Prolog

177 22 2
                                    


Pewnej nocy w listopadzie, owego roku, kiedy minął tydzień od feralnego dnia, obudziłam się z przerażającego snu. Otworzyłam oczy w ciemności. Nie wiem gdzie jestem, nie mogę sie ruszyć. Krzyk. Po chwili paraliż mija i słyszę chrapanie mojego psa. Cała jestem zlana potem, a oczy mam opuchnięte od płaczu. Zamykam powieki. Przypominam sobie sen, nie sen... koszmar. Leżę na marmurowej posadzce. Jakby w Koloseum. 
-Wariatka ! -usłyszałam.
Podniosłam głowę. Na widowni są ludzie, których znam. Rodzina, przyjaciele, znajomi ze szkoły i mieszkańcy mojego miasta.
-Do psychiatryka z nią - powiedział jakiś uczeń.
- Zabij się ! - krzyczała cała widownia.
Nagle poczułam ból, jakby kwas pożerał moją skórę. Płaczę z bólu, próbuje uciec. Biegnę przez biały korytarz. Nie mam już siły. Słowa są coraz głośniejsze. Nagle widzę moją przyjaciółkę. Podbiegam do niej, chcę ją przytulić. Błagać, żeby mnie stąd wzięła, ale ona wyciąga broń i strzela prosto w moją głowę.
Otwieram oczy. Próbuję złapać oddech. Biorę telefon do ręki, na ekranie widnieje siedemnaście  minut po trzeciej. Usiłuje zasnąć, mam jeszcze kilka godzin do szkoły. Lecz sen nie nadchodzi. Znowu te uporczywe myśli. "Zrób to, wystarczy iść do kuchni. Jest tyle sposobów."
Dlaczego mi się nie udało? Jestem tak beznadziejna, że nawet nie potrafię się zabić? Zrobić to jeszcze raz ?
I tak godziny mijały, a sen nie nadchodził. Zadzwonił budzik i musiałam założyć maskę.

-TM

3 DniOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz