich próbki. Na stoliku przed telewizorem stał domestos, cif i kret. Więcej nie posiadał, więc próbek były tylko trzy fiolki.

Matka z kuchni krzyknęła, gdy zobaczyła co jej Syn robi, a zbierał próbki do foliowego woreczka.

- Co Ty wyprawiasz, Izaya?! Coś nas ominęło?

- Oddaje to do badań.

- Jakich badań?!

Kolejny krzyk, kolejne westchnięcie mężczyzny.

- W przeciwieństwie do was, mam zawalone święta pracą. Zresztą, nie mogę ujawniać informacji w tym śledztwie.

- Dlaczego? - spytał Ojciec, odpalając papierosa. - Znowu jakiś seryjny morderca?

Mężczyzna wyciągnął spod łóżka popielniczkę jaką zawsze trzymał, gdy Ojciec przyjeżdżał i postawił mu ją na komodzie obok przejścia do kuchni z salonu.

- Powiedzmy. Mamo, po co przywiozłaś psu karmę?

- Jak to po co? - oburzyła się Kat. - Głodzisz go! Nie ma cię wiecznie w domu, a biedny pies zdycha! Nie po to Ci go kupiliśmy, żebyś go zagłodził na śmierć!

- Dobrze się trzyma. Ma po prostu dwanaście lat.

- Jamniki żyją od dwunastu do szesnastu lat. On zaraz wyzionie ducha!

Kropka wyczuł że Kat, matka jego właściciela przywiozła mu coś dobrego i poczołgał się spod nieubranej choinki do miski z nałożonym mięsem w sosie, który parował. Zajadał się, aż uszy pobrudził.

Boże, muszę teraz sprzątać, pomyślał, co ona najlepszego narobiła? Rozniesie mi zaraz dom!

- Możesz to wynieść? - spytała Kat, odnośnie środków czystości jakie trzymał w ręku jej Syn. - Strasznie cuchną.

Posłusznie schował je pod umywalkę do szafki i wrócił, ubierając po drodze koszulkę. Patrząc jak matka układa mu na stole zapachową świeczkę w kształcie mikołaja, dobrze wiedział że jak wyjadą za kilka dni, wyrzuci to albo trąci na regał i nigdy jej nie odpali. Albo porośnie kurzem na stole.

- Są święta! - zganiła go Kat. - Dlaczego nie zadzwoniłeś? Nie oczekuje żebyś przylatywał do Londynu, ale dlaczego nie zadzwoniłeś? - w jej brązowych oczach zebrały się łzy, na co Ojciec westchnął. - Mogłeś chociaż zadzwonić..

- Katie..

- Zamknij się, Bob! Nie widzisz co się dzieje z naszym Synem? Zapomina o własnych rodzicach.

NarkomankaWhere stories live. Discover now