Rodział 2

316 18 29
                                    

Mc Cree spojrzał w niebo, jak zwykł to robić za młodu. Było ono bezchmurne, nieskazitelnie czyste. Wzrokiem prześledził cały podniebny obszar i zobaczył coś unoszącego się w powietrzu.

-Patrzcie!-krzyknął zdziwiony wskazując na punkt położony wysoko.

Żniwiarz uniósł wzrok, wpatrując się w obiekt, który powoli się zbliżał. Ciekawość zżerła go od środka, więc pobiegł w kierunku unoszącego się w powietrzu punktu. Pozostali równie zaciekawieni pobiegli za swoim przywódcą. Reyes zatrzymał się w miejscu, gdzie leżały zwłoki Hanzo. Spojrzał w górę i oślepiło go światło jak i jego towarzyszy. Jedyny niewrażliwy na promienie okazał się brunet w swojej masce. Zobaczył postać lądującą na ziemi.

-A-Angela?!-krzyknął zdziwiony jak i podekscytowany.
-Genji! Możesz mi powiedzieć coście narobili?! Nikt tutaj nie żyje!-wrzasnęła z wyrzutem do mężczyzny.

Pozostali otworzyli oczy i zobaczyli ją. Łaskę. Machała skrzydłami i z niepokojem pomieszanym z gniewem penetrowała wzrokiem okolicę. Był to pierwszy raz, kiedy na twarzy anielicy nie było przyjaznego uśmiechu i politowania w oczach. Genji czuł się winny stanem kobiety. W końcu po części był tego winien. Blondynka wykonała gest tak jakby podnosiła coś z gleby.

-Bohaterowie nigdy nie giną!-krzyknąła donośle.

Martwi ocknęli się i podnieśli. Nie dowierzali temu co się stało. Jeszcze niedawno zwiedzali zakątki nicości, nie czując ciała ni uczuć ni zmysłów. Byli czystą materią. Niczym więcej. A teraz odzyskali najcenniejszy dar. Życie. Hanzo rozprostował kości i sięgnał po łuk i kołczan. Naciągnął strzałę. Żniwiarz obrócił się i zlękł, gdy zobaczył nacelowaną w niego broń. Nogi mimowolnie mu dygotały. Szatyn puścił cięciwę. Żniwiarz ze śmiertelną prędkością (co w jego przypadku nie było jednoznaczne) teleportował się kilkanaście metrów dalej od zbiegowiska.

-Odwróóóóóót!-krzyknął.

Członkowie Blackwatch słysząc rozkaz szefa w mig wykonali jego rozkaz. Trupia Wdowa rzuciła linkę w kierunku dachu budynku i zaczepiła tam hakiem. Przyciągnęła się. W odali widziała pędzącego z nieludzką prędkościa Reyesa. Poczuła czyjąś obecność.

-Siemka słonko. Kawaleria przybyła.

Kobieta słysząc te słowa odwróciła martwo głowę. Stała twarzą w twarz ze Smugą. Nie odezwała sie nawet pół słowem. Bez namysłu kopnęła rywalkę swoją długą nogą, przez co ta upadła i zaczęła zsuwać się z dachu. Wdowie to tylko wystarczyło i pędęm znalazła się na następnym budynku. Za to brunetka runęła z dachu. Sytuację tę widział Winston i w mgnieniu oka ruszył przyjaciółce na ratunek. W ostatniej chwili złapał ją w ramiona.

-Dzięki Winston. Jesteś dobrym przyjacielem. Można na tobie polegać.
-Nie ma sprawy. Od tego są przyjaciele.

Genji biegł przed siebie nie patrząc pod nogi. Jak to zwykle bywa przez nieuwagę wbiegł w kozi róg. Przyparty do ściany odwrócił się. Zobaczył stojącego tam swojego brata. Na jego twarzy malował się złowieszczy uśmiech. W rękach trzymał już naciągnięty łuk. Dla bruneta nie było ratunku. Drogi odwrotu nie było a wspinanie się po ścianach trwało by za długo. Mężczyzna postanowił zrobić dobrą minę do złej gry. Nogi trzęsły mu się ze strachu ale nie chciał tego okazywać. On chciał być odważny. Lepszy od brata. Chciał pokazać, że potrafi być kimś więcej niż tylko nieudacznikiem i fajtłapą.

-Nie zabijaj mnie-powiedział chłodno z nutką strachu w głosie.
-Ryuu ga waga teki wo kurau!-ryknął.

Oczom Genji'ego ukazał się pędzący w jego kierunku dwugłowy niebieski smok. Nie wiedząc co robić patrzył się wprost.

-Ryuujin no ken wo kurae!-krzyknął ratując się jednym sposobem jaki przyszedł mu do głowy.

Przeciw niebieskiemu smokowi ruszył zielony. Walka była zaciętą. Każdy z nich pchał z mocną siłą. Jednak to bestia bruneta powaliła brata. Mężczyzna jeszcze raz spojrzał na leżącego brata i wdrapał się na ścianę. Skoczył z niej lądując w przykucu. Wstał i zaczął biec. Dostrzegł Mc Cree pędzącego w jego kierunku. Razem z mężczyną pobiegli do siedziby. Brunet wyprzedził towarzysza i wbiegł do siedziby swojej ekipy. Szatyn wpadł zaraz po nim zamykając drzwi. Żniwiarz zaczął chodzić wte i wewte rozmyślając o zaistniałej sytuacji. Z wielką furią stąpał po kamiennej podłodze, zotawiając ślady swojej obecności. Do pokoju weszła Sombra. Widząc zdołowanego Reyesa uśmiechnęła się szyderczo. Podeszła do mężczyzny i położyła rękę na jego barku.

-A nie mówiłam?-stwierdziła uradowana swoim sukcesem.

Lider obrócił się ale po fioletowowłosej został tylko powiew wiatru. Żniwarz nie zareaagował na dogryzki kobiety. Przyzwyczaił się do udzielania reprymend przez wspólniczkę. Jednakże jeśli Sombra nie była by sprzymierzeńcem, zabiłby ją bez większego zastanowienia. Mężczyzna nacisnął na klamkę jednak nieskutecznie. Wniosek był jedny. Fioletowowłosa shakowała drzwi.

-SOMBRAAAA!-krzyknął kopiąc w drzwi.
-Ups, niechcący-zachichotała.
-Jak cię dorwę...

Hakerka odblokowała drzwi a Żniwiarz prędko skorzystał z okazji zemsty na kobiecie. Jego plan nie wypalił z powodu niewidzialności Sombry. Zmęczony i wkurzony wszedł po schodach do swej sypialni. Niczym trup padł na łóżko zasypiając po paru minutach dłużących się niczym wieczność. Do pokoju weszła Moira i przykrywszy go kocem odeszła.

Dobro zawsze zwycięża? | Overwatch Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz