#sunflowersFF
"Uśmiechnij się."
Przeczytałam napis na bileciku dołączonym do słonecznika, który leżał na wycieraczce przed drzwiami do mojego mieszkania. Przyjrzałam się brązowemu środkowi otoczonemu mnóstwem żółtych płatków, uśmiechając się pod nosem. Nie ważne kto był tajemniczym wielbicielem mojego uśmiechu i słoneczników, taki gest był miły. Bardzo miły.
Oderwałam spojrzenie od niezwykłego prezentu, gdy drzwi mieszkania naprzeciwko otworzyły się, a chwilę potem znowu zamknęły się za sprawą bruneta z torbą sportową zawieszoną na ramieniu. Przekręcił klucz w zamku i obrócił się twarzą do mnie.
– Cześć, Liv – uśmiechnął się, co odwzajemniłam chyba po raz pierwszy odkąd się tu wprowadziłam.
– Cześć, Jake – mruknęłam cicho, miętosząc w dłoni tego nieszczęsnego słonecznika.
Brunet przygryzł wargę, nie spuszczając ze mnie wzroku, a potem kiwnął głową na pożegnanie i zbiegł po schodach. Ściągnęłam usta w jednym kąciku, obserwując jego znikającą postać, a potem nasłuchując jego głośnych kroków w dół klatki schodowej.
Jacob Canzoni znany z pożyczania dwóch łyżeczek kawy co jakiś czas, za to zawsze o szóstej rano. Włoch z dziada pradziada, który jednak prawie od zawsze mieszkał w Denver, a pomimo to brzmiał jak turysta, który wczoraj przyleciał z Italii. Może ta dziwna maniera w głosie była genetyczna dla ludzi stamtąd, nie wiedziałam. Za to wiedziałam, że mimo że rzadko zamienialiśmy ze sobą słowo, mogłam na niego liczyć. Mógł się wykazać już pierwszego mojego dnia w nowym mieszkaniu, gdy okazało się, że meble prawie się rozlatują (zdecydowanie NIE polecam podpisywać umowy w ciemno, licząc że tanie mieszkanie nie zawsze oznacza potrzebę kosztownego remontu). Cały wieczór spędziliśmy ze śrubokrętami w dłoniach, za co nawet nie pozwolił zaprosić się na herbatę, twierdząc że nie chce się narzucać.
Jednak nie można mu było odmówić poczucia humoru, które w tamtym momencie dało mi na chwilę odpocząć od smutnej rzeczywistości. Mówią, że nieszczęścia chodzą parami. Powiedziałabym nawet, że całymi rodzinami, mając na uwadze fakt, że w przeciągu miesiąca straciłam chłopaka, rodzinę, pracę i chęć do życia. Gdyby nie sąsiadka, która przyjaźniła się z moją mamą pewnie nadal tkwiłabym w naszym rodzinnym domu i zalewała smutki ulubioną brandy taty. To ona wysłała mnie do Denver żebym z dala od Bostonu ułożyła sobie nowe życie, oddzielając się grubą kreską od przeszłości. Tylko nie było to takie łatwe jak mogłoby się wydawać.
Zerknęłam ponownie na słonecznika, którego wciąż trzymałam w dłoni i uśmiechnęłam się, a po cichym westchnięciu weszłam do mieszkania, ostrożnie zamykając za sobą drzwi, na których ledwie wisiała miedziana tabliczka z czarnymi literami ułożonymi w moje imię i nazwisko – Livienne Lynch.
#
To całe opowiadanie dedykuję Anonimowi, który napisał do mnie Tumblr, zastanawiając się, czy planuję coś nowego z Jemi. Nie wiedziałam wtedy, że "Sunflowers" w ogóle powstanie. :)
Jeśli chodzi o sprawy organizacyjne "Słoneczników", to rozdziały są porównywalnej długości jak ten tutaj (jedynie siódemka jest chyba z dwa razy dłuższa). Swoją drogą rozdziałów jest siedem (mogłabym dorobić do tego jakąś ideologię "doskonałej siódemki", ale po co xxx). Mam nadzieję, że ta krótka, lecz treściwa historia Liv i Jake'a przypadnie Wam do gustu ;)
Do kolejnego :)

CZYTASZ
Sunflowers ✖ jemi [✔]
Fanfiction“Twój uśmiech rozświetla mój dzień jakby milion słońc wschodziło każdego poranka. Nie mogę Ci oddać słońca, więc daję słoneczniki. Jednego, dziesiątki, tysiące, miliony… Całe mnóstwo słoneczników.” 2014 © ferfett