Rozdział 2

237 14 3
                                    

Ben zachamował ostro przed drzwiami prowadzącymi do garażu. Rezydencja Solo, będąca jego domem rodzinnym była położna na górującym nad miastem klifem. Z okien w pokoju Bena roztaczał się piękny widok na wzburzone fale. Z tego pomieszczenia nie było widać nic więcej i sprawiało to, że całe życie czuł się jakby mieszkał na środku oceanu. Widok był jednym aspektem, który kochał w tym domu. Reszta już dawno przegniła pod naporem rodzinnych tajemnic i brudów. Ben został przez chwilę w aucie analizując wydarzenia mijającego dnia. Cały dzień stracił na bezsensowne siedzenie w akademii ojca. Han Solo uparł, się że jego syn skończy jego ukochaną uczelnie i po mimo protestów ze strony Bena, dopiął swego. Miał zresztą celne argumenty. Odcięcie od gotówki byłoby bolesne w tym momencie biorąc pod uwagę, że dopiero po skończeniu 25 roku życia miał odziedziczyć sporą fortunę po dziadku. Chcąc nie chcąc Ben zapisał się do instytucji, która nie mogła dać mu nic więcej poza bezwartościowym papierkiem. Wszytko co chciał umieć nauczył się sam. Iskierką przyjemności w tym beznadziejnie nudnym dniu była postać drobnej dziewczyny, która przyciągnęła jego wzrok gdy tylko na chwilę oderwał się od telefonu na pierwszym wykładzie. Wciąż miał w pamięci jej widok przed akademią gdy szła gdzieś z paroma studentami z ich rocznika.
Była uroczą brunetką i słodkiej twarzy chochlika. Czerwony płaszcz i usta dodawały jej urodzie seksownej nuty. Wydała mu się taka ciepła. Ciepło było zdecydowanie jedną z wielu rzeczy, której brakowało pełnemu przepychu domu na klifie. Z tą myślą Ben wrócił do rzeczywistości i wyszedł z auta. Uderzył go mroźny, słony wiatr. W miasteczku, które usytuowane było w dolinie wciąż panowała ciepła, kolorowa jesień lecz tutaj, blisko oceanu czuć było o wiele niższe temperatury. Drzwi otworzył mu jak zwykle lokaj Anthony. Gdy Ben był mały często udawał, że Anthony jest robotem. Było to spowodowane ogromnie sztywnym zachowaniem i manierami jakie przejawiał lokaj.
- C-3PO. - Przywitał się Ben.
- Paniczu. - Wysyczał lokaj przez zaciśnięte zęby. Nienawidził przezwiska, które nadał mu chłopak. - Obiad zostanie podany w jadalni za 30 minut. Twój wuj zaszczyci nas swoim towarzystwem.
- Cóż za wspaniała wiadomość. - Odpowiedział ironicznie Ben i ruszył do salonu. Zastał tam ojca czytającego  dziennik Riverfild.
- Jak pierwszy dzień w szkole synu? - Zapytał nie odwracając oczu od lektury.
- Holdo daje radę ale Tarikna powinieneś wylać na zbity pysk. Jest beznadziejnym wykładowcą.
Han Solo spojrzał na niego ze zmarszczonymi brwiami.
- To brat gubernatora. Jego pozycja jest nienaruszalna.
- Typowe.
- Zasugeruje mu aby w tym roku powstrzymał się od dokładnego sprawdzania listy obecności. - Odpowiedział Han.
w tym momencie z pokoju obok wyszła matka Bena, Leia. Była wciąż piękną kobietą po mimo wieku. Wyróżniała się niewymuszoną elegancją, która zawsze z niej emanowała. Chyba, że ktoś znał ją tak dobrze jak Ben.
- Mój chłopczę. Może pójdziesz zmienić te ciuchy na coś bardziej odpowiadającego rodzinnej uroczystości wspólnego obiadu? I och mógłbyś pójść w końcu do fryzjera. - Zaczęła wymieniać Leia. - Na pewno da się zrobić fryzurę jednocześnie schludną i zakrywającą te twoje uszy. Chociaż sama nie wiem. - Dodała i przekrzywiła głowę.
Jego matka zawsze była rozczarowana tym co urodziła. Ona sama piękna kobieta połączona z przystojnym, pełnym zawadiackiego uroku Hanem, wydała na świat jego. Pokracznie niezdarnego chłopaka o zbyt dużym nosie i uszach, zapadniętych policzkach i wzroście koszykarza. Ben już dawno przestał przejmować się jej opinią. Zauważył, że w jakiś dziwny sposób kręcił kobiety, zdawały się wierzyć, że może dać im dużo mrocznej i grzesznej przyjemności. Czasem to robił.
Rozległ się dzwonek do drzwi. Anthony pospieszył do wejścia i wpuścił Luke'a Skywalkera do domu.
- Witaj bracie. - Powiedziała Leia i podeszła do niego. Han nie ruszył się z miejsca. Ben lekko kiwnął głową wujowi.
- Proszę Państwa zapraszam do stołu. - Zawołał lokaj.
Wszyscy w milczeniu ruszyli do jadalni. Gdy zasiedli zaczęła ich obsługiwać młoda pokojówka. Ben przyłapał kiedyś ojca na pieprzeniu jej na tym stole. Nawet byłoby mu szkoda matki gdyby nie wiedział, że ta również wielokrotnie przyprawiała ojcu rogi. Jedzenie było jak zwykle o wiele lepsze niż rozmowy toczące się przy stole. Po godzinie był już wolny. Akurat Hux napisał mu sms'a.
TNT dziś wieczorem?
Odczytał wiadomość. TNT było ekskluzywnym klubem nocnym dla bogatych dzieciaków okolicznych potentatów. Odpisał, że będzie i poszedł do siebie aby się przebrać.
Dał znać prywatnemu kierowcy Kenn'emu, którego z kolei nazywał R2D2 na cześć ulubionego napoju energetycznego który, wciąż popijał żeby zawiózł go i odebrał z imprezy. Dwie godziny później wchodził już do klubu. Uderzyła go głośna rockowa muzyka i feria świateł i barw. Klub był dwupiętrowy, wejście i bary znajdowały się na parterze w piwnicy czas usytuowane były parkiet i prywatne loże. Sufit nad parkietem był szklany dlatego z poziomu barów można było obserwować tańczących ludzi. Ben zamówił drinka i poszedł w stronę loży, którą zawsze zajmował Hux. Siedziało tam poza nim parę osób w tym blondynka, którą widział dziś na uczelni.
- To Phasma. - Przedstawił ją Hux. - Poznałem ją dziś po zajęciach.
- Musiałaś wywrzeć wrażenie na Hux'ie skoro Cię tu od razu zaprosił. - Skomentował Ben i wypił jednym haustem swojego drinka.
- Cóż najwyraźniej ucieszył się, że jest ktoś jeszcze oprócz niego w tej grupie, kto nie jest słodkim dzieciątkiem, które się chce z każdym zaprzyjaźnić. - Stwierdziła i uśmiechnęła się złośliwie.
- Dokładnie tak moja droga. Żałuj, że tego nie widziałeś Ben. Ci ludzie to jakieś cholerne idealizujące dzieciaki. Witaj, miło mi Cię poznać, a skąd jesteś, może pójdziemy na wspólną integracyjną pizzę, o taaaak! - Zaczął przedrzeźniać zasłyszane najwyraźniej rozmowy.
- Hahah dokładnie. Jedna z nich ta mała brunetka. Jak jej było? - Zastanowiła się.
Ben słysząc te słowa skupił się na jej wypowiedzi. Zdał sobie sprawę, że mówi prawdopodobnie o dziewczynie, która zwróciła jego uwagę.
- Rey tak ma na imię. W każdym razie jedna z nich zachowywała się jak w najgłubszych amerykański filmach. Skąd jestem a co mi się podoba w USA. Co za bzdury.
Ben nie skomentował. Nalał sobie whisky leżącej w karafce na stole i zaczął obserwować widoczne przez szybę loży, klubowe tancerki.
Chwilę później drzwi otworzył się i wszedł przez nie miejscowy diler DJ. Charakterystyczny cwaniak, jąkała zaproponował im potężną dawkę kokainy. Hux rzucił mu plik banknotów.
- Ben skusisz się? - Zapytał Hux rodzielając kreski.
- Nie dzięki. - Odpowiedział lakonicznie. Miał co prawda mały epizod z narkotykami ale nie przypadło mu to do gustu. Działały na niego dziwnie. Wyzwalały pokłady agresji, której nie umiał za nic kontrolować. Po zdemolowaniu jednego z pokoi hotelowych uznał, że nie weźmie tego nigdy więcej.
- Jak chcesz. - Mruknął Hux. - Masz już nowe teksty?
- Teksty? - Zapytała Phasma.
- Mamy zespół. Ja, Ben jeszcze dwóch chłopaków.
- Jak się nazywacie?
- Najwyższy Porządek.
- Dziwna nazwa.
- Symboliczna. - Uciął Hux i wyciągnął pierwszą kreskę.
Ben nie włączył się do dyskusji. Przez cały wieczór popijał whisky i oglądał spektakl staczania się swojego kumpla w rytm muzyki i puls nenowych świateł klubu.

Tajemnica Bena Solo - ReyloOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz