Rozdział 4

190 13 2
                                    

Wiał chłodny,lekki wiatr a słońce już dawno zostało wspomnieniem. Temperatura nie przekraczała zera a wręcz spadała z każdą minutą. Całości przygrywała dołująca atmosfera nie pozwalająca
cieszyć się z dnia. W tak ponurej pogodzie szedł brązowowłosy mężczyzna. Jego włosy były rozwiewane przez powietrze a kapelusz zsuwał się minimalnie z głowy, zmuszając go do podciągnięcia swojego mienia. Kroczył powoli spoglądając a to w prawo a to w lewo. Czasami zerkał na niebo, którego piękny, błękitny kolor zmieszał się z licznymi odcieniami potwornej szarości. Mc Cree westchnął po kolejnych kilku metrach. Jego nogi odmawiały mu posłuszeństwa, zginając się w kolanach, a od paru godzin towarzyszyło mu rozpowszechniające się po całym ciele uczucie głodu. Zmęczony mężczyzna zerknął na drugą stronę ulicy i zobaczył bar do, którego wchodził jakiś murzyn. Podążył w tamtym kierunku i jednym tchnieniem otworzył drzwi, rozglądając się wśród obecnych gości. Było pięć drewnianych stolików, przy czym dwa były dwuosobowe a pozostałe czteroosobowe. Przy stoliku od prawej strony siedział mężczyzna w średnim wieku wraz z wyglądającym na tyle samo blondynem. Brunet mówił coś do swojego towarzysza ale ten jedymie spoglądał w okno, które znajdowało się tuż obok niego. Za nimi siedziała paczka przyjaciół, młodych dorosłych, którzy popijali alkochol i śmiali się do rozpuku, ciesząc się życiem mijającym jak wskazówki w zegarku, które wyznaczają sekundy. Po lewej stronie od nich, dokładnie na środku znajdował się jeden stół przy, którym znajdowali się dwie dziewczyny i dwóch chłopaków, którzy patrzyli się na siebie z miłością. Wyglądali jak szczęśliwe małżeństwa cieszące się sobą i swoim szczęściem w znalezieniu osoby idealnej. Obok nich byli prawdopodobnie dwaj przyjaciele. Jeden z nich był rudy i wysoki a drugi niższy, uśmiechający się blondynek. Kumple przybijali piątki, śmiejąc się z odpowiedzianych żartów i popijając lodowate whisky. Wyglądali na szczęśliwych nie z czego mają ale z tego kim są. Przy ostatnim stole siedział ten sam murzyn, którego Mc Cree spotkał wcześniej. Facet niespokojnie przebierał palcami, patrząc się na stół. Wydawał się być nieszczęśliwy i nieobecny, nie zdający sobie sprawy z tego co się właśnie działo. Kowboj podszedł do barmana, który stal przy ladzie i popatrzył na menu wiszące na pobliskiej ścianie. Nie byl pewny co wziąć ale po namyśle zdecydował się.

- Poproszę małą pizzę Pepperoni i lampkę wina - oznajmił kładąc należną kwotę na stół.
- Dobrze za pół godziny będzie gotowa. Proszę zająć miejsce - poinformował licząc sumę leżąca na ladzie.

Mc Cree odszedł do lady i podszedł do jedynego wolnego stolika przy, którym siedział tajemniczy mężczyzna. Murzyn widząc go popatrzył na niego, pioronując go wzorkiem. Kowboj wzdrygł się. Zobaczył, że tajemniczy jegomość zamiast prawej ręki ma cybernetyczny, złoty implant, który mógł go zgnieść z nieludzką siłą, gdyby powiedział coś nie tak.

- Co się gapisz?! - krzyknął widząc wpatrującego się w jego ramię mężczyznę.
- No...tak sobie pomyślałem...twoja ręka jest dziwna... - wydukał bojąc się o nagłą śmierć.
- Nic nadzwyczajnego, tylko implant po stracie mojej ręki - powiedział załamującym się głosem.
- Moja szefowa potrafi się stać niewidzialna. Też nic nadzwyczajnego - odparł sprytnie.
- Czyżby pracujesz dla Overwatch? Myślałem, że dowodzi tam stary dziad - powiedział zdziwiony mężczyzna.
- Pracuję p r z e c i w k o Overwatch - sprostował.
- Zaprawdę interesujące.
- Miałbym propozycję, żebyś ty również dołączył. Co ty na to? - zapytał.
- Dołączyć? - zaśmiał się - Najpierw pokonaj mnie w bilarda.
- Jest tu bilard? - zdziwił się szatyn.
- Tam za tymi drzwiami - zdrową ręką wskazał obiekt znajdujący się za nimi.

Mc Cree niepewnie pokiwał głową. Obawiał się swojej przegranej, gdyż nigdy nawet nie widział na oczy tej gry ale to było jedyne wyjście na dołączenie faceta do Blackwatcha. Na uginających się od zmęczenia i strachu nogach przeszedł przez otworzone drzwi przez murzyna. Jego oczom ukazała się średnich rozmiarów sala pełna przeróżnych automatów przy, których bawili się najmłodsi ale i starsi. W pokoju było tak głośno od wrzasków w trakcie przegrania i zwycięstwa, że jedyny powód dla, którego nie było go słychać za ściany to dzwiękoszczelność ich oraz drzwi. Na środku był wielki, drewniany, bilardowy stół na, którym na jednym brzegu wisiał regulamin gry. Kowboj przeczytał go i wziął kij leżący na stole.

- Ty pierwszy - oznajmił murzyn.

Szatyn odbił białą kulkę, która wbiła dwie ostatnie w dwie dziury znajdujące się naprzeciwko siebie. Reszta była porozrzucana po całym stole.

- Tak! - krzyknął, wystrzeliwując pięść w powietrze, ucieszony z prowadzenia.

Nieznajomy nie przejął się tym za bardzo. Był przekonany, że i tak mu sie uda mimo wszystko. Jedyne co zrobił to odbił białą kulę, która popchała trzy bilę wprost do łuzy. Mc Cree spojrzał z podziwem i zastanowił się czy dalsza gra ma sens. Stres przenikał przez jego kości a palce drżały przy każdym odbiciu. W końcu na stole została jedna kula, która zagwarantuje mu zwycięstwo jeśli trafi. Napięcie przeszywało go jeszcze bardziej a ciało stało się galaretą. Szatyn przycelował i uderzył w bilę. Leciała ona wprost do zwycięstwa, tocząc się zgrabnie do rogu. Kowboj uśmiechnął się szerokim uśmiechem. Kula zatrzymała się wprost przy łuzie. Z twarzy mężczyzny prędko znikło zadowolenia a pojawil się grymas niepewności. Liczył na chybienie ze strony przeciwnika, jeszcze jedną szansę. Murzyn jednym strzałem wbił ostatnią kulę do "kieszeni" i rzucił kij na stół.

- Wygrałem - oznajmił patrząc na rywala z wyższością.

Mc Cree nie odezwał się a jedynie poczuł zawiedzenie swoimi zdolnościami i przegraną. Zawiódł wszystkich. Powolnym krokiem poszedł do swojego stolika i usiadwszy na krześle czekał na kelnera. Ku jego szczęściu nie musiał czekać zbyt długo. Garson przyniósł mu czterokawałkową pizzę oraz lampkę wina po czym oddalil się w stronę lady. Szatyn już miał się brać do jedzenia, gdy pojawił się przed nim mężczyzna, który wygrał z nim w bilarda.

- Jak odpalisz mi dwa kawałki dołączę do twojej ekipy - zaproponował patrząc łakomym wzrokiem na kąski mężczyzny.
- Układ stoi - odparł ucieszony ofertą Mc Cree. Co prawda nie za bardzo podobał mu się fakt pozbawienia go połowy jego jedzenia ale fakt dołączenia gościa do ekipy spodobał mu się.

Murzyn sięgnął po kawałek pizzy i zaczął ją jeść. Szatyn również to uczynił. W ustach ciągnął się mu smakowity ser, który w połączeniu z kawałkami boskiego salami rozpływał się w nich nieziemsko. Całość dopełniało ciasto, które zęby rozrywały aż do ostatniego kęsu, żeby poczuć chrupkość dania. Smaku dodawał jakże ostry sos czosnkowy idealne wpasujący się w klimaty posiłku, dopełniając go wykwintnym smakiem, idealnym dla każdego człowieka sukcesu.

Dobro zawsze zwycięża? | Overwatch Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz